Rozważania agnostyczki
Czy moje istnienie jest przypadkiem w teorii prawdopodobieństwa, czy to miałam być właśnie ja; jakaś drobina wszechświata, która wybrała sobie rodziców?
Jeśli prawdą jest to drugie, to nasze istnienie jest zaprogramowane przez wyższy, niepojęty byt. A jeśli jest zaprogramowane, to na ile możemy go kształtować, a na ile poddać się mu?
Może kierując naszą wolą, pozwala jej popełniać błędy i szukać wciąż właściwych dróg i nowych rozwiązań?
Dedukuję dalej - czy konkretne zwierzę miało być właśnie tym zwierzęciem?
Czy w tym wszystkim jest jakiś wyższy sens, czy też jesteśmy bytem, który czegoś doświadcza, po czym zostaje unicestwiony na zawsze?
Rozważam dalej- jeśli elementarna cząstka mojego organizmu jest identyczna z tą, która pierwsza pojawiła się na naszej planecie, dając początek życiu, to miliony lat ewolucji stworzyły naczelne.
A może boska istota czekała ze swoim planem miliony lat, aż pojawi się człowiek?
Tyle we mnie pytań, ile ich zasiała ukochana, głęboko wierząca babcia, ucząc wykładni wiary.
Hm... te rozważania po raz kolejny do niczego mnie nie doprowadziły. Za każdym razem od nowa jestem w punkcie wyjścia. Mój intelekt domaga się dowodu; aby uwierzyć, muszę zrozumieć. Teoria dogmatu jest mu obca.
Wciąż wraca do mnie myśl, że nie bóg stworzył człowieka na podobieństwo swoje, lecz człowiek stworzył boga na podobieństwo swoje, aby zrozumieć to, co niepojęte i zakotwiczyć w czymś potrzebę swojego bezpieczeństwa, sens istnienia i nadzieję.