Nieprawdopodobne przygody Afrykańskiego Króla Zwierząt - Bronisława Lwie
O tym jak Bronisław Lew pokonał własne słabości – wrrr!
- Łaaa! – zaryczał Bronisław Lew przeciągając się i wyginając grzbiet. - Łaaa! – zaryczał potrząsając głową tak, że złota grzywa zalśniła w słońcu. - Łaaa! – zaryczał, prostując mocne łapy i wysuwając ostre pazury. - Łaaa! – zaryczał raz jeszcze, choć tak naprawdę, już od dawna marzył o tym, żeby – wrrr - groźnie zawarczeć.
A jednak, pomimo ogromnej ochoty na warczenie - nie zawarczał. Nie zawarczał, bo Bronisław Lew seplenił i zamiast groźnego – wrrr – z gardła wydobywało mu się łagodne – wjjj, wjjj.
Wstydził się tego seplenienia i prawie nigdy nic nie mówił. Wydawało mu się, że wszyscy będą się z niego śmiać. No bo jak to wygląda - król, lew, władca, a tu - seplenienie? Biegł ścieżką nad rwącą rzeką i rozmyślał:
- To stjasne. Pzeciez ja nawet własnego imienia nie potjafię powiedzieć pjawidłowo. Zawse wychodzi mi Bjonisław.
- Jak ja mam z tym zyć? Biegnąc, rozmyślał wciąż o sobie i dlatego nie zauważył kiedy znalazł się w tajemniczym kręgu. Nie było bardziej dziwnego miejsca w całym świecie niż ten tajemniczy krąg. Miał on w sobie tyle magii, że nawet najodważniejsze zwierzęta mówiły o nim szeptem i tylko wtedy, gdy słońca nie przesłaniała ani jedna chmurka. Stara przepowiednia mówiła, że tylko ktoś odważny, ktoś kto pokona własną słabość, wyjdzie z niego bez szwanku. Bronisław Lew nie należał do najodważniejszych. Był raczej średnio odważny, a nawet, tak między nami mówiąc, był raczej bojaźliwy. Kiedy zorientował się gdzie jest, zamarł z przerażenia.
- O jany! - wyszeptał sepleniąc – a to się zapędziłem, musę sybko uciekać z tego zacajowanego kjęgu! Ale zanim zdążył ruszyć łapą, świat wokół niego zawirował, coś zaczęło przeraźliwie gwizdać, zerwał się straszliwy wiatr i porwał przerażonego Bronisława Lwa.
Leciał, leciał, leciał, wirował wokół własnej osi, machał łapami, uszami i ogonem. Za wszelką cenę próbował uciec, ale siła która go porwała, ani myślała wypuścić zdobyczy ze swojej mocy. Nagle wszystko ucichło i Bronisław Lew, niczym kawałek szmatki, spadł na trawę gdzieś w nieznanej krainie.
- I co ja tejaz zjobię? Co ja mam zjobić? Co to za kjaj? Jak mam tejaz wjócić do domu? Już prawie miał się rozpłakać, gdy nagle z daleka dobiegł go pełen rozpaczy głos:
- Ratunku! Pomocy! Niech mi ktoś pomoooooże!
Nie namyślając się ani sekundy zaczął biec w kierunku głosu. Zapomniał, że nie należy do najodważniejszych i że z powodu seplenienia prawie nigdy się nie odzywa. Głos był coraz słabszy i coraz cichszy.
- Ratunku! Ratunku! Ratunku!
Bronisław Lew mknął jak szalony i krzyczał: - Pocekaj, juz pędzę, juz lecę! Juz zalaz cię ujatuuuuję!
Wyskoczył na polanę, a tam w kręgu warczących i szczerzących kły wilków, stał mały Osiołek. Szeptał już tylko cichutko, bo nie spodziewał się, aby ktokolwiek przybył mu z pomocą.
- Ratunku! Ratunku! Ratunku!
- Łaaaa !!! – zaryczał Bronisław Lew wskakując między wilki. Zamachał ogonem, wyszczerzył kły i groźnie patrząc zawołał: - Wynocha wstjętne wilki! Zostawcie w spokoju Osiołka! Zajaz pojachuje wam wsystkie kości! Chwycił za ogon najgroźniejszego i potrząsnął nim z całej siły. I wtedy z gardła Bronisława Lwa wydobył się przeraźliwy warkot:
- Wrrrrrr!
Warkot był tak straszny, że cała wataha podkuliła pod siebie ogony i przysiadła ze strachu.
- Wrrrrrr!
Zawarczał powtórnie i zawołał:
- Jestem Brrronisław Lew! - Od tej porry będą panować tu moje porządki. Nikt nie ma prrrawa krzywdzić małych i
bezbrrronnych. Jeśli nie, to zobaczycie, co to znaczy zadzierrrać z Krrrólem Brrronisławem Lwem!
