Wagary

- Mrówka, błagam, wolniej- Dyszałam, szkolny worek obijał się o moje boki, z nieba lał się żar. Wspinałyśmy się na górę Zamkową, która wznosiła się zaraz za szkolnym internatem. Mrówka parła do przodu, czepiając się gałązek krzaków i podpierając w razie potrzeby dłońmi.
-Mrówka, powiedz mi - smędziłam, dlaczego idziemy właśnie z tej strony góry, przedzierając się przez gąszcz tarniny i dzikiej róży.
- A chciałabyś defilować przed oknami szkoły na oczach ich wszystkich? Zapytała Baśka i zamaszyście otarła pot z czoła, mażąc na nim dwie brudne krechy.
To były nasz pierwsze wagary, kto by pomyślał, w jedenastej klasie, tuż przed maturą.

Jeszcze chwila i wyszłyśmy na małą łączkę na szczycie. Nie wierzyłyśmy własnym oczom! Na jej środku, na kraciasty pledzie, rozkosznie ułożone leżało nagie damskie ciało. Teraz poderwało się , kucyk na czubku głowy zadrżał, podparło się jedną ręką i obróciło ku nam. To była chemica. Przestraszona z okrągłymi brązowymi oczami, i dużą piersią wypływającą z pomiędzy palców zakrywającej ją dłoni. Po chwili oprzytomniała i spytała z przekąsem.
- Panienki nie na lekcjach? O ile dobrze pamiętam pojutrze konferencja klasyfikacyjna. Ze spokojem odwróciła się od nas. Na sterczący wyniośle tyłek zarzuciła kwiecistą spódnicę, a głowę ułożyła wygodnie w zgięciu łokcia. Wróciła do przerwanej drzemki.


- Wszystko zepsuła - Baśka szła zamaszyście, depcząc na drodze gałązki i waląc rozhuśtanym workiem w pnie drzewek i krzaki. Miała rację, ale teraz należało się zastanowić, czy nie powinnyśmy wrócić do szkoły
– Nigdy ! Widziałaś jej minę. Oni zawsz chcą być górą. – W takim razie pozostało nam zejście bokiem winnicy na dół do miasteczka.
- Pan Bóg mi was zesłał. A z której jesteście klasy? Jest tu trochę gałązek do podwiązania, a ja nie mam siły. Ten upał mnie obezwładnia. Mówiąc to w naszym kierunku, szedł, profesor biologii, człapiąc niemiłosiernie sandałami, staruszek w wielkim słomianym kapeluszu o twarzy uśmiechniętego Pana Boga. Pokazał nam jak przycinać pędy a potem zaczepiać na drutach opasujących winnicę. Wkrótce zapadł w drzemkę na składanym stołeczku w cieniu rozłożystej jabłoni.
Późnym popołudniem brudne i zmęczone wbiegłyśmy na leżącą naprzeciw Zamkowej, górę św Anny. Rozsiadłyśmy się pod ścianą kapliczki opierając plecami o nagrzane słońcem kamienie. Baśka wyciągnęła z kieszeni papierosy.
- Podebrałam mamie – Zapaliłyśmy wąziutkie tutki. Siedziałyśmy nieruchomo wydmuchując przed siebie dym i patrząc na miasteczko w dole. Było cicho, nie docierały do nas żadne odgłosy. Otwarta przestrzeń pachniała aromatem macierzanki. Nie myślałyśmy o przyszłości. Przyjmowałyśmy ją z ufnością.

Joomla Template - by Joomlage.com