Amsterdamskie zdziwienie
Amsterdam.
Wczesne popołudnie.
Słońce chyli się ku zachodowi, ale jeszcze intensywnie świeci.
Wiedziona palącą ciekawością kieruję się do dzielnicy czerwonych latarń.
Wiele o niej słyszałam. Spodziewam się dusznej atmosfery podsycanej narkotykami, erotyzmem i roznegliżowanymi dziewczynami. W powietrzu unosi się słodko-korzenny, mdlący zapach. Nieprzyjemny. Marihuana, haszysz, grzybki halucynogenne są w Holandii dozwolone. Przeznaczono im specjalne miejsca oficjalnego spożywania: coffeeshopy o wdzięcznej nazwie Buldog.
 
Z upływem gasnącego dnia uliczki zaczynają się zapełniać. Głównie młodymi, choć nie tylko, mężczyznami. Spoconymi, z mętnymi spojrzeniami i narastającym podnieceniem. Wokół ordynarne sex shopy wabią ogromną ilością gadżetów. Za chwilę małe pakamerki, takie 2 na 2 metry, każda z podręczną umywalką, zaczną zapełniać dziewczyny. Najwcześniej wychodzą przodownice pracy. Piękne i niepiękne. Wszystkie wyróżnia luksusowa bielizna. W tym sezonie modna jest biała, koronkowa. Siedzą za szybami przy odsłoniętych purpurowych zasłonach i beznamiętnym wzrokiem  patrzą w przestrzeń. Jak lalki w tandetnych opakowaniach.
Dziwię się, jaka motywacja popycha dziewczyny do uprawiania takiego procederu. Przyjęło się uważać, że pieniądze. Ich nędzne miejsca pracy z powycieranymi czerwonymi fotelami z dermy nie noszą znamion dużych pieniędzy.
 
Ostatnim miejscem, historycznym, które odwiedzam w dzielnicy czerwonych latarń jest maleńki pomnik młodziutkiej prostytutki Belli. Stoi w pobliżu starego kościoła. To wiele znacząca lokalizacja; jakby taki upadek kobiety oczekiwał na szczególne oczyszczenie w zaświatach.
Joomla Template - by Joomlage.com