Iran
Teheran
Teheran mnie nie zachwycił. Zachwycili mnie mieszkający w nim ludzie. Zachwyciła mnie ich serdeczność, otwartość, chęć niesienia pomocy i ich ciekawość świata.
Samo miasto nie jest zbyt ciekawe. Teheran jest ciasny, duszny, pełen spalin. Smog unoszący się nad miastem można prawie nabierać łyżką. Na mnie sprawił wrażenie betonowej pustyni.
Podczas wojny z Irakiem do Teheranu zaczęli masowo napływać ludzie z terenów objętych wojną. Zaczęto budować dla nich bloki mieszkalne, które dziś stanowią dominujący element architektury miasta. Bloki zbudowano tak gęsto, że z okna do okna można „prawie" podać sobie filiżankę herbaty.
Spacer po teherańskich ulicach również nie należy do przyjemności, bo w wielu miejscach zapomniano wybudować chodników. A jeśli już jakiś chodnik jest, to bardzo wąski (o szerokości 0,5-1,0 m nie należy do rzadkości). A jeśli szerszy, to oprócz pieszych, jeżdżą po nim również motocykliści. Tak więc Teheran nie podobał mi się.
W naszym napiętym grafiku zwiedzania (do Iranu przyjechaliśmy tylko na tydzień) mieliśmy jeden dzień na Teheran. Ewa przygotowała dla nas dokładny plan, który jest przez nas ściśle przestrzegany.
Zanim wyszła do pracy dała nam dokładne instrukcje:
1 - Po pierwsze: wymiana pieniędzy. Prosto, w prawo, w lewo, do mostu... znajdziecie kantor wymienicie. Bierzcie tylko miliony, bo na drobniejsze trzeba mieć dużą torbę.
2 - Po drugie: łapiecie taksówkę, czy co wam się tam zatrzyma, zapłacicie tyle a tyle i dojedziecie do Kompleksu Pałacowego Niavaran, dacie sobie radę (jak miło że w nas wierzy) bo każdy w Teheranie wie, gdzie to jest.
3 - Po trzecie: oglądacie, co tam sobie chcecie
4 - Po czwarte: o godz. 16.00 jesteście z powrotem i idziemy razem na kolację.
No to pa ! - i poleciała.
Po pierwsze - wymiana pieniędzy
W prawo, w lewo, koło mostu – o nie, nie tak szybko. Najpierw trzeba przejść na drugą stronę ulicy. W Teheranie należy to do sportów ekstremalnych. Światła na skrzyżowaniu mrugają tylko na czerwono dając znać że... właściwie nie wiem po co one mrugają, bo nikt ich nie zauważa. Samochody pędzą i według moich obserwacji mają bezwzględne pierwszeństwo na pasach. A piesi? Piesi przechodzą sobie tam gdzie chcą i kojarzy mi się to z corridą, tyle że bykami są samochody, a piesi umykającymi spod ich kół torreadorami. Corrida w Teheranie trwa cały dzień i w każdym miejscu. Wejście na jezdnię, zgrabny unik przed jadącym samochodem, który o milimetry, nie zwalniając, mija plecy przechodzącego. Oj, nie jest to proste. Strach zagląda nam w oczy. Ale nie ma wyjścia. Teraz my. Wchodzimy na jezdnię – mamy szansę przejść bo „podpięliśmy" się do jakiegoś Irańczyka. Myk, myk i pierwszy sukces – jesteśmy na drugiej stronie ulicy. Uff...
Wymiana pieniędzy to był „pikuś" w porównaniu z tym przejściem przez ulicę. W końcu wymieniamy walutę i zostajemy milionerami !
Oficjalną walutą Iranu jest Rial. Za 1 złotówkę dostaje się ich około 10,000. Używa się również określenia Toman. Jeden Toman to 10 Riali. 10.000R = 1000T = 1zł. Proste? Proste, tyle że nie wtedy kiedy ma się pełne ręce „papierów" i trzeba zapłacić 2.782.000. Tylko – czego ?!?
Mamy ze sobą „pełne kieszenie" gotówki. W Iranie nie są akceptowane karty kredytowe inne niż te wydane przez banki irańskie i wszędzie musimy płacić gotówką.
