przyjazn2Przyjaźń

Mieszkały po przeciwległych stronach ulicy, krótkiej u wylotu zamkniętej skwerem z potężnymi jesionami. Obie na pierwszym piętrze tak, że ich okna przeglądały się w sobie. Krzątając się w kuchni mogły widzieć tę drugą; rozdzielała je wąska ulica i zagracone podwórko. Właśnie tak znały się przez lata – z widzenia. Nie wiedziały też, że mają to samo imię. Maria Starsza, wspominała mi później że fascynował ją głos tej Młodszej. Nie znoszący sprzeciwu, a zarazem melodyjny.  Słyszała jak wychylona z okna przywołuje synów z podwórka. Tak jak tego śpiewnego zawołania, zazdrościła jej posłuszeństwa i uległości chłopców. Byli wpatrzeni w swoją mamę, urodziwą, postawną blondynkę. Wzdychała, mówiąc mi o tym, ona nie miała tego szczęścia. Byli też mężowie, ale zniknęli dość wcześnie. Tej Młodszej po prostu umarł, a starszej wyprowadził się któregoś dnia.

Był pełen wigoru i energii twórczej i nie chciał się starzeć razem z żoną. Minęło parę lat i obie przeszły na emerytury. Młodsza pracowała wcześniej jako bufetowa w garnizonowym klubie i jeszcze teraz próbowała dorabiać do niewielkiej emerytury. Starsza była konserwatorem malarstwa. Właśnie to Marię Starszą spotkała wielka tragedia, straciła syna. Odrętwiała, spędzała całe dnie w łóżku. Wtedy w jej domu pojawił się porzucony szczeniak. Wielki, chudy wypłosz na cieniutkich nogach owieczki. Z czasem Bettina, bo takie dostała imię, nabrała pewności siebie i tuszy. Chodziła dostojnie za swoją panią po ulicy, kołysząc pękatym brzuchem.
Sąsiedzi mówili o niej
:
- Nasza jedynaczka
Marie zaczęły się spotykać na spacerach z psami. Ich rytuałem stały się poranne przechadzki nad Wisłą, a po nich kawa i drożdżówki dla psów w kafejce przy bulwarach. Odwiedzały się, a właściwie to Młodsza wpadała z Sabcią swoją skoczną suczką na pogaduszki. Bardzo lubiłam wtedy siedzieć w ich towarzystwie. Maria Młodsza miała rubaszny humor i wiecznie zmrużone ze śmiechu oczy. Ta druga przy niej topniała i ożywiała się wreszcie. Opiekowały się wspólnie porzuconymi psami i bezpańskimi kotami. Kiedyś uśmiałam się widząc je, jak na podwórku pieczołowicie moszczą domek dla kotków w starej lodówce. Myślały z troska o sobie nawzajem. Sprawdzały wieczorem czy u tej drugiej świeci się światło, czy wychodzi rankiem na ulicę. Potem kiedy pojawiły się telefony było łatwiej. To Młodsza była tą, która z niepokojem myślała o samotności Starszej i tym jej zapadaniu się w głąb siebie. Ale pamiętam też, że to Maria Starsza wspomniała kiedyś mimochodem.
- Zapłaciłam Marysi za węgiel na zimę. Jakoś nikt nie pomyślał, że ona teraz nie ma pieniędzy – rzuciła ot tak przed siebie. Byłam spokojna wiedząc, że Maria Młodsza czuwa z okna naprzeciwko . Zresztą to ona pierwsza zauważyła osuwanie się w bezruch, odchodzenie i obojętność na bliskich Marii Starszej. Bolało ją to, tak jak mnie i tak jak ja, nie mogła się z tym pogodzić, ciągle próbowała.
Niedawno, po latach, spotkałam jej syna. Ma te same co ona uśmiechnięte oczy i łatwość w obcowaniu z ludźmi. Rozmawialiśmy oczywiście o Mariach, które już od paru lat nie żyją. Powiedział miękko:
- To była piękna przyjaźń
przytaknęłam, chociaż zwykle nie nazywam uczuć. Boję się, że pod ciężarem słowa może ulotnić się ich moc.
                     Ania Marek

Joomla Template - by Joomlage.com