Granica. Emiraty Arabskie - Oman
Inny by się zdenerwował - a my nie.
My spokojnie zastanawialiśmy się, czym tym razem zaskoczą nas na granicy Oman - Emiraty Arabskie.
Po raz kolejny jedziemy do Abu Dabhi i do Dubaju. Teoretycznie wszystko mamy obcykane.
- Paszport - jest.
- Wiza pobytowa w Omanie - jest.
- Pieniądze na wizę emiracką - są.
Że nas zaskoczą to pewne. Ale czym?
Jedziemy, słuchamy muzyczki i snujemy przeróżne domysły. Powoli podjeżdżamy do granicy omańskiej w Al Alin. W betonowej budce siedzi ubrany w mundur Omańczyk. Dokładnie studiuje nasze paszporty.
- Z jakiego kraju jesteście?
- Poland.
- Eeeee?
- Bolanda - już długo mieszkamy w krajach arabskich i wiemy, że z literą p wszyscy mają problemy. Nie słyszą jej, więc Bolanda "robi" za Polskę.
- Aaaa! Bolanda!
Pan wyjmuje ogromną pieczątkę i bach - wbija do paszportu.
- Cała strona zajęta! - każdy kto często podróżuje dobrze wie, jakie to bolesne.
- Cała strona! - Ale trudno. Dostajemy jeszcze jakąś niewielką – pięć centymetrów na pięć centymetrów - tajemniczą karteczkę i możemy jechać.
Zapalamy silnik i już po kilku metrach zatrzymujemy się, aby oddać rzeczoną karteluszkę.
Jeden pan od drugiego siedzi w takiej odległości, że gdyby troszkę się wysilili, to sami by ją sobie podali bez wychodzenia z budek. Zagadką dla nas jest to, w jakim celu jest ich dwóch. Cóż, pewnie dla towarzystwa. Nudno tak samemu siedzieć. Z kolegą bezpieczniej i raźniej. Nie wiemy tylko, do czego jest ten tajemniczy świstek. Dali go i zabrali w pół minuty.
Po kilku kilometrach dojeżdżamy do granicy z Emiratami.
W kanciapce przy bramie, ubrany w białą diszdasze, (długa, biała koszula) siedzi następny pan. Parkujemy i jako że jest to jedyna osoba jaką tu widzimy, podchodzimy do niego.
Długo ogląda nasze paszporty.
- Z jakiego kraju jesteście?
- Bolanda! - odpowiadamy chórem.
- A wiza omańska jest?
- Jest! - meldujemy zgodnie.
- A pieczątka z granicy jest?
- Jest! - pokazujemy ją w paszporcie palcem.
- A pieniądze na wizę są?
- Są! - zaznajemy.
- To teraz idźcie na skanowanie oczu. O tam.
- Dobrze.
Posłusznie drepczemy do pobliskiego baraczku. W baraczku nie ma nikogo. Wszystko pootwierane, włączone, ale przecież to nie samoobsługa. Wracamy do pierwszego pana.
- Tam nikogo nie ma!
- Pewnie piją herbatę albo oglądają film.
- ????????????
- O, w tamtym pokoju. Zawołajcie go.
Zawołajcie? Kogo? Jak? Tak po prostu - Ej! Ty! - Czy może inaczej?
Udało się. Wywołany od herbatki i od telewizora - cały pokój facetów wpatrzonych w ekran - udaje się z nami, troszkę obrażony że mu przeszkadzamy, jakiś inny pan w diszdaszce.
Ciekawe, dlaczego tu na granicy z Emiratami, nie mają mundurów.W cywilnych ciuchach, nie wiadomo, kto jest petentem a kto pracownikiem.
Niestety, ten pan nie mówi po angielsku. My chcemy żeby zeskanował nam oczy, a on popatruje z przerażeniem to na nas, to na maszynę do skanowania. Nijak nie możemy się dogadać. W końcu dostajemy jakieś druczki, on podpisuje nam zeskanowanie niezeskanowanych oczu i wracamy do pierwszego pana.
Skanowanie wprowadzili kilka lat temu. Podobno każdy ma inne oczy. Siada się na krzesełku i jak u okulisty, przykłada oczy do aparatu z "lornetką". Po drugiej stronie siedzi "skanowacz" i wydaje komendy: patrz, nie mrugaj, otwórz szerzej, szerzej, jeszcze szerzej, teraz nie mrugaj. Szerzej!!! Skanowany wgapia się w soczewki robiąc potworny wytrzeszcz. Każdy ma nadzieje, że nie zostanie mu to do końca życia. Mogli by przy okazji zbadać oczy, dobrać okulary. Taki gratis za to posłuszne wgapianie. Przecież dość słono płacimy za te wizy, a tu nic. No, trudno.
Oddajemy druczki i zostajemy odesłani do następnego budynku, żeby zapłacić za wizę. Jako doświadczeni "przekraczcze" mamy wymienione pieniądze. Na granicy nie wymieniają, a zapłacić trzeba emirackimi. Tu też troszkę nam schodzi, bo pan wprawdzie jest, ale ogląda film z Bollywood i akurat jest cudna scena miłosno-śpiewano-tańczona!
Inny by się zdenerwował, ale my nie. Spokojnie czekamy do końca. O co w tym filmie chodzi nie wiemy, ale zakończenie jest piękne. Wszyscy płaczą ze szczęścia, a potem żyją długo i szczęśliwie, ale to "długo" na szczęście nie jest pokazane. Płacimy, wracamy do pierwszego pana, dostajemy ogromną pieczątkę na całą stronę (!) i troszkę większą od poprzedniej karteczkę, którą oddajemy tuż obok. Tej karteczki też nie potrafimy rozgryźć. I już jesteśmy w Emiratach Arabskich. Zajmowało się nami 6 panów. Zajęło to - im i nam - 40 minut.
Nie było tłoku.
Tak się szczęśliwie złożyło, że byliśmy na tej granicy sami.
Inny by się zdenerwował. Ale nie my. My spokojnie. Tylko 40 minut! Strach pomyśleć, ile by to trwało gdyby było więcej ludzi!
Jedziemy dalej. Muzyczka gra, klimatyzacja szumi.
Jest cudnie - tylko 40 minut! Jakie szczęście, że trafiliśmy na końcówkę filmu. Przecież te produkcje z Bollywood ciągną się godzinami!
Czeka nas jeszcze powrót.
Inny już by się denerwował.
A my? My nie! Ciekawe czym nas zaskoczą. Bo że zaskoczą - to pewne. Ale czym?
Dubaj. Port jachtowy
Zwyczajny dzień, codzienne ubranie...
Najnowocześniejsze drapacze chmur i karuzela z konikami. Taki właśnie jest Dubaj
Sklep z przyprawami
Wyścigi starych łodzi
Baseny w jednym z hoteli na Wyspie Palmowej
Dubaj. Stare i nowe
Hotelowy pokój na Wyspie Palmowej
Wyspa Palmowa. Złoty hol w hotelu
Przepych, bogactwo, kicz...
A tuż obok skupienie i modlitwa
Męskie paradne płaszcze szyte są ręcznie
Osiedla mieszkalne w Dubaju
Drogi, drogi i jeszcze raz drogi...W akwarium można ponurkować z rekinami
Uliczna piekarnia
Biały meczet
Tu ubierają się arabskie modnisie
Dubaj. Ulice jak tunele