BOGUŚ
Zdejmij te nogi ze stołu, nie jesteś w Ameryce – warknęła jak zwykle wkurzona matka obierając kartofle na obiad. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy wybiegał z kuchni. Wiecznie to samo - nie daleko pada jabłko od jabłoni, nie tacy już mądrzy byli, za wysokie progi i tym podobne porzekadła towarzyszyły mu od najmłodszych lat. Ojca nie bardzo pamięta, a właściwie to co pamięta, wolałby zapomnieć. Wiecznie pijany, raz wściekły, raz apatyczny, szybko ich opuścił umierając w przydrożnym rowie, po libacji w Kółku Rolniczym. Był jeszcze mały, ale pamięta, że matka najbardziej zmartwiła się, że nie ma go w co ubrać do trumny. Potem przyszły większe zmartwienia. Buty, wraz z trójką rodzeństwa nosili na zmianę.
Kiedy szli do kościoła w niedzielę, a msze były dwie, jedna po drugiej i chodzili na nie dwójkami na przemian, zostawiali sobie te buty w zagonie żyta po drodze, żeby choć dwójka porządnie w kościele wyglądała. Sąsiedzi przestali z czasem pytać, czemu wszyscy na jedną msze nie idą. Dziś nie pamięta, co poza ziemniakami, chlebem z cebulą i czosnkiem jadali. Pamięta za to, że często bywał głodny. Lepiej było w lecie, podkradali się wtedy z braćmi do sąsiada na jabłka i śliwki i zajadali się nimi za stodołą, robiąc z tego prawdziwą ucztę. Kiedyś w szkole zemdlał na lekcji, a nauczycielka, w której się skrycie podkochiwał, powiedziała coś, co dało mu do myślenia przez następne lata. Gdy tak dochodził do siebie na leżance w pokoju kierownika szkoły, siedziała na stołeczku i patrzyła na niego z taką troską, jak nikt nigdy na niego nawet nie spojrzał. Wiesz, nie musi tak zawsze być – powiedziała. Jeśli będziesz wystarczająco ambitny, a los ci do tego będzie sprzyjał, to zrobisz wszystko, żeby już nigdy nie zaznać biedy. Ale i bogaci mają swoje zmartwienia. Oni, jeśli są ambitni, to także zrobią wszystko, żeby nie obniżyć swoich standardów. Kiedyś będziesz miał swoje dzieci i jeśli będziesz bogaty, w co nie wątpię, będziesz musiał wybrać, co dla nich najlepsze. Czy trzymać je krótko, nie rozpieszczać, żeby sami do wszystkiego doszli, bo wtedy tylko docenią, czy dawać im wszystko, o czym zamarzą, żeby w przyszłości nie chcieli tego stracić. Wybór zawsze będzie należał do ciebie. Przemyśl to.
Myślał nad tą rozmową wiele lat. Wyjechał do miasta, skończył szkoły i studia z wyróżnieniem, wyjechał z Polski i został menadżerem w jednej z nowojorskich korporacji. Bracia zostali w tej zapomnianej przez Boga wsi, do której on przyjeżdża co roku odwiedzić matkę. Wszyscy mają mu za złe. Matka, że za mało pieniędzy przysyła, bracia, że ma dom i dobry samochód, a sąsiedzi, że tak rzadko go widują i że o rodzinie nie pamięta. A jak przyjeżdża, mdłości towarzyszą mu już od stacji. Ze ściśniętym sercem zbliża się do chałupy i za każdym razem myśli, że trzeba by ją w końcu wyremontować. Kiedyś nawet przysłał pieniądze na ten remont, ale matka oddała część braciom, a pozostałe przekazała na ulubione radio. Potem mu wykrzyczała, że się wywyższa i że najchętniej widziałby ją w grobie, wtedy już by nie musiał przyjeżdżać. Ale on przyjeżdża. I za każdym razem ma nadzieję na jakieś dobre słowo, gest w którym zawarło by się poczucie, że jest z niego dumna i że go kocha.
Teraz jest zajęta – obiera kartofle na obiad, może kiedyś?...
Ania Okrzesik
8 kwietnia 2018