WIECZORY I RANKI
Dla Joli
Zuzanna raz jeszcze ogląda szklanki pod światło. Dzisiaj znowu bardzo się postarała. Tylko ten haftowany, babciny obrus, bladoróżowe talerze i kryształowe kieliszki zapowiadają wieczór szczególny. Jeszcze świece, dużo świec, a na środku wazon na kwiaty. Bo na pewno przyniesie kwiaty. Po namyśle Zuzanna wybiera fajansowy dzbanek z wyszczerbionym uchem. Uśmiecha się na wspomnienie tego wieczoru, kiedy rzuciła w niego tym dzbankiem, a on się uchylił. Róże rozsypały się po całej podłodze, dywan zalała woda, a B na klęczkach zbierał te kwiaty zębami i układał je przed nią, z miną zbolałego psiaka. Kochali się potem na tym mokrym dywanie i na tych różach.
Kolce wbijały się jej w plecy, raniły skórę, ale ona nie czuła bólu.
Jak zawsze, jak zwykle wybaczyła mu wszystko. Ile to już razy, ile było takich wieczorów, kiedy B przychodził spóźniony godzinę, dwie, a czasem nawet wcale nie przychodził. Dzwonił wtedy wymyślając kolejne kłamstwa, mimo że tych wieczorów mieli tak mało dla siebie. Jeden, czasem dwa w tygodniu, kiedy akurat nie musiał odwozić dzieci do babci, albo nie szedł z żoną do jakichś znajomych. To nie byli jej znajomi, to nie były jej dzieci i nie znała też babci. Te wieczory Zuzanna spędzała samotnie w nieodłącznym towarzystwie butelki wina. Tak, jej życie jej czas, odmierzany był wieczorami, kiedy miała B tylko dla siebie. Szykowała kolacje, które najczęściej stygły nieruszone na stole, bo B już w przedpokoju niecierpliwie wyłuskiwał ją z tych pięknych szmatek, które dobierała z taką dbałością o każdy szczegół. Rozmazywał staranny makijaż i burzył misternie ułożone włosy. Od drzwi wejściowych, do sypialni potrafił ją rozebrać do naga. Przenikali się nawzajem i wchłaniali, umierali z rozkoszy i ekstazy. Jego ręce i usta nie dawały chwili wytchnienia. Później spragnieni, pili czerwone wino, które B uwielbiał, a Zuzanna miała go zawsze spory zapas. Te wieczory dawały jej energię na cały tydzień. Do rana nigdy nie zostawał. Wracał do siebie koło północy, a do Zuzanny wysyłał zawsze taki sam, lakoniczny sms -Było cudownie, dojechałem, już tęsknię. Poranki, których Zuzanna nie znosiła, B spędzał w żoninym łóżku, z baraszkującymi maluchami, które ponoć co rano przychodziły do nich na pieszczoty. Codziennie rano widywała jego żonę, bo pracowały od lat w tej samej korporacji. Codziennie rano uśmiechały się do siebie i witały skinieniem głowy. Wystarczający powód, żeby nie znosić poranków. Ale od dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj B o wszystkim ma żonie powiedzieć. Czy zamieszkają razem? Czy zmieni dla niej swoje życie? Ciekawe jakie kwiaty przyniesie. Zuzanna zapala świece i patrzy na zegar. Spóźnia się już ponad godzinę, dlaczego każe jej czekać? To miał być szczególny wieczór. Ten jeden, od którego tak wiele zależy. Z zamyślenia wyrywa ją zbyt głośny sygnał telefonu. To sms od B – Kochana, nie mogę, wybacz mi, kiedyś zrozumiesz.- Zuzanna nie chce niczego rozumieć. Idzie do łazienki, napuszcza wodę do wanny, mechanicznym ruchem wyjmuje żyletkę z nowego opakowania i kładzie ją na mydelniczce. Zdejmuje ubrania składając je równiutko na krześle. Zanurza się w ciepłej wodzie i jednym, precyzyjnym ruchem rozcina nadgarstek. Zawsze była dokładna. Jutro nie będzie poranka. Dzisiejszy doskonały, idealny wieczór Zuzanna ma tylko dla siebie.