Moje wymarzone, niespełnione wakacje
Wymarzone wakacje planowałam całkiem niedawno. Miało być pięknie, relaksowo i pełny luz, czyli odpoczynek od codzienności dwu starszych pań – przyjaciółek z liceum. Mimo, że utrzymywałyśmy stały kontakt tel. /ona od matury w Warszawie, ja w Krakowie/ , jednak nauka praca, rodzina, dzieci nie pozwalały na dłuższe spotkania. Pewnego wiosennego dnia przyjaciółka zaproponowała mi wczasy z programem profilaktyczno-leczniczym w ośrodku wojskowym w Juracie. Super, zawsze chciałam tam jechać od czasu, gdy nasłuchałam się od sporo starszej znajomej jaki to wspaniały kurort, bo jej mama przed wojną i tuż po, miała pensjonat w Juracie i tam bywała tylko elita polityczna, kulturalna itp. A ja jej wcale nie dowierzałam, bo w latach 70/80-tych, gdy spędzaliśmy z dziećmi prawie każde wakacje nad Bałtykiem, ten rejon był terenem wojskowym, zaniedbanym i niemal niedostępnym. Teraz okazuje się, że Jurata wraca do dawnej świetności, więc jak tu nie wykorzystać takiej okazji.
Ale przede wszystkim najważniejszy jest wspólny pobyt z przyjaciółką. Ustaliłyśmy, że wszystkie sprawy zostawiamy w domu i korzystamy z uroków morza, lasów i własnego towarzystwa – przecież tyle mamy do wspominania!!!
Zaczęło się od PKP, nie ma już miejsc ani do spania ani do leżenia, czyli czeka mnie 13-godz. jazda w dzień, jednak po kilku dniach okazało się, że jedno miejsce w kuszetce dla mnie znalazło się /muszę zaznaczyć, że do samej Gdyni w moim przedziale były 3 wolne, niezajęte leżanki/. W Kielcach wsiadła para małżeńska potwornie kaszląca, po zażyciu leku było spokojniej i nie zwracałam uwagi na nich. Dalszych kłopotów z dojazdem nie chcę już opisywać bo to zakrawa na kpinę. Nawet taksówkarzom nie opłacało się przyjechać by nas dowieżć do ośrodka wczasowego. Idziemy więc pieszo i.....urwała mi się „rączka" od walizki. Ale na miejscu kolejna niespodzianka bo nasz pokój narożny jest tak zimny /nie używany od lata poprzedniego roku/, że trudno w nim wytrzymać. Wywalczyłyśmy grzejnik, mimo to ja już na trzeci dzień zaczęłam tracić głos, ból gardła itd. A lekarz w ośrodku będzie następnego dnia po południu. Apteki w Jastarni nie ma, gdy wreszcie mam receptę na konieczny antybiotyk, apteka w pobliskiej Jastarni nie może przyjaciółce wydać leku bo recepta jest żle wypisana. Znowu trzeba skorzystać z uprzejmości wczasowiczów i jechać z powrotem do Jastarni do innego lekarza aby wypisał prawidłową receptę. Nie wiem jakich argumentów użyła moja koleżanka ale nie widząc pacjentki /czyli mnie/ lekarka wypisała nową receptę. Wreszcie mogłam zacząć leczenie i..... leżenie, czyli na razie żadnych spacerów wzdłuż morza bo tam wieje, plaża też nie wskazana. Przyjaciółka samotnie plażowała i spacerowała do czego ją stale mobilizowałam i trudno sobie wyobrazić, że miałyśmy atmosferę do romantycznych wspomnień z młodzieńczych lat . Na domiar złego po powrocie, jako niedoleczona, znowu zachorowałam i mój lekarz uprzytomnił mi, że już w kuszetce PKP, jadąc do Gdyni musiałam „ złapać" infekcję od tej pary małżeńskiej, mocno kaszlącej. No i jak tu marzyć, może najwyższy czas z tego się wyleczyć !!!