Kobieta luksusowa
Raz w tygodniu, zawsze w tej samej kawiarni, zawsze o gadzinie 8.30 spotykałam się z moją przyjaciółką. Siedziałyśmy, piłyśmy ulubione „latte” i naprawiałyśmy świat. O godz.10.30 moja przyjaciółka odstawiała filiżankę i rzuciwszy pośpieszne – no to pa, na mnie już czas – znikała.
W naszej kawiarence kawę zamawiało się przy barze. Tego dnia ona stała w kolejce, a ja siedziałam przy stoliku. Obok usiadły jakieś znudzone małolaty. Małolaty miały tłuste kołtuny na głowach i ubrania niepierwszej świeżości, w dłoniach dzierżyły najnowsze modele telefonów. Sącząc energetyzujące napoje i obgadywały otoczenie.
- Ty - powiedziała pierwsza - popatrz na tamtą babę przy ladzie. Ta to ma klasę. Ubrana jak modelka. Widać, że nic nie robi w domu. Ma ekstra torbę. Żeby jeszcze założyła szpilki, a nie człapaki. Taka malowana lala. Od razu widać, że skoncentrowana tylko na sobie. Ta to ma życie.
- Noo …. druga małolata raczyła oderwać się telefonu - ja też bym tak chciała. Nic nie robić od rana do wieczora, umawiać się na kawę i plotki, a nie tyrać tak jak my. Tylko ta głupia szkoła i nauka. Koszmar! Ja też kiedyś chcę być taką „kobietą luksusową” jak tamta zołza. Ty! Cicho, wraca.
Osłupiałam. Ten dialog dotyczył mojej przyjaciółki. Zatkało mnie. Że niby ona nic nie robi tylko pacykuje urodę? Przyjrzałam się uważnie.
No tak, widać na pierwszy rzut oka. Moja przyjaciółka kobietą luksusową jest. Piękna, zadbana, mądra, elegancka. Luksusowa. Luksusowa jak diabli.
Jak przystało na kobietę luksusową, moja przyjaciółka ubiera się w jedwabie, bawełnę i len. Nigdy nie widuję jej bez delikatnego, perfekcyjnie zrobionego makijażu, bez pomalowanych paznokci i bez starannie dobranych dodatków. Tylko z tym „nic nie robieniem” troszkę się małolaty pomyliły.
Jej luksusowy, leniwy dzień zaczynał się już dnia poprzedniego.
Kiedy wieczorem w końcu przeczyta wszystkie bajeczki, kiedy utuli w łóżeczkach rozbrykane potomstwo, kiedy przyszykuje dla całej rodziny ubrania na rano - teoretycznie ma czas dla siebie. Jeszcze tylko jakaś przepierka, jakieś drobne sprzątnko, jeszcze odrobienie swoich lekcji - bo przyjaciółka kończy kolejne studia - jeszcze obgadanie z mężem planów na jutro i już prawie środek nocy. Nareszcie można, a nawet trzeba iść spać. Trzeba, bo noce bywają pełne niespodzianek.
Pierwszy scenariusz przewiduje „nocne wędrówki dużoludów”.
- Mamo! Pić!
- Maamo! Mam straszny sen!
- Maaaamo! Nie mogę spać. Możesz ze mną poleżeć?
- Maaaaaamo! Mamo! Boli mnie....!
Drugi scenariusz to tak zwane „nocne wędrówki małoludów”.
Najpierw tup, tup, tup. Małe nóżki tupią po podłodze. Potem duży zamach i na głowie mamy ląduje ulubiony miś Stefanek, a za nim łup – spada ulubiona podusia i zmarznięty syneczek gramoli się między tatę a mamę - ja tylko z wami troszkę pośpię. Zasypiają. Po chwili tup, tup, tup i łup – mama dostaje po głowach następnym pluszowym Stefankiem i drugi synek zajmuje miejsce obok śpiącego brata. Powierci się, porozpycha, poprzytula, pogada i znowu można spać. O ile uda się zasnąć po raz kolejny.
