Wybieraj dobrzeW najnowszej książce „Wybieraj wystarczająco dobrze" Agnieszka Jucewicz rozmawia z polskimi oraz amerykańskimi psychologami i psychoterapeutami o trudnościach związanych z najważniejszymi życiowymi wyborami: Dlaczego trudniej nam wybrać, im większy wybór mamy? Co wybieramy świadomie a co nie ? Jak wyjść z sytuacji, które nas niszczą ?
Premiera 25 lutego 2016  (Wyd. AGORA)

Osoby towarzyskie, które spotykają się regularnie w stałym gronie choćby po to, żeby coś zjeść i poplotkować, mają większe szanse na dłuższe życie niż te, które rzuciły palenie, schudły czy regularnie ćwiczyły.
Agnieszka Jucewicz rozmawia z Susan Pinker. Wywiad wydrukowany w „Wysokich obcasach” 16.01.2016 r.
Jest on częścią książki Agnieszki Jucewicz „Wybieraj wystarczająco dobrze".

Wczoraj w metrze usiadłam koło dziewczyny, która za pomocą telefonu korespondowała z trzema koleżankami naraz. Z pierwszą "rozmawiała" o świętach, z drugą - o zakupach, a ta trzecia się zwierzyła, że rzucił ją chłopak. Zrobiło mi się jej żal. Pomyślałam, że pewnie nie wie, iż przyjaciółka poświęca uwagę nie tylko jej, więc ile warte jest takie wsparcie. Sama nieraz czuję, że osoba po drugiej stronie telefonu czy komputera robi coś innego: wysyła SMS-a, przegląda Facebooka.

Pani obserwacja dotyka bardzo ważnej kwestii - relacji międzyludzkich w XXI wieku. Badania pokazują, że chociaż nigdy jeszcze nie byliśmy otoczeni tak dużą siecią kontaktów, to czujemy się coraz bardziej osamotnieni. W połowie lat 80-tych przeciętny Amerykanin miał średnio trzy bliskie osoby, którym mógł się zwierzyć, prosić je o wsparcie w trudnych sytuacjach. Dzisiaj to poniżej dwóch, a ok. 20 proc. Amerykanów nie ma nikogo, na kim może polegać! Trend się nasila, chociaż przyjaciół na Facebooku ciągle nam przybywa. Tyle że tych głębokich relacji mamy coraz mniej.

Osamotnione osoby to głównie ludzie starsi?

Właśnie nie. To przede wszystkim osoby w średnim wieku. Tak jest w USA, w Polsce też. W grupie 45-49 lat poczucie osamotnienia deklaruje ponad 30 proc. osób. Ale np. w Wielkiej Brytanii najbardziej samotni czują się młodzi dorośli, między 18 a 35 rokiem życia. W sondzie dla brytyjskiej Fundacji Zdrowia Psychicznego aż jedna czwarta respondentów we wszystkich grupach wiekowych odpowiedziała, że z nikim nie czuje więzi emocjonalnej!

Szokujące.

To są alarmujące dane. Powinny nas skłonić do podjęcia konkretnych działań. Przywiązujemy dużą wagę do diety, ruchu, jakości snu i życia seksualnego, a przecież wiadomo już, że najsilniejszym czynnikiem prognostycznym, jeśli chodzi o zdrowie, szczęście i długowieczność, są związki z innymi ludźmi.

Skąd to wiadomo?

Z licznych badań, które opisuję w książce. Na przykład w 2010 roku Julianne Holt-Lunstad, psycholog z Brigham Young University, wraz z zespołem przeprowadziła metaanalizę 148 badań dotyczących relacji i umieralności. W badaniach tych wzięło udział w sumie 309 tys. osób w średnim wieku, których styl życia i zdrowie wzięto pod lupę, a następnie zbadano je ponownie po siedmiu i pół roku. Holt-Lunstad wypytała uczestników o wszystko: czy ćwiczą, czy palą, co jedzą, jak dużo piją, na co chorują, jakie leki przyjmują, czy się szczepią, czy są w związku, czy się rozwiedli, jaka jest jakość ich życia towarzyskiego. Niech pani zgadnie, który z tych czynników był decydujący, jeśli chodzi o obniżenie ryzyka zgonu.

