MAGIA

MagiaMój ojciec był czarodziejem. Jedno z pierwszych wspomnień z mojego dzieciństwa to spacer po Rynku po kocich łbach wśród gołębi. Mam pięć lat i bezgraniczną ufność we wszystko co on powie. Wiesz – pyta poważnie – że mogę zamienić się we wszystko, w co tylko zechcę? Trochę niedowierzam i on to widzi. – Mogę na przykład zamienić się w gołębia, chcesz tego? – Z radością przystaję na tę propozycję. – Dobrze, zamienię się, ale pamiętaj, że mogę stąd odlecieć i zostaniesz tu sama.

Błagałam go, żeby się w nic nigdy nie zamieniał. Później przyszedł czas na uczenie mnie świata, ze wszystkimi kolorami, magią zjawisk przyrody i samej przyrody. Zadzieraliśmy głowy, by rozpoznać znajome kształty chmur, wymyślaliśmy historie, które się działy na niebie. Opowiadał o dalekich krajach, wierzeniach i przygodach, prawdziwych, albo zmyślonych, rozpalał moją wyobraźnię i wierzył, że kiedyś to wszystko sama zobaczę. Moje dwa światy, ten rzeczywisty i ten magiczny, twórczy , zawsze biegły i dalej biegną równolegle. Często je mylę, ale to już historie na inną opowieść. Mój ojciec był czarodziejem. Wzrastał i dojrzewał wśród litewskich lasów, bagien i moczarów. Dzieciństwo spędził w Kolonii Wileńskiej, dolinie położonej nad brzegiem Wilenki, jak się wtedy mówiło Wilejki. Mała osada, pierwotnie uzdrowisko dla mieszkańców Wilna, miedzy koleją żelazną, a lasem. Tam też mój dziadek zakochany w tym miejscu kupił ziemie i wybudował okazały dom. Oficerowie, jak mój dziadek, lekarze i reszta polskiej inteligencji mieszkała w kolonii Górnej, reszta w Dolnej. Obie opisał Tadeusz Konwicki w „Dziurze w Niebie” pod postacią Górnych i Dolnych Młynów. W zakolu rzeki, płynącej cichutko pośród łąk i lasu, działy się rzeczy magiczne. W starej Papierni mieszkały diabły a na trzęsawiskach strzygi. W lecie dzieciaki łowiły ryby i raki, w zimie jeździły na łyżwach. Konwicki był kolegą mojego taty. Dwa lata starszy, mieszkający z ciotecznymi dziadkami Tadeusz, przez chłopaków uszczypliwie nazywany Tadziuk Kozadoj, pomagał w gospodarstwie dziadkom, a głównie pasał kozy. W wywiadach zmyślał trochę kozy zmieniając na konie, ale Blinstrubowie byli zbyt biedni na stado koni, kóz za to mieli pod dostatkiem. Tadziuk był łobuzem, jak oni wszyscy. W czasie wojny razem z moim ojcem okradali z węgla niemieckie wagony, hamujące na zakręcie w zakolu rzeki, były ucieczki, bijatyki i siniaki. Szwendali się po okolicy, a Wilejka z całą swoją magią, dawała im schronienie i rozbudzała wyobraźnie. Nigdy się od niej nie uwolnili. Rozdzieliły ich gimnazja. Konwicki uczył się w gimnazjum Zygmunta Augusta, mój ojciec w Adama Mickiewicza. Kiedy Sowieci weszli do Wilna, aresztowali mojego dziadka, co z resztą uratowało go przed Katyniem a babcia z dziećmi musiała uciekać, bo wyrok był na całą rodzinę. Tadeusz walczył przeciw bolszewikom w partyzantce, zdał konspiracyjną maturę i wyjechał do Polski na studia. Długo po wojnie raz tylko wrócił nad Wilejke, szukać tej magii, tych miejsc, tego oczarowania. Nie znalazł. Ojciec mój też jej szukał. Kiedy w latach 80 –tych pracował jako konsultant w elektrowni jądrowej na Syberii, urwał się obstawie i autostopem pojechał do Wilna. Wilejki czas nie zatrzymał. Płynęła pośród pól jak zwykle szemrząc i szepcząc, ale jakaś mniejsza i już nie jego. W domu pod lasem zakwaterowano sześć białoruskich rodzin. Zabolało go to. Proza Konwickiego, przesiąknięta czasem minionym, to dowód jak bardzo magia miejsca i beztroskich lat może zapaść głęboko w serce. A litewskie rzeki, to miejsca szczególne. Czesław Miłosz, kolejny mag, którego trzewia i krwioobieg napiętnowały krajobrazy Litwy. Kolejna rzeka, zaklęta, czarna i tajemnicza Niewiaża. To ją tak pięknie opisuje nadając jej imię Issa. Z doliny rzeki magia wpisana w jej nurt i bieg popłynęła w poematach w świat dużo dalszy niż Szetejnie, w których spędzał dzieciństwo. …”To był mój początek i znów jestem z tobą. Gdziekolwiek wędrowałem, po jakich kontynentach, zawsze twarzą byłem zwrócony do rzeki…” – pisał po latach. Obu ich, Konwickiego i Miłosza naznaczyły ich rzeki. Ludowe przesądy, zabobony i upiory. Świat magiczny i pełen czaru. Kiedy przyszło do ekranizacji Doliny Issy, nikt inny, jak mówił Miłosz, nie mógłby napisać scenariusza i wyreżyserować filmu, jak tylko Konwicki. On jeden rozumiał w pełni ten zapomniany świat. „Nad Issą rodzą się opętani albo durnowaci” – to Miłosz. A teraz Konwicki – „Osobliwością doliny Issy jest większa niż gdzieindziej ilość diabłów. Być może spróchniałe wierzby, młyny, chaszcze na brzegach są szczególnie wygodne dla istot, które ukazują się oczom ludzkim tylko wtedy, kiedy same sobie tego życzą” – pisał w scenariuszu. Obu ich napiętnowała jednakowo. Nie trzeba kuglarstwa ani sztuczek wyszukanych i zaskakujących, żeby odbyła się magia. Wystarczy uważnie patrzyć. Jak w poemacie „Świat” Miłosza. Ostatnia jego część najlepiej to oddaje.

Słońce

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.

Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże, i zmierzchy i świty.

Joomla Template - by Joomlage.com