5.30 - Drrrrrrrrr..... świdrujący dźwięk boleśnie wwierca się w mózg.
Najpierw szybki prysznic. Tata budzi synków. Mama w kuchni robi śniadania.
Śniadania – liczba mnoga! Najprostsza wersja śniadaniowa, chrupki z mlekiem odpadają – obaj chłopcy nie tolerują mleka.
No cóż, tylko w bajkach wszystko jest super, a dzieci są grzeczne jak aniołki. W realnym życiu chłopcy mają alergie pokarmowe i każdy uczulony jest na coś innego. Na szczęście starszy od niedawna może zjeść kanapkę z serkiem, ale dla młodszego mleko, masło, ser, jajko to trucizna. Trzeba kombinować i uważać, bo czteroletni spryciulek, ciągle podbiera coś z talerza sześcioletniego brata. Dzieciaki, jeszcze nie do końca rozbudzone smętnie kiwają się nad talerzykami. Śniadanie trwa i trwa.
W tak zwanym „międzyczasie” moja przyjaciółka z filiżanką w ręku pędzi do sypialni. Wskakuje w ulubione jedwabie – w jej szafie są tylko te dziecioodporne i niegniecące, w bawełny – przewiewne i wygodne, lub w lny, które nawet wygniecione wyglądają szlachetnie.
Dopijając ostatni łyk kawy i poprawia urodę.
Trochę pudru i różu – trzeba ukryć niedospaną i tragicznie krótką noc. Trochę tuszu – bo oczy aż czerwone od czytania notatek - i szminka. Wszystko zajmuje jakieś 2 minuty.
Teraz ubieranie marudzących maluchów. Zakładanie jakichś niezliczonych ilości skarpetek, które za żadne skarby nie chcą wejść na małe stópki. Koszulki, które dziwnym trafem, wieczorem były super i odlotowe, rano okazują się - nie te, nie takie, brzydkie i ja tej nie chce, chcę tą ze smokiem - tyle że ona właśnie jest w praniu.
Wreszcie cała gromadka czeka przy drzwiach. Moja luksusowa przyjaciółka poświęca chwilę na wybór torebki – wszystkie duże i pakowne – wiesza na szyi eleganckie „coś” i pakuje towarzystwo do fotelików. Przed nimi długa droga. Młodszy chodzi do przedszkola w jednej stronie miasta, a starszy do szkoły i w zupełnie innym miejscu. Cóż, specjalizacja. Jeden ma cztery godziny zajęć, drugi pięć.
O godzinie 8.30, dokładnie w połowie drogi pomiędzy szkołą a przedszkolem, raz w tygodniu, spotykałyśmy się na kawie. Stała w kolejce i wyglądała zjawiskowo. Pomalowane oko, szykowna torebka i buty na płaskim obcasie. Na płaskim, bo na takim szybciej się biega.
Luzik. Siedzimy, gadamy, nigdzie nam się się śpieszy. Ale tylko do 10.30. O 10.30 czerwoną szminką poprawia urodę i – pa kochana pa, muszę pędzić. Machała mi ręką z pomalowanymi pazurkami i pędzi odbierać dzieci.
Potem obiad, właściwie kilka obiadów (cóż, alergie), rozliczne zajęcia popołudniowe chłopców - przyjaciółka inwestuje czas i pieniądze w przyszłość potomstwa - spacer, plac zabaw, rowery. A wszystko ze studenckimi skryptami pod pachą. A nuż znajdzie się chwilką na poczytanie. Jeszcze zakupu, gotowanie, sprzątanie i cała reszta. I tak każdego dnia.
I tylko nie wiem, kiedy w tym młynie znajdowała czas na pomalowanie pazurków.
Tak, zazdrośćcie jaj zblazowane małolaty siedzące przed komputerami i nie mające na nic czasu.
Moja przyjaciółka w tym kołowrocie codzienności potrafi być kobietą. I To kobietą luksusową.