A poza tym nic na działkach się nie dzieje...
Pająki mnożą się bezwstydnie; ukradkiem po kątach, a wszędzie ich pełno. Takie to tłuste i paskudne, jakby już się rodziło włochate.
Lilia puszcza oko nieśmiało; niby zza tataraku, ale wszyscy wiedzą, że chwali się urodą.
Trawa to już sama bezczelność. Jakby przewidywała, że w ludzkiej furii ulegnie zagładzie. Na chwilę i znów zacznie drażnić. Niczym żywiąca się wampirzymi sokami ziemi.
A ludzie, słów szkoda. Leżą całymi dniami i łapią zachłannie każdy promień słońca. Jak jedzą, to tylko frykasy. Czysta rozpusta. Rozpasane to i jakieś leniwe w kanikule. Komary wiedzą, jak im dogryźć, bo przecież nie da się patrzeć na to spokojnie. Jak takiego żądełkiem dźgnąć, to zaraz się poderwie i trochę ruchu zażyje. Sobacza rasa...
Albo ta kuna Ancymon, co to wredny pyszczek spomiędzy dachówek wystawia. Jakby się naigrawała. Sprowadziła się przed laty i wykurzyć się nie da. Jeszcze przychówek co roku nowy ściąga. Taki bezstresowo chowany. Wraca toto o świcie, goni po poddaszu, metalowe rury przetacza. Harmidru narobi strasznego. Jakby nie wiedziało, że gatunek ludzki w głębokim śnie pogrążony.
A na to wszystko Twardowski nocą z politowaniem spoziera. Zza drzew. Mimochodem. Aż czasem go zaćmi z wrażenia.
On już tam swoje wie.
Izabella Bociańska