Brak nałogów?

Nie.

Szczęśliwy związek?

Ciepło, ale niezupełnie. Najbardziej decydującym czynnikiem było to, w ilu bliskich relacjach była dana osoba. To mogły być relacje przyjacielskie, z rodzeństwem, rodziną, miłosne - chodzi o ludzi, na których można liczyć, którzy okazują troskę i zainteresowanie. Na drugim miejscu było zaangażowanie społeczne, tzn. czy badany poza bliskimi relacjami należał do jakiejś wspólnoty, np. kościoła, klubu sportowego, rady rodziców, wspólnoty sąsiedzkiej czy kółka zainteresowań. Wniosek był taki: osoby towarzyskie, które spotykają się regularnie w stałym gronie, choćby po to, żeby coś zjeść i poplotkować, mają większe szanse na dłuższe życie niż te, które rzuciły palenie, schudły czy regularnie ćwiczyły.

Czyli zamiast rzucać palenie, lepiej poszukać przyjaciół?

Używki czy siedzący tryb życia nam szkodzą i należy to zmieniać, ale życie w izolacji szkodzi nam jeszcze bardziej.

Bardzo mało osób chyba zdaje sobie z tego sprawę.

Bo to stosunkowo nowe odkrycia. Z badań opublikowanych w marcu 2015 roku wynika np., że poczucie izolacji społecznej zostawia ślad na każdej komórce naszego ciała. I nie chodzi tylko o to, że osoby samotne czują się źle psychicznie. Udowodniono, że jeśli ktoś, nawet z własnego wyboru, wiedzie samotniczy tryb życia - mieszka sam, ogranicza kontakty z ludźmi - długość jego życia skraca się przeciętnie o blisko 30 proc. w porównaniu z człowiekiem, który jest genetycznie obciążony podobnymi chorobami, ma taką samą dietę i jest tak samo aktywny, za to prowadzi bujne życie towarzyskie.

A jeśli ten "pustelnik" ma kilkoro przyjaciół, z którymi w miarę regularnie kontaktuje się przez Internet, to coś zmienia?

I tu dochodzimy do sedna. Wielu ludziom się wydaje, że kontakt online i ten twarzą w twarz to jedno i to samo. Myślą: co za różnica, czy rozmawiam z koleżanką na Messengerze, Skypie czy siedzimy sobie razem w kawiarni? A różnica jest ogromna! To tak, jakby porównywać zjedzenie tabliczki czekolady w samochodzie w drodze na delegację ze zjedzeniem domowego obiadu u przyjaciół. I jedno, i drugie dostarcza ok. 500 kalorii, ale ich oddziaływanie na nasze ciało i nasz umysł jest kompletnie różne.

Komunikując się na odległość, też przekazujemy sobie garść faktów, ale umykają nam przy tym takie informacje pozawerbalne, jak ton głosu, rytm wypowiedzi, wymowa spojrzenia, mimika czy język ciała. To tzw. szczere sygnały, które często mają większe znaczenie niż treść. Nawet na Skypie czy FaceTimie dostrzeżenie tych niuansów jest utrudnione. Nie wspominając o dotyku. Nawet delikatne poklepanie po plecach robi różnicę i ma wpływ na nasze samopoczucie.
W bezpośrednim kontakcie zalewa nas kaskada hormonów i neuroprzekaźników, które się uwalniają, gdy jesteśmy fizycznie blisko kogoś. Siedząc naprzeciwko siebie, odzwierciedlamy sposób mówienia naszego rozmówcy i tak budujemy z nim więź. Tylko taki rodzaj kontaktu pozwala nam ocenić, czy druga osoba jest godna zaufania, czy jest między nami "chemia", czy warto w tę znajomość inwestować.

W tej kaskadzie hormonów co się znajduje?

Między innymi oksytocyna - hormon więzi. Ona sprawia, że mamy przyjemność z przebywania z drugim człowiekiem, że czujemy się z nim bezpiecznie. Tego nie da się uzyskać, siedząc przed ekranem. Jeszcze nie.

