Kocham wagary!
Pociąga mnie ten dreszcz emocji, ta tajemnica, ta radość z nadprogramowej, wykradzionej wolności, ta ucieczka od obowiązków, od konwenansów, od zwyczajów i od norm.
Lubię nawet ten cień strachu, tą adrenalinkę, bo przecież jakieś tam konsekwencje trzeba będzie ponieść. Cóż, w życiu nie ma nic za darmo, a „odbębniając" jakąś tam karę i tak gdzieś tam pod skórą czuję radość z tego, że coś fajnego udało mi się przeżyć.
W latach szkolnych z wagarami szło mi dość kiepsko, ale za to teraz nadrabiam i korzystam z nich kiedy tylko mam okazję. Po prostu lenistwo mam we krwi. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wagaruję od pierwszego dnia życia. A było to tak:
Urodzić miałam się dopiero pod koniec stycznia, dlatego też rodzice postanowili spędzić Sylwestra na umiarkowanych szaleństwach. Z opowieści wiem, że mama przygotowała sałatkę, ojciec cudem zdobył szampana, a goście przynieśli resztę. Wieczór zapowiadał się magicznie. Przygaszono światła, zaczęły się tańce, wszyscy czekali na północ. I wtedy ja postanowiłam urządzić sobie pierwsze w życiu wagary. Zamiast siedzieć grzecznie w matczynym brzuchu, dałam z niego nogę i urodziłam się tuż po północy, psując wszystkim, a szczególnie ukochanej rodzicielce - Sylwestra. Weszłam w życie z wrzaskiem i z piękną datą - 1 stycznia. (A przecież mogłam sobie dłużej beztrosko posiedzieć w łonie, pokołysać się, podrosnąć, a ja nie, pchałam się na ten świat jak głupia, nie wiedząc, że konsekwencje tych wagarów będę ponosić do końca życia).
Przez następnych kilkanaście lat wagarowałam umiarkowanie i bez większych sukcesów, aż kiedyś w średniej szkole, poszliśmy na kilkudniowy pieszy rajd po Górach Świętokrzyskich. Po rajdzie zaprzyjaźniona męska drużyna harcerska ze szkoły elektronicznej, zaprosiła na dyskotekę naszą żeńską drużynę z chemika. Pech chciał, że tego dnia miałyśmy popołudniowe lekcje technologii z profesorem Sztajnbisem. Trzeba było się zwolnić. Nie było co kręcić - że niby inne, ważne, nadrzędne powody - bo technolog był lepszy od najlepszego psa tropiącego.
Postawiłyśmy naprawdę:
Panie psorze, niech nas pan zwolni, bo my nigdy nie możemy iść na te dyskoteki!
W każdą sobotę lekcje do godz. 20!
Starymi pannami zostaniemy!
Nikogo nie poznamy!
Panie psorze, pan nas zwolni!
Ale „pan psor" był nieugięty i nie zwolnił:
Dyskoteki wam się zachciewa?
Na technologii wam się zachciewa?
Opuszczać lekcje wam się zachciewa?
Jeśli chcecie to idźcie, ale dla mnie to będą wagary! I to nieusprawiedliwione!
Jeszcze dwóję z technologii dołożę!
Sakramencko się na was zawiodłem!!!"
Co było robić. Tu nudna technologia, a tam czekają chłopcy i zabawa. Wybór był prosty. Wybrałyśmy - wagary.
Co tam nieusprawiedliwiona nieobecność! Co tam dwója z technologii! Dyskoteka była świetna, a ja poznałam na tych wagarach kogoś i starą panną nie zostałam, a z tym poznanym ktosiem jestem do dzisiaj. I to wszystko dzięki wagarom!
Dlatego kocham wagary i korzystam z nich kiedy tylko mam okazję.