Wataha wilków pokłoniła się, a mały Osiołek przydreptał do niego i niewiele myśląc, ucałował Bronisława w brodatą mordkę.
- Dziękuję ci, dziękuję, jesteś najwspanialszym i najodważniejszym lwem na świecie. Bronisław Lew przytulił go do serca i zamruczał – mrrry. Nagle zorientował się, że bez problemu z jego gardła wydobywa się - rrrrrrrrrr.
- O, do licha – pomyślał – w porę się tego nauczyłem. Taki byłem zły na te wilki, że nie myślałem o sobie i o tym seplenieniu. Tak bardzo pragnąłem uratować Osiołka. Udało się.
- Hura!
Wtem zaszumiało, zagwizdało, zawiało i jakieś tajemnicze siły porwały Bronisława Lwa. Tym razem nie odczuwał już strachu i pokrzykiwał z radości:
- Wrrreszcie, wrrracam, warrrczę, mrrruczę, burrrczę! - Hurrra! Hurrra!
Nie minęła chwilka i oto znowu znalazł się w dobrze znanym sobie miejscu.
- Mrrry – zamruczał przeciągając się leniwie i wyginając grzbiet.
- Brrry – zaburczał potrząsając głową tak, że złota grzywa zalśniła w słońcu.
- Wrrry – zawarczał cichutko chowając ostre pazury.
- Mrrry – zamruczał już tylko po to, aby rozkoszować się cudownym rrr wydobywającym
się z jego gardła.
- Mrrry – zamruczał raz jeszcze i zasnął wtulając się w ramiona śpiącej Majki.
***
- Maju, Maju – mama pochyliła się nad Mają budząc córeczkę całusem.
- Wstawaj Majeczko! Już dzień. Świeci słonko! Maja otworzyła oczka i popatrzyła na pluszowego lewka leżącego na jej poduszeczce.
- Oj, Bronku Lwie, jak ty dzisiaj chrapałeś. Całą noc warczałeś i mruczałeś przez sen. Przebierałeś łapkami i machałeś ogonem, pewnie śniły ci się jakieś niezwykłe przygody. Dużo bym dała za to żebyś mógł mi to opowiedzieć.
Czy warto pozbywać się marzeń?
Dla Osiołka Czekoladki największym przysmakiem na świecie był oset. Wprawdzie nigdy jeszcze go nie próbował, ale przez skórę czuł, że to jest to, co on lubi jeść najbardziej. Zamykał oczy i wyobrażał sobie zielony krzaczek, słodkie liście i fioletowe kwiatki. Za jedną taką gałązkę gotów był oddać dosłownie wszystko. Tyle tylko, że Osiołek Czekoladka oprócz czerwonej czapki z pomponem i szalika z frędzlami nie miał prawie nic. Niestety, czapki i szalika nie mógł oddać, bo bez nich bolało go gardło i marzły mu uszy. Co więc mógł jeszcze oddać? Chyba tylko swoje marzenia. Ale czy marzenia mają jakąś wartość?
Stał, stukał kopytkiem i był coraz smutniejszy. Kiedy Konik Gwiazdka i Lew Bronisław przyszli do niego w odwiedziny poważnie się zaniepokoili.
- Hej, co robisz? Czemu tak stukasz i stukasz? Czy coś cię boli? A może masz jakiś problem? No, nie smuć się. Chodź, pobrykamy sobie razem i znajdziemy lekarstwo na twoje strapienia.
- Niestety, trudno mi pomóc – odpowiedział Osiołek.
- Tak bardzo chciałbym spróbować jak smakuje oset. Oddałbym za niego wszystko co mam. To znaczy wszystko, oprócz czerwonej czapki i szalika, bo bardzo nie lubię mieć kataru. Oddałbym nawet marzenia. Tyle tylko, że na nie, pewnie nie znajdę amatora i nigdy w życiu nie będę wiedział jak smakuje oset. A przecież to mój prawdziwy przysmak.
- No to naprawdę trudna sprawa – powiedział Bronisław Lew.
- Chodź, powędrujemy „w cały świat” i wyszperamy chętnego, który zamieni oset na twoje marzenia.
Osiołek Czekoladka nacisnął mocniej czerwoną czapkę z pomponem na uszy, bo obawiał się, że „w całym świecie” mogą być przeciągi, zawiązał mocniej szalik i wyruszyli w drogę. Najpierw zawędrowali na Krakowski Rynek. A tam właśnie trwał świąteczny jarmark. Wszędzie panował zgiełk i harmider, dookoła rozstawiono wielobarwne kramy, przekupki głośno zachwalały swoje towary, dzieci biegały, śmiechom i żartą nie było końca.