W "Efekcie wioski " cytuje pani wyniki badań, które dowodzą, że pokrzepiający SMS w trudnej sytuacji jest tak naprawdę dla naszego samopoczucia obojętny.

Sama byłam zaskoczona, kiedy poznałam to badanie. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że ta różnica jest aż tak bolesna. Grupę nastolatek, które przystąpiły do pewnego stresującego zadania, podzielono na cztery podgrupy. Pierwszą po zakończonym teście matki pocieszały osobiście. Drugą - telefonicznie. W trzeciej dziewczynki dostały od nich, jak to pani ujęła, pokrzepiającego SMS-a. A w czwartej nie było żadnego odzewu. Okazało się, że poziom kortyzolu - hormonu powiązanego ze stresem - najbardziej spadł u dziewczynek, które po teście zobaczyły się ze swoimi mamami. Na drugim miejscu były te, które mogły porozmawiać z nimi przez telefon. A na ostatnim - ex aequo - były dwie pozostałe grupy. Jeśli więc chodzi o łagodzenie stresu, to SMS i brak reakcji przyniosły taki sam skutek, czyli żaden. Przywykliśmy już do myśli, że kontakt offline i online mają taką samą wartość, ale podobne badania pokazują, że te dwa typy znacznie się różnią wpływem zarówno na naszą psychikę, jak i na ciało.

A przecież tyle jest wirtualnych grup wsparcia dla osób z rozmaitymi problemami

Sprawdzają się one jako źródło informacji, ale amerykańscy badacze Paula Klemm i Thomas Hardie porównali grupy wsparcia dla pacjentów z rakiem, które spotykały się w realu, z tymi, które spotykały się w Internecie. Obie formy kontaktu podobnie oddziaływały na pacjentów, poza jedną sferą - aż 92 proc. członków grup wsparcia online zgłaszało bardzo zły stan psychiczny, na co nie uskarżali się członkowie grup, którzy spotykali się twarzą w twarz.

Czy to oznacza, że jest pani przeciwniczką nowych technologii?

Skąd! Nowe technologie są świetne, jeśli chodzi o zdobywanie informacji: co warto przeczytać, co obejrzeć, jak dojechać, dobrze też służą do komunikowania się w codziennych sprawach (np. ze znajomymi). Sprawdzają się również, jeśli np. żyjemy w małym miasteczku, mamy specyficzne zainteresowania i szukamy osób podobnych do siebie. Internet to świetne narzędzie do zrobienia pierwszego kroku, ale potem trzeba wyjść do ludzi! Bez tego się nie dowiemy, kim naprawdę jest człowiek po drugiej stronie. Natomiast technologie mają swoje ograniczenia, jeśli zależy nam na tym, żeby pogłębić relację, rozwiązać złożony ludzki problem czy zbudować zaufanie.

Coraz więcej ludzi wybiera jednak taki sposób podtrzymywania więzi, bo "brakuje czasu", bo "jesteśmy zagonieni".

Tak jest wygodniej, po prostu. Spotkanie wymaga wysiłku, zaangażowania i czasu. W budowanie i podtrzymywanie więzi trzeba, brzydko mówiąc, zainwestować. Pewne badania pokazują, że jeśli nie spotkamy się z bliską osobą w okresie od półtora roku do pięciu lat, to ta więź się rozpadnie. A my z naszym zagonieniem coraz rzadziej mamy czas i chęci, żeby pielęgnować więzi. Kontakt online w wielu przypadkach jest i łatwiejszy, i tańszy, gdy np. przyjaciele przenieśli się na drugi koniec kraju. Coraz częściej zamiast organizować zebrania na żywo w centrali firmy, organizuje się telekonferencje, bo "to przecież to samo, a taniej". Tyle że takie rozmowy będą miały zupełnie inny przebieg, płytszy, a tym samym ich efekt będzie inny.

Czy to, że nam się nie chce czy nie mamy czasu, to wyłącznie kwestia wygody?

