LULA
Leokadia. Młoda, piękna, szczęśliwa.
Zdjęcie nr 1. Leokadia - śliczną blondynka uczesana w koński ogon, ubrana w sukienkę w grochy i wysokie szpilki stoi przed Pałacem Kultury w Warszawie
Zdjęcie nr. 2. Leokadia w białym fartuch z troską pochyla się nad pacjentem.
Zdjęcie nr 3. Jest wiosna. Leokadia wtula twarz w bukiecik konwalii.
Kiedy Leokadia zrobiła specjalizację i obroniła doktorat, kiedy otworzyła się przed nią możliwość zrobienia błyskotliwej kariery w jednej z najlepszych klinik psychiatrycznych w Polsce, kiedy zaproponowano jej wykłady na uniwersytecie i kiedy w końcu mogła pozwolić sobie na kupno wymarzonych, niezwykła drogich szpilek bez uszczerbku w domowym budżecie, zwrócono się do niej z prośbą o pomoc przy organizowaniu nowego szpitala psychiatrycznego w RPA. Zgodziła się bez namysłu.
Cała rodzina, przyjaciele i znajomi nie mogli zrozumieć jej decyzji. Skąd ta Afryka? Dlaczego? Po co? Tu masz wszystko –przekonywali - tam nic. Zamordują cię! Zjedzą! Zgwałcą! Zrezygnuj, nie jedź, zostań.
Nie przekonały jej żadne argumenty. Rzuciła wszystko, spakowała walizkę i wyruszyła na 2-letni kontrakt do Afryki Południowej.
Miała tylko 34 lata. Na jej barkach spoczęła cała odpowiedzialność za nowo powstający szpital budowany w prowincji Natal głównie dla czarnej części społeczeństwa.
W tym czasie w RPA panował apartheid, a to oznaczało ścisły podział rasowy.
Zabrała się do pracy od pierwszego dnia. Szpilki schowała na dno walizki, założyła toporne pionierki i razem z Murzynami budowała swoje przyszłe miejsce pracy. To właśnie wtedy Zulusi, którzy nie mogli wymówić poprawnie jej imienia nazwali ją Lula. I tak już zostało.
White Doctor Lula
Zdjęcie nr 4 Lula ubrana w pionierki, w spodnie i flanelową koszulę, w chustce na głowie, w grupie czarnych robotników kopie coś ogromną łopatą.
Zdjęcie nr 5 Lula siedzi pod drzewem otoczona grupką pacjentów – jej pierwszy gabinet.
Kiedy rozniosła się wieść, że w „gabinecie" pod drzewem przyjmuje lekarz, zaczęli przychodzić do niej chorzy z całej okolicy. Lekarz to lekarz. Nikt nie wnikał w zawiłości specjalizacji i tak Lula zaczęła leczyć chore brzuchy, ręce i nogi jak również - co polubiła szczególnie – pomagać w porodach. Poznała tajniki With Doctor – czyli lokalnych znachorów - działanie ziół i czarów.
Lula całe swoje życie poświęciła czarnym, nie tylko chorym psychicznie pacjentom.
Nigdy nie wróciła do Polski. W Afryce bywało różnie. Czasami pracowała w bardzo spartańskich warunkach Zdarzało się, że w środku nocy ktoś pukał do jej drzwi – Doctore! Z tatą jest gorzej! Doctore! Dziadek umiera! Doktore! Mama rodzi! I wtedy „White Doctor Lula" zabierała torbę lekarską i wędrowała do murzyńskiej wioski.
W czasach, kiedy w RPA przepustką do dobrobytu był biały kolor skóry, ona nie dorobiła się niczego. Wszystkim co miała dzieliła się z potrzebującymi. W jej domu wiecznie pomieszkiwali jacyś ludzie, którzy skądś przychodzili gdy potrzebowali pomocy a potem wędrowali dalej, przekazując innym wiadomości o White Doctor Luli.
Lula moja przyjaciółka
Zdjęcie nr. 6 Lula trzyma w ramionach maleńką czarną dziewczynkę. Dookoła czarne kobiety ze swoimi pociechami. Każda stara się, aby Lula choć pogłaskała kudłatą główkę ich maleństwa. Doctore! Dotknij na szczęście.
Zdjęcie nr. 7 Wesele. Lula w zuluskim ubraniu siedzi na honorowym miejscu. Dookoła w kolorowych strojach tańczą Zulusi.
Zdjęcie nr. 8 Lula w eleganckim kostiumie przyjmuje medal od prezydenta Mandeli.
Zdjęcie nr. 9 Lula z wizytą u króla Zulusów.
Kiedy miała 60 lat po raz pierwszy stoczyła walkę z rakiem. Bardzo źle znosiła chemioterapię, a mimo to, cały czas pracowała – jak mogła bym opuścić moich pacjentów – mówiła. Ja żyję tylko dla nich.
Zresztą Zulusi ją kochali. Była dla nich kimś bardzo ważnym. Otaczali ją opieką, tak jak ona opiekowała się nimi.
Druga walka z rakiem była jeszcze trudniejsza. Doctor Lula wycieńczona chorobą, siwa, szczuplutka, w chusteczce na głowie w dalszym ciągu z oddaniem pracuje w szpitalu.
Kiedy rak zaatakował po raz trzeci we wszystkich wioskach grały tamtamy. Zulusi wznosili modły do wszystkich Bogów, aby dał zdrowie ich ukochanej Luli. Niestety tę walkę przegrała.
Kiedy ja poznałam Lulę, walczyła z rakiem. Nocami kiedy nie mogła zasnąć, kiedy przerażał ją każdy szelest w ogromnym domu, dzwoniła do mnie, a ja wsiadałam w samochód i jechałam aby dotrzymać jej towarzystwa. Nad głowami miałyśmy Krzyż Południa, dookoła grały cykady, a my siadałyśmy na tarasie i piłyśmy herbatę. Otulałam ją ciepłym kocem, a ona pokazywała mi stare fotografie i snuła wspomnienia.
Całym sercem pokochała Czarny Ląd i Zulusów. O swoich pacjentach zawsze mówiła z miłością i troską. Dla niej nieważny był kolor skóry, dla niej ważny był człowiek. Dobra, kochana - moja Lula.
Odeszła we śnie w środku dnia. Świeciło słonce i byli z nią jej przyjaciele. Miała 84 lata. Na jaj pogrzebie płakali i śpiewali Zulusi. Na jej grobie leżą kwiaty, kolorowe piórka, miseczki z jedzeniem i talizmany. Wiatr szeleści karteczkami poprzyciskanymi kamyczkami. Kładą je ludzie, którzy wierzą, że Lula opiekuje się nimi również z nieba. Lula żyje w ich sercach i w moi sercu.
Na pamiątkę zostawiła mi srebrny wisiorek, w którym przechowuje moje ciepłe wspomnienia o niej.