Konik, Osiołek i Bronisław aż zaniemówili z wrażenia. Widząc to całe zamieszanie pewni byli, że tylko tu mogą zamienić marzenia na oset. Chodzili od kramu do kramu, pytali wszystkich dookoła, ale nikt nie chciał marzeń, nikt też nie miał ani jednej gałązki ostu. Już mieli zrezygnować i udać się w dalszą drogę, gdy rozległa się muzyka i na jarmark wbiegł Lajkonik. Zaczął tańczyć, wywijać, podśpiewywać. Za wszystkich stron zbiegli się ludzie i zaczęli głośno śpiewać i klaskać. Po chwili razem z Lajkonikiem tańczyły wszystkie dzieci. Kiedy Lajkonik zmęczony harcami przysiadł pod ratuszową wieżą, nasi przyjaciele podeszli do niego.
- Witamy pięknie.
- Ja jestem Bronisław Lew, to jest Konik Gwiazdka, a to Osiołek Czekoladka. Szukamy na Krakowskim Rynku gałązki ostu. Może, kiedy kręciłeś się tu dookoła, zauważyłeś coś, co wygląda jak oset? Mój przyjaciel za jego odrobinę odda prawie wszystko, nawet marzenia. Tylko czerwonej czapki z pomponem i szalika nie może oddać, bo bardzo nie lubi mieć kataru.
- Oset, oset – zastanawiał się Lajkonik – nie, ostu tu nie widziałem. Widziałem chleb ze skwarkami, cukierki i pierniki, widziałem korale i różne różności, ale oset? Zresztą, ja jadam tylko krakowskie bajgle i słodkie frykasy. Jestem prawie pewien, że na oset na Krakowskim Rynku nie natraficie. A ty Osiołku Czekoladko zastanów się, czy na pewno oddałbyś swoje marzenia za jedną gałązkę ostu? Ja, moich marzeń, nie oddałbym za żadne skarby.
- Ha, trudno – Osiołek zwiesił smutno głowę – widocznie taka moje dola. Zamiast oślego rarytasu mam marzenia, a one nie mają żadnego smaku.
- No co ty - Konik szturchnął go delikatnie nosem – przecież Krakowski Rynek to jeszcze nie „cały świat”. Choć brykniemy teraz na Wawel. Tam mieszkali polscy królowie, a kto jak kto, ale królowie mieli pewnie całe kilogramy, ba, całe ogromne transporty ostu.
Jak mówili tak zrobili. Tego dnia na zamku odbywał się turniej. Tłum rycerzy dumnie prezentował dawne zbroje rycerskie, powiewały chorągwie, brzęczały ostrogi. Księżniczki i damy dworskie roznosiły na tacach przysmaki z zamkowej kuchni. Konik i Osiołek starali się obejrzeć i powąchać każdą tacę. Nic jednak nie wyglądało i nie pachniało jak oset. Zresztą, żadne z nich nie wiedziało, jak naprawdę pachnie oset. O wyglądzie też niewiele wiedzieli, bo przecież Osiołek widział go tylko w marzeniach.
- Ee, co to za zamek, jak tu nawet na oset trafić trudno. Niby roznoszą jakieś frymuśne frykasy, ale do prawdziwego rarytasu jest im bardzo daleko. I co z tego, że rycerze mają turniej, że walczą, że wygrywają, jak w nagrodę zamiast kwiatu ostu, dostają coś, czego nawet zjeść się nie da. Mówią na to puchar. Po co im taki puchar?
- Przecież Wawel to jeszcze nie „cały świat” - powiedział Konik Gwiazdka – proponuję powędrować nad Wisłę do Smoka Wawelskiego, kto jak kto, ale smok, który żyje prawie od zawsze będzie wiedział wszystko.
- No nie wiem, nie jestem pewien co preferuje taki smok. A jeśli on porywa Lwy, Osiołki i Koniki? Może lepiej nie ryzykować – zastanawiał się Osiołek Czekoladka
- Nie pękaj, przecież niesamowicie szybko biegamy i jeśli coś pójdzie nie tak, brykniemy bardzo prędko i bardzo daleko.
Bronisław Lew coś kiedyś słyszał o Wawelskim Smoku, ale nie mógł sobie przypomnieć co. Na wszelki wypadek postanowił, że nie będą podchodzić do niego zbyt blisko.
- To prawda – szybkie bryknięcie przekonało Osiołka - zawsze przecież możemy bryknąć. No to prowadź.
Smok Wawelski stał na skale i buchał ogniem. Wyglądał przerażająco. Przyjaciele ostrożnie podeszli do niego, ale on ani myślał zjeść kogokolwiek. Wszystkimi trzema parami oczu zapatrzony był w buchający z paszczy ogień.