Coraz częściej ludzie po prostu boją się zaangażowania. Boją się okazać komuś prawdziwe wsparcie, wysłuchać go. Boją się wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka. Kontakt online często wydaje się bezpieczniejszy, bo w każdej chwili można się wylogować. Większość ludzi nie myśli jednak o konsekwencjach. Podobnie było z samochodami. Trzeba było kilku pokoleń, żeby dostrzec, że rewolucja motoryzacyjna ma też skutki negatywne - zakorkowane miasta, zanieczyszczone powietrze, ofiary śmiertelne wypadków Z nowymi mediami jest podobnie. Ułatwiają życie. Nikt, na pewno nie ja, z nich nie zrezygnuje, ale warto nauczyć się korzystać z nich świadomie, zastanowić się, w jakich sytuacjach są przydatne, a kiedy kontakt twarzą w twarz ma nad nimi przewagę.

Co ciekawe, najwięcej osób świadomych zagrożeń wynikających z utraty bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem pracuje w Dolinie Krzemowej.
Jak to?

Na przykład wysoko postawieni menedżerowie w wiodących firmach komputerowych często posyłają swoje dzieci do drogich alternatywnych szkół - kameralnych, w których uczniowie mają nieograniczony dostęp do nauczyciela. Ich rodzice, pracując w takim, a nie innym środowisku, już wiedzą, jak ważny jest kontakt z drugim człowiekiem, toteż są w stanie za niego zapłacić.

Niedawno miałam wykład w siedzibie Google'a w Kalifornii i tam przestrzeń zaaranżowano tak, żeby pracownicy mieli jak najwięcej okazji, by odejść od monitorów i się spotkać. Były strefy odpoczynku, salki seminaryjne, w stołówce stały stoły na sześć-osiem osób, a jedzenie było pyszne i darmowe, co zachęcało do korzystania z niej. To wszystko wynika ze świadomości tego, jak istotna dla zdrowia i dla rozwoju firmy jest interakcja z innymi. Tylko że świadomość to jedno, a budżet - drugie. Na alternatywne rozwiązania stać nielicznych. Większość z nas nie ma wyboru. Wielu pracodawców niespecjalnie przejmuje się aranżacją przestrzeni, a dzieci posyłamy do szkół, w których oznaką prestiżu i postępu jest program "Laptop dla każdego dziecka". Badania pokazują, że jeśli chodzi o osiągnięcia uczniów w nauce, żadna technologia (wymyślona do tej pory) nie przebije dobrego nauczyciela z powołaniem.
Jednak decydenci często wolą zainwestować w nowy sprzęt niż w szkolenia nauczycieli.

Bo ludziom trudno jest uwierzyć, że inwestycja w coś tak nienamacalnego jak kształcenie nauczycieli może przynieść większy zwrot niż inwestycja w sprzęt. Jeśli wyda pani mnóstwo pieniędzy na 300 komputerów, to może pani każdy z nich wyjąć z pudełka i dotknąć. To konkret. A szkolenie dla kadry pedagogicznej to abstrakcja. Trudniej zobaczyć korzyści.

Co się stanie, jeśli zignorujemy te wszystkie dane, o których pani mówi?

Interakcje społeczne to umiejętność jak każda inna. Wymaga praktyki. Nowe technologie raczej nie zagrażają tym, którzy są dobrzy w podtrzymywaniu relacji, kolokwialnie mówiąc - zwierzętom stadnym. Im nowe technologie mogą pomóc w poszerzaniu sieci społecznych, podtrzymywaniu kontaktów, wręcz je zintensyfikować, bo w ich przypadku zwykle przekłada się to na częstsze spotkania na żywo. Gorzej z tymi, którym wchodzenie w relacje przychodzi z trudem, którzy żyją w odosobnieniu albo są bardzo nieśmiali. Ci zapłacą za to najwyższą cenę. Ich izolacja będzie się pogłębiać. Innymi słowy: bogaci staną się jeszcze bogatsi, a biedni zbiednieją. Wiele osób dzisiaj bezwiednie wpada w tę pułapkę. Traktują relację online jako zamiennik prawdziwej relacji. To może być niebezpieczne, zwłaszcza że badania pokazują, iż wszyscy potrzebujemy kontaktów z ludźmi, nawet introwertycy. To taka sama biologiczna potrzeba jak głód czy pragnienie.

Co jeśli przestaniemy ją zaspokajać?

