CO DAJĄ PROGI ZWALNIAJĄCE NA POLSKICH ULICACH
fragment artykułu z www.wyborcza.biz
Lokalna społeczność nalega na zarządców dróg, by ci wybudowali progi. Tłumaczy to względami bezpieczeństwa dzieci. Progi powstają, ruch zwalnia.
Ale nie wszyscy są zadowoleni. Mniej więcej po pół roku część mieszkańców zmienia zdanie. Odkrywa czarną stronę progów. I już ich nie chce. Tak jak pan Stanisław ze Stalowej Woli. Apeluje do władz i mediów. Nie może spać, nie może otwierać okna. Siedem metrów za nim ma próg zwalniający. Podskakujące na nim ciężarówki generują wibracje i hałas dochodzący do 100 dB. – Ten próg zmienił moje życie w koszmar – skarży się urzędnikom i dziennikarzom.
Podobnie jak ten w Dębicy, zbudowano go niezgodnie z prawem. Tamten jest za wysoki i źle oznaczony, ten – za blisko domu.
A wszystkich jest zdecydowanie za dużo. Wystarczy pojeździć po Europie, a potem wrócić do Polski, by odkryć, że w liczbie progów jesteśmy mistrzami świata.
– Potwierdzam, nigdzie nie ma ich aż tyle – mówi Maciej Bujalski, specjalista od infrastruktury bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Stawiamy je bez oglądania się na potrzeby i przepisy. Oto kolejny przykład, tym razem spod Warszawy. Ulica Topolowa odchodząca od Puławskiej: prawie kilometr asfaltu wśród pól. Wokół pustka – żadnego budynku, a nawet chodnika. A jednak progi zwalniające są, i to rozstawione z maksymalną gęstością. Po co? Dla kogo? Choć przepisy mówią jasno: „tylko w terenie zabudowanym".
Kilkaset metrów dalej leży posiekana progami Nowa Iwiczna. Przejazd przez nią przypomina bieg przez płotki. Podobnie jest w większości podwarszawskich sypialni i osiedli. Wystarczy dłużej porozmawiać z ich mieszkańcami, by odkryć, że nie o bezpieczeństwo tu chodzi. Progi mają nie tyle chronić dzieci, ile odstraszać kierowców. Sprawiać, by wybierali inne ulice. A te zostawili w spokoju. To między innymi tłumaczy nagminne i rażące przekroczenie przepisowej wysokości progów. Zmierzyłem kilkanaście z nich w Nowej Iwicznej, Raszynie i Piasecznie. Najwyższe zamiast dziesięciu miały 13-15 cm.
– To jest niedopuszczalne – stwierdza Bujalski. – A bierze się stąd, że te progi powstają na miejscu i poza kontrolą. Budują je na oko z kostki brukowej ekipy niewykwalifikowane w tym zakresie.
Zamiast chronić, szkodzą
13-15 cm to niemal tyle, ile wynosi prześwit osobowego auta. To oznacza dla niego ryzyko uszkodzenia miski olejowej, katalizatora i tłumika już po jednym uderzeniu. A przy wielu przejazdach – przedwczesne zużycie amortyzatorów, hamulców, drążków i wahaczy. Wielu kierowców zna to z autopsji. Ale jeszcze groźniejsze są te mniej widoczne skutki. Im większy próg, tym kierowca silniej hamuje. A potem tym silniej przyspiesza. Jedno i drugie generuje wibracje i hałas. Ale też coś gorszego, o czym mieszkańcy nie wiedzą – spaliny, a przede wszystkim pyły. Przyspieszanie co 30 metrów o 5-10 km na godz. potrafi nawet trzykrotnie zwiększyć zużycie paliwa. A więc i produkcję spalin. Jeszcze groźniejszy jest pył uwalniany z klocków hamulcowych i opon. – Pierwsze składają się z węgla, kleju, ołowiu i miedzi, drugie głównie z sadzy. Jedne i drugie uwalniają cząstki i włókna o średnicy poniżej jednego mikrona, które z łatwością deponują się w płucach – mówi prof. Andrzej Wojciechowski z Instytutu Mechaniki Precyzyjnej.
To duży problem polskich miast. Z pomiarów Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie wynika, że w powietrzu, którym oddychają jej mieszkańcy, jest dwa i pół razy więcej pyłów pochodzących ze ścierających się klocków hamulcowych i opon niż ze spalin. Pyły te najbardziej zagrażają dzieciom, które z racji niższego wzrostu wdychają ich więcej i więcej zatrzymują w drobniejszych pęcherzykach płucnych.
Jak widać nadmiar progów zwalniających przynosi skutek odwrotny od zamierzonego – zamiast chronić, szkodzą mieszkańcom. – Ludzie nie mają o tym pojęcia – mówi Marek Bujalski. – A zarządy dróg stawiają progi na każdą sugestię mieszkańców chcących utemperować kierowców. Stąd tak wiele progów rażąco niezgodnych z normami.
I wciąż powstają nowe. Bo to najtańszy i najprostszy sposób uspokojenia ruchu. Jednak obarczony zbyt licznymi wadami. Dlatego na Zachodzie od progów się odchodzi. Zamiast nich stosuje się zwężenia dróg lub szykany, które trzeba omijać. Mają podobne zalety, ale znacznie mniej wad: nie generują tyle wibracji i hałasu, nie narażają zdrowia mieszkańców, kierowców i bezpieczeństwa pasażerów karetek pogotowia, nie utrudniają odśnieżania, nie niszczą aut, są bezpieczniejsze dla rowerzystów i motocyklistów. Przykładem jest brytyjska miejscowość Derby, gdzie 146 progów tak się dało mieszkańcom we znaki (wielu zaczęło się skarżyć na bóle kręgosłupa), że wystąpili o ich usunięcie mimo kosztów sięgających 460 tys. funtów.
Co możemy zrobić, gdy widzimy zbyt duże, nieprzepisowe progi? – Złożyć zażalenie do zarządu dróg – radzi Marek Bujalski. – A jeśli to nie przyniesie skutku, wejść na drogę prawną. Warto, bo stawką jest spokój i zdrowsze powietrze.