Zodiakalna Ryba - Józef Czechowicz
Polski poeta awangardowy dwudziestolecia międzywojennego, członek i jeden z założycieli grupy poetyckiej "Reflektor", w latach 30. skupił wokół siebie pokaźne grono młodych poetów zaliczanych do II Awangardy.
Urodził się 15 marca 1903 r., w suterenie nieistniejącej już kamienicy przy ul. Kapucyńskiej w centrum Lublina. Zginął na sąsiedniej ulicy 9 września 1939 r. w czasie bombardowania Lublina przez Niemców.
Czechowicz jest aliczany do najwybitniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego.
Poetę wspomina aktor Tadeusz Białoszczyński (1899-1979):
Nigdy nie zetknąłem się z Józefem Czechowiczem osobiście i znajomość nasza ograniczała się do bardzo wprawdzie bliskiego, ale zarazem bardzo abstrakcyjnego kontaktu, jaki wytwarza się w teatrze między aktorem a nie znanym mu często ani z widzenia, ani ze słyszenia autorem sztuki,
w której powierzono mu odpowiedzialną rolę.
....w lutym 1939 roku w Teatrze Nowym, mieszczącym się w dawnych salach redutowych Teatru Wielkiego przy Placu Teatralnym, odbyła się z inicjatywy Wilama Horzycy i w jego inscenizacji, a w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza premiera „Wieczoru jednoaktówek", na który złożyły się: Miłość czysta u kąpieli morskich - Norwida, Odwiedziny o zmroku - Tadeusza Rittnera i Czasu jutrzennego - Józefa Czechowicza. W „Wieczorze jednoaktówek" Wilam Horzyca połączył trzy epoki, trzy pokolenia dramaturgii polskiej i powierzył reprezentowanie tych pokoleń wielkiemu Norwidowi, znakomitemu Rittnerowi i debiutującemu na scenie Czechowiczowi. Wszyscy ludzie teatru wiedzieli o fanatycznym kulcie, jaki Horzyca żywił dla Norwida. Jak wiadomo, pozostał temu kultowi wierny do końca życia...
A więc zestawienie w jednym programie teatralnym utworu Czechowicza z utworem Norwida świadczy o wysokiej randze, jaką przyznawał młodemu lubelskiemu poecie wybitny krytyk literacki i inscenizator.
Los zrządził, że kierownictwo Teatru Nowego powierzyło główną rolę męską, rolę Jana, w sztuce Józefa Czechowicza Czasu jutrzennego niżej podpisanemu.
Minęło już od owego lutego 1939 roku ponad trzydzieści lat i trudno by mi było wskazać w pamięci wrażenia i odczucia związane z przebiegiem przygotowań do scenicznej realizacji utworu młodego poety, Pamiętam jednak dobrze, że niesamowita poetyka, że pełne grozy wizjonerstwo, że niepokojąca zagadkowość autorskiego teksu wywołała w nas, aktorach, przejmujące skojarzenia. Nie wszystko – co tu ukrywać? – rozumiejąc do końca w tym świadomie nie dopowiadającym myśli utworze, wyczuwaliśmy w nim jakieś złowróżbne zapowiedzi, które jakże szybko miały ze słów stać się ciałem.
Gdybym chciał w najwulgarniejszym skrócie podać odebraną przeze mnie wówczas i przechowywaną w pamięci treść Czasu jutrzennego, powiedziałbym, że autor przedstawia parę młodych, kochających się, spodziewających się narodzin dziecka, spragnionych szczęścia ludzi, których otacza świat pełen narastającej grozy. Zagraża im przeszłość i przyszłość, przyroda i ludzie, jawa i sen, wiadome i niewia-dome, ale przede wszystkim zagraża im wojna.
Pozwolę sobie raz jeszcze przypomnieć datę premiery:
4 II 1939. Jest już po Anschlussie, po Monachium, po zagarnięciu przez Hitlera Sudetów i w przededniu wkroczenia hitlerowskich wojsk do Pragi. Wprawdzie my, Polacy, usiłujemy się jeszcze łudzić.
Wierzymy, że burza zatrzyma się u polskich granic i nie ośmieli się ich przekroczyć. Ale pod optymistycznymi złudzeniami czai się ściskający serca niepokój. A tu każda z pięciu odsłon sztuki Czechowicza kończy się zagadkową zapowiedzią: „Zaczyna się..."
I tylko w jednym wypadku autor nadaje tej wypowiedzi ton optymistyczny. Gdybyż na tym się skończyło! Ale ze sceny padają słowa nie kryjące w sobie nic zagadkowego, słowa jednoznaczne:
- Będzie wojna... - Obłoki wypchane samolotami lecą nisko... - Strach przedśmiertny...
- Ach, będą padali, będą padali!... - O! o! bomby lecą... - Już po katedrze!...
- Padają, padają, dzielni i tchórzliwi...
Kiedy w sztuce Czechowicza padły słowa o lecących bombach, o ginących ludziach i walących się budowlach, ani widzowie na Sali, ani aktorzy na scenie nie mogli przypuszczać, że za niecałe siedem miesięcy okrutna wizja autora spełni się tak dosłownie i że niewiele później jedna z lecących z obłoków bomb ugodzi śmiertelnie poetę-wizjonera, kładąc kres jego tak wiele obiecującej twórczości.