Tajlandzkie zdziwienia - reportaż z wyprawy
Zimowy luty w Polsce. Dowiaduję się, że za chwilę wylatujemy do Tajlandii, gdzie trwa pełnia lata i panuje temperatura +35 st. C.
Uff..., czy ja na pewno lubię takie temperatury?
Pierwsze zdziwienie ogarnia mnie już w Warszawie na Okęciu, kiedy zatrzymuję się przed gablotą eksponującą rzeczy dziwne i niezwykłe, skonfiskowane przez straż graniczną, a przywożone przez rodaków, których pomysłowość nie zna granic. Są tu muszle oceaniczne o gigantycznych rozmiarach, zmumifikowane kobry i pytony, niezwykłej urody duży pancernik od czubka głowy po ogon pokryty wielkimi, twardymi, lśniącymi łuskami; ogromne ciosy jakiegoś egzotycznego zwierza, zasuszone skorpiony i ... stopa słonia.
Za dwa tygodnie sprawa gabloty zostaje wyjaśniona. Dowiaduję się, że Polska jest jednym z nielicznych krajów, które podpisały wszelkie możliwe konwencje o ochronie gatunków zagrożonych wyginięciem.
Chwała jej za to. Kolejne zdziwienia przybierają już postać postępu geometrycznego.
Lot dreamlinerem do Tajlandii odbywamy w 9 godzin. To cudo techniki skróciło czas przelotu z 16 godzin z międzylądowaniem do całkiem znośnego do zaakceptowania.
Lecimy nad Turkmenistanem, Afganistanem, Pakistanem, Indiami. Widzę pod sobą dzikie poszarzałe pasma górskie. Znów niemożliwy do opanowania dreszcz emocji.
Lądujemy w Bangkoku, Mieście Aniołów - w roku 2558, i w dodatku z sześcioma godzinami do przodu w stosunku do czasu polskiego. Kalendarz liczy się tam od śmierci Buddy, czyli od 543 r. p.n.e.
W wielkiej 12-milionowej metropolii - nie potrafię odnaleźć aniołów, natomiast czuję działalność diabelską bowiem nazwa Bangkoku składa się z ponad 150 znaków i jest najdłuższą nazwą geograficzną, wpisaną z tej przyczyny na listę Guinnessa.
Na ulicach panuje ruch lewostronny, co nawet wytrawnego kierowcę wprawia w oszołomienie i konsternację. Przy przejściu przez jezdnię głowa wciąż reaguje w niewłaściwym kierunku.
Król Tajlandii Bhumibol Adulyadel jest najdłużej panującym władcą w historii. Cieszy się wielkim poważaniem społeczeństwa, a jego imiona ceremonialne to: Jego Wspaniałość, Wielki Pan, Siła Ziemi, Nieporównywalna moc, Syn Mahidola, Potomek Boga Wisznu, Wielki król Syjamu, Jego Królewskość, Wspaniała Ochrona.
Powiedzenie o rodzinie królewskiej czegoś pejoratywnego grozi karą więzienia.
W kraju uderza niewyobrażalna ilość świątyń. Jest ich tu 30 tysięcy, kapiących od złota o niezwykłej dla Europejczyka architekturze i estetyce. Siedmiogłowe smoki Naga wijące się po schodach do góry, są łącznikiem spraw ziemskich z niebiańskimi. Wiarą wiodącą jest buddyzm - bardziej filozofia życia niż wiara, gdzie ceni się spokój, stoicyzm, a doczesność traktowana jest z przymrużeniem oka jako droga do kolejnych wyższych wcieleń.
Gdziekolwiek nie sięgnąć wzrokiem, widać posągi Buddy. Począwszy od szczerozłotych gigantów do pamiątkowych miniaturek wywożonych z Tajlandii w ilościach przemysłowych. Tajlandzki wizerunek Buddy to postać uniseks z drobnym biustem, na poły kobiecą twarzą i często pomalowanymi paznokciami z czepkiem na głowie zwieńczonym kwiatem lotosu; tłumaczony, jako bóg wszystkich ludzi. Ja dostrzegłam inną paralelę.
