Niepokój
który cię trapi sformułuj i zapisz
Najpierw szeptano we wsi, że las opanował demon, złe się w nim rozpanoszyło. Wkrótce jednak gruchnęła wieść, że to nie demon a świniopas ze swoimi świniami trufli szuka. Przywędrował nie wiadomo kiedy i skąd.
Chłopy przed pawilonem sklepowym rechotały wesoło trącając się butelkami piwa i czkając głośno.
- E tam… długo tu nie wytrzyma, zawracanie głowy, przecież tu ni ma trufli. Sam powinien wiedzieć, bo podobno wykształciuch i miastowy.
Jednak z ostrożności przestano do lasu chodzić. Słuchano za to opowieści wyrostków i one właśnie zasiały w sercach mieszkańców niepokój. Chłopaki godzinami leżeli na łące, przeżuwali źdźbła trawy i przyglądali się ciemnej ścianie drzew, nad którą gromadziły się chmury. Ciężkie, kłębiaste, wiatr je przeganiał i naganiał z powrotem, Zginał pnie i miotał wiotkimi gałęziami.
W oddali, między czarnymi kreskami konarów, niczym w stopklatce, pojawiała się postać kurdupla w miastowym garniturze i pod krawatem z siwą, okrąglutką niczym pacynka, głową. Ni to skakał, ni się skradał na szczudłach pomalowanych w biało czerwone pasy. Świń nie było widać, bo kryła je wysoka trawa. Niosło się tylko z niej groźne chrumkanie niczym mruczando wojskowego chóru.
Czasami świniopas wypadał na brzeg lasu, wyszarpywał z chlebaka megafon i przemawiał bełkotliwie. Rzucał cyframi paragrafów, nakazywał i zakazywał, ale co; nie wiadomo. Słowa porywała wichura, wpadały między drzewa i tam ginęły, a ona z impetem szarpała jego kapotę, aż kiwał się na krótkich nóżkach w przód i w tył jak złowrogie ptaszysko.
Gdzie? W jakim miejscu rosną trufle? Cała wieś szukała. Wertowano książki i sprawdzano w internecie. A w powietrzu unosiło się pytanie, jak świniom prawdę, że tu ich nie ma przekazać, skoro nie sposób się z nimi porozumieć. Pozostawało więc bezradne patrzenie na zapamiętałe kopanie ziemi, rycie ściółki, niszczenie ścieżek i dróżek. Świniopas kijem wskazywał coraz to nowe kierunki. Stojąc na niewielkim pieńku, nijaki i przecież niegroźny, z pomarszczoną twarzyczką starego dziecka budził w nich jednak bojaźń.
- Dlaczego?
- Po co to wszystko ? Zastanawiano się i nie znajdowano odpowiedzi.
Wieś zastygła w oczekiwaniu. Las usychał, marniał, a świniopas, który go ujarzmił, mężniał, rósł w oczach. Nosił się teraz zawadiacko i z pańska. Na głowę zakładał maciejówkę, a szczudła zmienił na cesarskie, złoto-purpurowe z wyciętymi liśćmi akantu. I to one przyniosły mu zgubę. Prawdą jest, że coraz trudniej było skakać przez odsłonięte korzenie, pokonywać wykroty i kałuże. To właśnie w jednej nich się poślizgnął i wpadł w błoto. Gramolił się potem na czworakach poszturchiwany ryjami świń, które odkryły w nim swojaka i chciały radośnie wespół baraszkować. Obracały, przewracały, próbowały zachęcić do zabawy. Aż widząc to chłopcy porwali się na równe nogi i zaśmiewając się do wsi pobiegli. Co tam postanowiono nie wiem, ale musicie przyznać, że była to na decyzję chwila jedyna i odpowiednia.
Anna Marek