Lew - mój znak zodiaku
Lwy z reguły są optymistami. Nigdy nie przejmują się niepowodzeniami. Nie zatrzymują się, nie rozpaczają. Dumne, nawet w łachmanach, zawsze kroczą do przodu. Mają po prostu klasę.
Planetą, która sprawuje patronat nad tym znakiem jest Słońce. Według wiedzy astrologicznej Słońce odpowiada za siłę charakteru i osobowość. Osoby, które w horoskopie mają mocne Słońce, są zazwyczaj zaliczane do osób silnych psychicznie, nie ulegają łatwo wpływom innych ludzi, a ich osobowość nie ma cech neurotycznych. Nie ulegają także załamaniom nerwowym.
W negatywnym aspekcie ludzie urodzeni w „słabym Słońcu" stanowią ich przeciwieństwo. Są niezwykle podatni na neurozy i załamanie nerwowe, a ich życiu towarzyszą wciąż lęki i obawy. Lwy mogą być, zatem wielce dobroduszne i wspaniałomyślne, ale zarazem bardzo egoistyczne. Największa miłość Lwa - on sam...
Nieraz zastanawiałem się jak to jest z tymi znakami zodiaku. Czy rzeczywiście, i w jakim stopniu, narodziny pod panowaniem konkretnego znaku determinuje nasze życie? Chyba nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
Choćby przykład J., bliskiego mi człowieka urodzonego podobnie jak ja, w trzeciej dekadzie znaku lwa przed kilkudziesięciu laty. Znamy się z J. „od zawsze". Jak przypominam sobie nasze szkolne, a potem studenckie lata J. był zawsze zadbany, przywiązywał ogromną sprawę do stroju i wyglądu, lubił być w centrum zainteresowania, cenił sobie pochwały. Zabawa i towarzystwo to był jego żywioł, natomiast obowiązki potrafił umiejętnie z dużym wdziękiem przekazywać innym. Okres studiów, na sfeminizowanym wydziale jednej z krakowskich uczelni, był dla J. okresem zabaw i romansów. Był ceniony w towarzystwie za dowcip, uśmiech i beztroskę. Jak nikt potrafił zabawić towarzystwo i zainspirować do szalonych, a nieraz i ryzykownych przedsięwzięć. Miał w tym okresie bardzo sprecyzowane i kategoryczne sądy na wiele spraw, nie znosił sprzeciwu ani krytyki. Po studiach ożenił się, założył rodzinę, podjął pracę. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. A potem J. wyjechał wraz z rodziną za granicę i nasze kontakty ograniczyły się do listów i telefonów.
Niedawno J. wrócił. Znów mieszka w Krakowie. Spotykamy się często i rozmawiamy jak dawniej.
W tych rozmowach poznajemy się ponownie. Widzę w nich innego człowieka. Gdzieś zniknęły lwie cechy. Może nie całkowicie, bo nadal ceni zabawę i towarzystwo, ale już w nim nie bryluje jak dawniej. Rzadziej mówi, częściej słucha. Uśmiecha się jak dawniej, ale i bywa zamyślony. Nie wygłasza już jak kiedyś kategorycznym tonem swoich poglądów. Dalej chce naprawiać świat, ale już ze świadomością jego różnorodności i bardziej spolegliwie. Wiem już, że wiele mu w życiu nie wyszło. W dużym stopniu, jak mówił, z powodu jego obawy przed ryzykiem a także jego lenistwa. Chwilami mam wrażenie, że żal mu straconych okazji i jak kiedyś wspomniał „życia przeżytego bez celu". Widać, że nie potrzebuje jak dawniej pochwał i akceptacji. Kiedyś powiedział „Jestem wart tyle, ile jestem wart; a tak w ogóle to bardzo siebie lubię"
No i inny jest ten mój J. Ten z młodości bardziej pasował do zodiakalnego opisu. Ten obecny za to, jest mi dużo bliższy.
Antoni Niedziałkowski