- Przeprasza, przepraszam – zawołał Bronisław Lew – czy może wiesz, gdzie rośnie oset?
Smok rozejrzał się dookoła, pochylił wszystkie trzy głowy i dokładnie przyjrzał się przybyszom.
- A to co? Krasnoludki? - zapytał bardzo grubym głosem.
- Kto przerywa mi rozkoszowanie się moim ogniem? Jeśli macie do mnie jakąś pilną sprawę, to mówcie prędko, bo właśnie wyobrażam sobie, że jestem zaczarowaną księżniczką na balu i zaraz perski rycerz poprosi mnie do piruetu. Rozumiecie więc, że nie chce tego stracić.
- Sprawa jest taka – Konik Gwiazdka przysunął się bliżej do Smoka, żeby ten lepiej go słyszał – tu obecny, mój przyjaciel Osiołek Czekoladka, najbardziej na świecie lubi oset. Za jedną jego gałązkę gotów jest oddać wszystko, nawet swoje marzenia. Nie może tylko oddać czerwonej czapki z pomponem i szalika, bo bardzo marznie, a nie lubi mieć kataru.
- Proszę Smoku, bądź taki dobry i zdradź nam czy tu gdzieś rośnie oset, bo nogi już nas bardzo bolą i z głodu burczy nam w brzuszkach.
- Ha! To taka sprawa – Smok bardzo przejął się problemem Osiołka – taka trudna sprawa. Od pradawna żyję nad Wisłą i o takiej sprawie nie słyszałem. Kiedyś rosło tu pełno ostów, chabrów i bratków. Ale teraz, od kiedy porobili promenady, od kiedy koszą trawę i robią rabatki, ostów ani śladu. Przykro mi, ale nie mogę nic poradzić w tej sprawie. Ale ty Osiołku rozważ jeszcze, czy naprawdę oddałbyś wszystkie swoje marzenia? Gdybym ja stracił marzenia, nie wiem jak dałbym sobie radę z tym nieruchomym sterczeniem na kamieniu. A tak, przymykam oczy i otwieram drogę do marzeń. Jestem baaaaaardzo stary i dobrze wiem, jaką wartość mają marzenia.
Zza zamkowego muru wyszła grupa roześmianych dzieciaków i Smok w mgnieniu oka podniósł do góry wszystkie trzy głowy i z całej siły buchnął ogniem.
- Och – sapnął zmęczony Konik.
- Ech – zamyślił się Lew Bronisław
- Ach - westchnął smutny Osiołek.
- Przewędrowaliśmy prawie „cały świat”, szperaliśmy we wszystkich zakamarkach, rozmawialiśmy z bardzo mądrymi osobami i nigdzie nie natrafiliśmy nawet na gram ostu. W dodatku, każdy mówił, że zamiana marzeń na oset to naprawdę bezrozumna sprawa. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić
- Osiołek myślał coraz wolniej, coraz wolniej przebierał nóżkami, coraz bardziej zamykały mu się powieki, aż w końcu zasnął.
***
Maja spała smacznie w swoim łóżeczku. Jak zawsze obok niej spały przytulanki: Bronisław Lew, Osiołek Czekoladka i Konik Gwiazdka.
- Maju! Maju! Wstawaj córeczko, już dzień - tata łaskotał Maję w policzek.
- Wreszcie jest piękna pogoda. Przykro byłoby siedzieć w domu. A może zrobimy sobie majówkę?
Maja zerwała się na równe nogi. Uwielbiała majówki.
- Hura! Majówka! Majówka! Wstawajcie! – zawołała do swoich przytulanek. - Hura! – idziemy na majówkę! - Dzisiaj zabiorę – Maja popatrzyła uważnie na wszystkie swoje zabawki – dzisiaj zabiorę Konika Gwiazdkę i Osiołka Czekoladkę. Ty Bronku zostaniesz w domu, bo na łące rośnie mnóstwo kłujących roślin i poranił byś swoje wrażliwe łapki. Jestem prawie pewna, że osty to najprawdziwszy przysmak dla osiołków, a dla konika będzie mnóstwo chrupiącej trawy. Myślę, że gdyby Osiołek miał marzenia, to marzył by mu się oset. A marzenia trzeba spełniać.
Maja i tatuś wyciągnęli plecaki. Maja malutki różowy, a tata wielgachny szary. Do jednego zapakowali osiołka w kolorze mlecznej czekolady, do drugiego konika z białą gwiazdką na czole. Wędrowali przez pola trzymając się za ręce. Na ich plecach kołysały się plecaki, z których wystawały dwie kosmate głowy. Jedna w czerwonej czapce z pomponem, a druga z gwiazdką na czole. A dookoła na łąkach było aż fioletowo od kwitnących ostów.