Ciasteczka i naleweczka
Stałam przed lustrem i zajadałam ciastkami stres. Ciastka były nijakie. Ani słodkie, ani słone. Zdecydowanie nie w moim guście. W dodatku między zębami pałętało mi się jakieś zielsko. Podobno zdrowotne. Świąteczny prezent od przyjaciółki z Holandii.
Kazała zjeść wszystkie. No to jadłam. Bez przekonania. Prawie z obrzydzeniem.
Za oknem padał śnieg. Wszędzie pachniało makowcem, bigosem i grzybami. W rogu pokoju lśniła choinka. Zapowiadały się bajkowe święta, a ja miałam gigantyczny stres.
Antoni zaprosił mnie na świąteczny wieczór przy nalewce. Z domowego kocmołucha musiałam upodobnić się do człowieka. Umyłam włosy, pomalowałam oczy i schowałam głęboko okulary – wyglądałam w nich babciowato. Wyciągnęłam z szafy najlepszą sukienkę. Nie lubię jej. Wisi na mnie jak worek. Przynajmniej o numer za duża. Zwłaszcza w biuście.
- Trudno, pomyślałam - stara baba, to i stara sukienka. Jest jaka jest, innej nie mam. Dobrze już było, a teraz - napijmy się.
Otworzyłam wino i popiłam nim kolejne ciasteczko. Ohyda. Wydłubałam z zębów kawałek liścia i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Bezradnie wzruszyłam ramionami i zadzwoniłam po taksówkę.
W salonie u Antoniego panował przytulny półmrok. Usadowiłam się w roku pokoju i mrużąc krótkowzroczne oczy badałam otoczenie.
Gospodarz właśnie otworzył suto zaopatrzony barek i pieczołowicie ustawiał kieliszki na małym stoliku.
- Twój będzie ten kryształowy z zieloną nóżka – wskazał na mnie.
- Zapamiętaj. Środkowym rząd. Drugi z prawej. Tylko się nie pomyl.
Drugi z prawej to drugi z prawej, pomyślałam - mnie tam wszystko jedno. A co tam. Alkohol dezynfekuje. Przecież nawet jak się pomylę, to żadne zagraniczne cholerstwo mi się nie przypałęta.
Przymknęłam oczy, światło świec tworzyło senną atmosferę. Nareszcie, po tylu dniach przedświątecznej gonitwy, mogłam odprężyć się i odpocząć.
Tłumek gości gęstniał. Antoni każdemu udzielał dokładnej instrukcji obsługi kieliszków. Siedziałam cicho w kącie i przyglądałam się gospodarzowi.
Niby znam go od lat, ale tak naprawdę nic o nim nie wiem.
Przystojna bestia, grzeczna, miła, ale jakaś taka tajemnicza. Baby za nim latają, a on tylko żona i żona. Do obrzydzenia. Skąd to się takie wzięło? Mądre, uczciwe i wierne. Nie, takich mężczyzn nie ma na świecie. No więc? Skąd?
Tymczasem Antoni żonglował butelkami. Do każdego kieliszka nalewał coś innego.
Zmrużyłam oczy. Na stoliku namalowane były jakieś obrazki. Przeklinałam w duchu wrodzoną próżność, przez którą byłam teraz prawie ślepa. Ma to pewne dobre strony. Krótkowidz bez bryli słabo widzi swoje zmarszczki, a cudzych nie dostrzega wcale. Tyle tylko, że z daleka nie mogłam dostrzec tego przeklętego, przeznaczonego dla mnie kryształu.
Tak się zamyśliłam, że zapomniałam, który kieliszek ma być mój. Drugi? Trzeci? Z lewej? Z prawej? Jak do cholery inni to zapamiętali te wyznaczone miejsca? Chyba łba mi nie urwą jeśli się pomylę – zamruczałam pod nosem.
Wstałam i podeszłam do stolika. Dyskretnie pochyliłam się wypatrując zielonej nóżki. I wtedy zobaczyłam.
Każdy kieliszek stał na obrazku z damskim biustem.
Antoni z wrodzonym wdziękiem ujął mnie za łokieć i szepnął:
- Nie ma obawy. Nie pomylisz się. Przyjrzyj się dobrze.
Wytrzeszczyłam oczy i nieobyczajnie wypinając pupę, nachyliłam się jeszcze niżej.
Z wrażenia aż dech mi zaparło.
Dobrze znałam ten rozmiar i kształt. I jeszcze ten maleńki pieprzyk z lewej strony prawego sutka. Nie pomylę się. Oj, nie pomylę. Widziałam to już setki razy w lustrze.
Co tu jest grane?
Rozejrzałam się. Każda z obecnych kobiet mrugała znacząco do gospodarza i wypijała przeznaczony dla niej trunek. Każda miała duży dekolt i niespotykanie piękny biust. Delikatnie i jakby mimochodem dotykały swoich piersi i z ogromnym zadowoleniem odstawiały kieliszki na stolik. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się dokładniej. Niesamowite, znałam wszystkie te baby. Toż to moje koleżanki z Sagi. Ewa, Bożena, Krysia, Roma, Basia, Ania – cały komplet Ań. Są tu wszystkie, tylko jakieś młodsze, piękniejsze. A wśród nich dumnie pręży muskularne ramiona Mareczek. Potrząsa gęstą, ciemną czupryną i kokietuje koleżanki. Jakie szczęście, że została mu męska klata. Kurcze, ciacho z tego Mareczka, prawdziwe ciacho.
Powoli sączyłam przeznaczoną dla mnie naleweczkę. Z czego on ją zrobił? Wytrawna, szlachetna. Smakowała porzeczkami i poziomkami. Miała nutę wanilii i chili. Nektar, ambrozja.
Wyciągnęłam rękę prosząc o więcej. Antoni pokręcił przecząco głową i odebrał mi kieliszek. W zamian podał banalne, bezbarwne szkło napełnione winem.
- Następna porcja za miesiąc – szepnął. Zapamiętaj - w środkowym rzędzie, drugi z prawej. Zresztą i tak poznasz.
Spojrzałam na stolik. Obrazek leciutko się zmienił. Piersi były jakby jędrniejsze, kształtniejsze. Pieprzyk mniej widoczny. Poprawiłam sukienkę. Zrobiła się jakaś ciaśniejsza? Bardziej dopasowana?
I nagle dotarło do mnie – skąd on ma to zdjęcie? Przecież nigdy nikomu nic takiego nie dawałam. Nie jestem przecież jakąś głupią małolatą! Muszę zrobić z tym porządek.
Wyrwać, wydrapać, zniszczyć. Zerwałam się z miejsca. Już miałam jak wściekły zwierz, rzucić się i działać, gdy mój wzrok po raz kolejny padł na stoliczek. Zbaraniałam. Kieliszki stały na obrazkach bombek, śniegowych gwiazdek, bałwanków. A gdzie piersi? Gdzie moje piersi?
Tymczasem goście rozsiedli się przy stole i biesiadowali w najlepsze. Antoni jak zawsze, nienagannie elegancki, adorował swą piękną żonę i bez ustanku napełniał szklanice.
Do domu wróciłam w środku nocy. Szumiało mi w głowie. Ciągle czułam miłe ciepło i cudowny błogostan. Z pudełka wzięłam ostatnie, trawiaste ciasteczko. Spojrzałam w lustro. Nie żeby zaraz sprawdzać, oglądać. A jednak... sukienka w biuście była co najmniej o numer za mała. Niemiłosiernie uciskał mnie biustonosz. A w głowie tłukło się jedno pytanie:
- Z czego ten diabeł zrobił taką nalewkę?