Obserwuję mijanych na ulicach osobników o nie do końca zidentyfikowanej płci, oglądam jedną z największych na świecie rewię transwestytów i transseksualistów i nie opuszcza mnie dziwne skojarzenie zbieżności wizerunku.
Tajlandia jest krajem bajecznych kwiatów i roślin. Rośnie tam 1300 gatunków storczyków. Ananasy uprawia się na połaciach pól jak w Polsce kapustę.
Obserwuję przepiękne czerwone zachody słońca nad polami ryżowymi.
Zadziwia dziecięca prostytucja 10-12 letnich dziewczynek sprzedawanych ze wsi dla zapewnienia dochodu rodzinie - a przecież dzieje się to w kraju, w którym ten proceder jest oficjalnie zakazany.
Płyniemy po rzece Menam, na brzegu której wylegują się w słońcu krokodylowate warany. Rzeczny znak drogowy z umieszczonym gadem o otwartej paszczy informuje, że z tym zwierzątkiem bawić się nie należy.
Przy każdej budowli, domu, hotelu, slumsach umieszcza się domki dla duchów bo bywają złośliwe, więc zapobiega to przed ich złą mocą. O noworodku należy mówić: "jaki szpetny, gruby, nieudany"- to odwraca ich uwagę.
Poddajemy się masażowi tajskiemu dającemu świetne samopoczucie i pobudzającemu organizm ludzki do nieoczekiwanych reakcji.
Odwiedzamy słynne plemię górskie Padaung z kobietami nazywanymi "długie szyje".
Słuchamy opowieści o dobrych uczynkach polegających np. na odpłatnym wypuszczaniu ptaków z klatki, po czym ptaki są wyłapywane, aby dać ponownie odpłatna szansę dobrego uczynku następnej osobie - ot, tajska logika, która z prawdziwą logiką niewiele ma wspólnego.
W nadmorskim kurorcie Pattaya przy Walking Street można zjeść zupę z jaskółczych gniazd, grillowane szczury, szerszenie, wypić drinka z domieszką ciepłej krwi kobry, w ulicznym SPA zanurzyć stopy w akwarium, w którym maleńkie rybki zjadają martwy naskórek oraz zaspokoić najbardziej wybujałe pragnienia erotyczne.
Słoniom należy się osobna opowieść. Otoczone czcią i szacunkiem, którego początek, jak legenda głosi, miał miejsce, kiedy bezpłodnej królowej Mai przyśnił się biały słoń wchodzący do jej łona. Wynikiem snu była ciąża i powicie Buddy, który przyszedł na świat w pięćsetnym wcieleniu.
Białe słonie są w Tajlandii najcenniejsze. Król Bhumibol ma ich w swojej stajni 16. Jedynie im zabrania się pracować.
Pozostałe, ostatnie mamutowate, zachowane na Ziemi po urodzeniu - do trzech lat pozostają przy matce. W wieku pięciu lat idą do słoniowego przedszkola. Następnie poddawane są kilkunastoletniej tresurze. Pracują od 16 do 50 roku życia, następnie przechodzą na słoniową emeryturę. Żyją do 80 lat. To cudowne inteligentne zwierzę o ogromnej czaszce nabywa niezwykłych umiejętności. Dwutonowe ciało, zjadające dziennie 200 kg pokarmu i wypijające 150 l wody porusza się z gracją i delikatnością. Można je wyuczyć malowania trąbą realistycznych obrazów, podpisywania się swoim imieniem, jazdy na specjalnie skonstruowanym rowerze, gry w piłkę. Do opiekuna przywiązuje się tak, że zdarzały się przypadki, iż po jego śmierci słoń odchodził w ślad za nim.
Kończę już tę opowieść, choć można by ciągnąć ją jeszcze długo.
Ostatnim zdziwieniem było lądowanie na Okęciu 16 lutego A.D. 2015 w stanie całkowitego odrealnienia. Mróz szczypie w opalony nos, z którego schodzi skóra. Wróciłam do swojego miejsca na ziemi.
Iza Bociańska
Pełna fotograficzna ilustracja do tekstu znajduje się w zakładce Galeria - pod linkiem:
http://www.sagowce.eu/index.php/galeria/tajlandia-foto-jerzy-bocianski