Po drugie - łapiecie taksówkę
Z realizacją tego punktu nie byłoby problemu, gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że taksówką w Iranie może być wszystko. Każdy samochód, a nawet motocykl. Stajemy przy krawężniku i nie widzimy żadnego pojazdy z oznakowaniem TAXI. Po chwili zatrzymuje się ktoś i proponuje podwiezienie. Taxi? -Taxi, taxi, -odpowiada kierowca. Wsiadamy, według instrukcji ustalamy cenę i z duszą na ramieniu jedziemy w nieznane.
Po trzecie - oglądajcie, co się da
No to do dzieła. Jedziemy obejrzeć zespół pałacowy Niavaran. Jest to zabytkowy kompleks pałacowy znajdujący się w północnej części Teheranu. Był on główną rezydencją ostatniego szacha Mohammada Rezy Pahlaviego i rodziny cesarskiej aż do rewolucji irańskiej w 1979 roku (o szachu Rezie Pahlavim można szczegółowo poczytać na Wikipedii. Jego życie było bardzo niezwykłe).
Czy Reza Pahlawi był dobrym władcą? Cóż, różnie o nim mówią. My tematów polityki staraliśmy się unikać, ale wiele razy słyszeliśmy tęskne westchnienia: „Gdyby tak dalej rządził szach..."
Kupujemy bilety i wchodzimy do przepięknego parku otaczającego pawilony pałacowe. Jest już po sezonie, turystów prawie nie ma. W parku rosną ogromne platany, pod którymi porozsiadały się grupki dziewczynek w wieku szkolnym zawzięcie szkicujących detale architektury. Wchodzimy do głównego pałacu zaprojektowanego przez irańskiego architekta Mohsana Foroghi. Znajdują się tu między innymi prywatne apartamenty rodziny królewskiej. Chodzę po pałacu, zaglądam do salonów, gdzie szach przyjmował swoich gości i zastanawiam się, czy za jego panowania rozbrzmiewały tu krzyki i śmiech dzieci? (miał ich łącznie pięcioro). Czy na parterze, w holu ogromnym jak boisko, grały w piłkę lub bawiły się w berka dzieci szacha i jego trzeciej żony: Cyrus, Farahnaz, Ali i Leila? A może, pomimo że tu mieszkały, dni upływały im z dala od pałacowego życia ? Może pod opieką wykwalifikowanych opiekunów i nauczycieli przebywały raczej w swoim skrzydle pałacowym? W latach 60-tych, gdy Farah przysparzała cesarstwu następców tronu, pierwsza córka szacha - z pierwszego małżeństwa, była już dorosła. Pokoje dziecięce znajdują się na pierwszym piętrze w lewym skrzydle. Są skromne, choć każde z dzieci miało swoją sypialnię i łazienkę. Wzruszają ponaklejane na kafelki obrazki z kaczorem Donaldem i myszką Miki. W szafach wiszą ubranka, porozkładane są ich zabawki, w ramkach rodzinne fotografie, na biurku odnaleziony w głębi szuflady kolorowy rysunek, zachowały się nawet różowe kapciuszki księżniczki Farahnaz. I jeszcze niewielka kuchnia, gdzie opiekunka (a może czasami mama, cesarzowa) mogła coś odgrzać lub ugotować. Żadnej ekstrawagancji. Skromnie, rodzinnie.
Po drugiej stronie, w prawym skrzydle prywatne pokoje pary cesarskiej (za daleko, aby rozbudzony w nocy i przestraszony maluch mógł przybiec i przytulić się do mamy lub taty). Tu też żadnego rozbuchania, przesadnego zdobnictwa. Pewnie, że jest „bogato", po królewsku, no bo niby jak miało by być ? Ale to bogactwo nie razi, jest powściągliwe, eleganckie. Jego sypialnię utrzymano w szarościach i w czerni, jej - w kolorze kości słoniowej i w złocie. Wystarczyło przejść przez drzwi, aby być razem.
