Trudna miłość
Godzinami leżała bez ruchu i niczym mantrę, wciąż i wciąż powtarzała – będzie dobrze, rak to nie wyrok, bez piersi da się żyć.
Kap, kap, kap – chemia powoli sączyła się do żyły odbierając siły i dając nadzieję na życie.
Joanna obserwowała spadające krople i zastanawiała się co zrobić zresztą życia. Dzieci dorosły, skończyły studia, i założyły rodziny. Syn został w RPA, córka przeprowadziła się do Anglii, ona z mężem wróciła do Polski.
- Mój dom to opuszczone gniazdo – myślała – wielkie, puste gniazdo na skraju puszczy solskiej.
Rok po operacji zgłosiła się do ośrodka adopcyjnego. Urzędniczka spojrzała w pesel i z miejsca odrzuciła podanie. Nie ma szans. Za stara na adopcje. Nie dadzą jej dziecka. Może jednak stworzyć pogotowie opiekuńcze.
- Dobre i to - powiedział Joanna i zapisała się na kursy.
Po ukończeniu z niecierpliwością czekała na pierwszych wychowanków. Wkrótce dostała wiadomość. Do zabrania są dwie siostry, jedna cztery, druga sześć lat. Ma przyjechać, zobaczyć i zdecydować. Nie musiała oglądać, i tak wiedziała, że je zabierze. Ale procedury to procedury. Wszystko powoli, nic na siłę. Kika wizyt, oswajanie dzieci z nieznajomymi, budowanie zaufania, wzajemne poznawanie się.
Założyła jasną bluzkę – dzieci lubią jasne kolory – i pojechała.
W kącie pokoju kuliły się dwie małe, wystraszone istotki. Joanna miała łzy w oczach. Przez tydzień spędzały razem po kilka godzinami dziennie. Bawiła się z nimi, czytała książeczki, opowiadała o nowy domu, o lesie, o drzewach, ale najważniejsze było przytulanie. Po tygodniu zabrała je do siebie.
Wiedziała, że będzie trudno, ale nie spodziewała się, że aż tak.
Małe bały się wszystkiego. Na ciele miały blizny, wyglądające jakby ktoś przypalał je papierosami. Nie pozwalały się dotkną. Młodsza moczyła się i krzyczała w nocy. Starsza spała z głową pod poduszką, przez całą noc musiało świecić się światło. Nie znały innego jedzenia niż ziemniaki, pasztet z puszki i chleb z boczkiem, który od czasu do czasu przynosił im sąsiad. Mówiły do Joanny ciociu i nie odstępowały jej na krok. Chętnie wychodziły do ogrodu, ale na wyjście do lasu przez długi czas reagowały histerią.
Słysząc za oknem sygnał karetki pogotowia i widząc jej migające światła z paniką chowały się pod łóżkiem. Kiedy do Joanny przyszli goście i do upieczonych na grillu kiełbasek otworzono piwo, starsza z dziewczynek zaczęła krzyczeć – ciociu, uciekajmy, ratujmy się, zaraz tu wszystko rozwalą, pobiją się, przyjedzie policja, zabiorą nas. Ciociu, uciekajmy, ratujmy się.
Nie było łatwo. Każdy dzień był nauką normalności, bezpieczeństwa i miłości. Czasami Janina miała dość, czasami myślała, że nie podoła, ale równocześnie czuła, że za nic w świecie nie oddałaby ich z powrotem.
Często zastanawiała się jaki koszmar przeżyły te dzieci. Jaką krzywdę zrobili im dorośli? Czy ponieśli za to jakąkolwiek karę? Czy dziewczynki kiedyś zapomną?
Dziś są kochającą się rodziną. Starsza zdaje w tym roku maturę i wybiera się na studia, młodsza chodzi do gimnazjum. Joanna kupiła im działki budowlane bliska swojego domu. Będą prezentami na ich osiemnaste urodziny. Żeby były blisko i żeby zawsze miały oparcie w rodzinie.
To była trudna miłość. Miłość zdobywana krok po kroku, dzień po dniu, rok po roku.
Trudna miłość, ale miłość prawdziwa.