Na ścianie wisi portret cesarzowej Farah Pahlawi z dziećmi. Kim była ta piękna kobieta o 19 lat młodsza od cesarza (urodzona w 1938 roku) ? Co takiego miała w sobie, że szachinszach w 1967 roku koronował ją na cesarzową Iranu ? Była pierwszą i jedyną koronowaną kobietą w ciągu dwu i pół tysiąca lat historii perskiej monarchii. Czy dokonał tego, bo kochał ją tak bardzo, czy raczej chciał podkreślić w ten sposób to, co zrobiła dla emancypacji irańskich kobiet? A może najważniejsze było to, że urodziła aż czworo dzieci, w tym - tak ważnego w islamie, a zwłaszcza dla dynastii cesarskiej pierworodnego syna Cyrusa Rezę !?! Po dwóch rozwodach z kobietami, które nie obdarzyły go męskim potomkiem, szachinszach był pewnie zachwycony swoją trzecią żoną, która w 1960 roku od razu powiła syna. Koronacja Farah Diby nastąpiła po urodzeniu drugiego już męskiego potomka. Oficjalnie ocenia się, że przez fakt koronacji żony, szach podkreślił wagę dążeń do emancypacji kobiet w Iranie. W 1979 roku, po wybuchu irańskiej rewolucji islamskiej cesarzowa Farah wraz z mężem opuściła Iran. Obecnie mieszka w USA i zajmuje się pracą dla UNESCO oraz działalnością charytatywną. Na wniosek dzieci została odznaczona Orderem Uśmiechu.
Wchodzimy do sali gdzie wystawiono garderobę cesarzowej. Niezwykle piękną, elegancką. Jedna z sukien to suknia, w której pozowała do swojej oficjalnej fotografii. Moją uwagę przyciąga sukienka bardzo dla mnie swojska. Wyszywane aplikacje zawierają znajome kwiatowe różnokolorowe motywy. Czyżby jakiś polski akcent w jej garderobie?
I jeszcze ten ogromny, niepowtarzalny, jedwabny dywan utkany specjalnie dla szacha. Istne cudo !
Pełni wrażeń idziemy na herbatę. W parkowej herbaciarni jesteśmy tylko my. Po chwili dołącza jeszcze jedna para. Nawiązujemy rozmowę. Przyjechali z Kalifornii. Od wielu lat podróżują po świecie. On robi zdjęcia, ona pisze książki podróżnicze. Podobnie jak nas zauroczył ich Iran. Pijemy wspólnie herbatę i wymieniamy doświadczenia. Zbliża się godzina 16.00
Po czwarte o 16.00 jesteście z powrotem – zatem żegnamy się. Oni też się zbierają. Ona zbiera i chowa do plecaka notatki, on zarzuca na ramię ciężką torbę z obiektywami. Ona powoli wstaje i podpierając się laseczką drepcze do bramy, on pstryka ostatnie zdjęcia i podąża za nią. Oboje szalenie sympatyczni. Oboje mają po około 80 lat.
Wieczorem idziemy do najsłynniejszej w Teheranie restauracji serwującej jagnięcinę – baraninę. Spodziewamy się, że będzie to coś a' la krakowski Wierzynek. W końcu ma tu być naj, naj, naj...
Przed drzwiami kłębi się tłumek ludzi czekających na wolne stoliki, ale jakimś szczęśliwym trafem zostajemy szybko wybrani i otwierają się przed nami drzwi do sali jadalnej.
A w środku - długie, wspólne stoły przy których siedzi kilkadziesiąt osób. Wszyscy pałaszują całe góry mięsa i ryżu. Panuje swobodna, biesiadna atmosfera. Dookoła biega całe mnóstwo kelnerów. Szybko i sprawnie. Na zamówione dania czeka się najwyżej 20 minut. Karta dań to dwie mizerne stroniczki. Wszystkiego z dziesięć pozycji, ale za to jedzenie..., jedzenie jest wspaniałe. Mięso świetnie przyprawione, aromatyczne i mięciutkie. Wszyscy się do nas uśmiechają, pozdrawiają, - skąd jesteście... - podoba wam się w Iranie? Irańczycy to najsympatyczniejsi ludzie na świecie. To naprawdę jest restauracja z najlepszą baraniną na świecie.
Nieprzyzwoicie wręcz objedzeni wracamy do domu. Czas odpocząć. Jutro rano lecimy do Shiraz.