Badania nad nastolatkami pokazują, że im więcej czasu spędzają w sieci, tym bardziej są nieszczęśliwe. To jest tzw. paradoks Internetu - niby miał łączyć, ale nie do końca tak jest. Oczywiście, nie wiadomo, co było pierwsze. Czy to osoby z natury mniej szczęśliwe, bardziej samotne spędzają więcej czasu online, czy też obecność w Internecie pogarsza ich stan? Niemniej jednak taki związek występuje. Wiemy też np., że brak poczucia społecznej przynależności i prawdziwych relacji sprawia, iż nastolatki zaczynają myśleć irracjonalnie. Osamotnienie utrudnia im widzenie świata takim, jaki jest, i powoduje, że ich interpretacja rzeczywistości się zniekształca.
To znaczy?

Badania przeprowadzone na nastolatkach, które się samookaleczały albo miały próby samobójcze, dowodzą, że to m.in. społeczna izolacja zaburzyła ich sposób myślenia i nasiliła poczucie osamotnienia. Mimo że obok było np. ich rodzeństwo czy rodzice. I to jest bardzo niepokojący trend, przynajmniej w Stanach. Nie wiem, jakie są dane dla Polski, ale tutaj dzieci w wieku szkolnym spędzają przed ekranem ponad osiem godzin dziennie, większość w samotności. Wielu rodzicom się wydaje, że jeśli dziecko jest w domu - nieważne, co robi - jest bezpieczniejsze niż na podwórku, ale najnowsze badania podają to w wątpliwość.

Pisze pani o tym, że podtrzymywanie nie tylko najbliższych relacji ma znaczenie. Te dalsze są równie ważne, jak choćby regularny kontakt ze sklepikarzem.

To osoby, które należą do tzw. środkowej warstwy kontaktów międzyludzkich: listonosz, kioskarz, sąsiad, nauczycielka naszych dzieci. Krótka wymiana zdań - co słychać, jak się ma pies, co z tą pogodą? - mogą znacząco poprawić nasze samopoczucie. Niestety, cyfrowa rzeczywistość odbiera nam coraz więcej okazji do takich spotkań. Po co iść do banku, skoro transakcję można przeprowadzić online? Po co iść do kiosku, skoro gazetę można przeczytać na laptopie?

Powiedziała pani, że kontakty społeczne wpływają na długość naszego życia, a co ze zdrowiem? Jest związek między jednym a drugim?

Jest mnóstwo badań na ten temat. Począwszy od tego, jak często zapadamy na przeziębienie, jak szybko nasz układ odpornościowy radzi sobie z wirusami i chorobami przewlekłymi, a skończywszy na tym, jak nasz organizm obchodzi się z rakiem. Kalifornijska badaczka Candyce Kroenke objęła badaniem 3 tys. pielęgniarek ze świeżo rozpoznanym inwazyjnym rakiem piersi, które wypełniły szczegółowe kwestionariusze dotyczące swojego życia i relacji przed diagnozą. Zespół Kroenke monitorował ich stan zdrowia przez kolejnych 12 lat. Okazało się, że kobiety aktywne towarzysko miały czterokrotnie większą szansę na przeżycie niż samotniczki. Nie możemy przeprowadzić eksperymentu na ludziach, który polegałby na tym, żeby przy urodzeniu odseparować dziecko od matki, pozwolić mu rosnąć w odosobnieniu i zobaczyć, co się z nim będzie działo, ale podobny eksperyment przeprowadzono na szczurzych samicach. Okazało się, że ich zachorowalność na raka była 84 razy wyższa niż u samic wychowanych w grupie.

Jakie korzyści ze stadnego życia mają ludzkie dzieci?

Dwie, które przychodzą mi do głowy w tej chwili, związane są z rozwojem kompetencji językowych i z sukcesami w nauce. Wie pani, co najbardziej o tym decyduje?

Czytanie dzieciom książek od najwcześniejszych lat?

To bardzo ważne, ale to nie jest numer jeden.

Dostęp do zabawek i programów edukacyjnych?

Nie! Wspólne rodzinne posiłki. Ważniejsze od tego, czy na talerzu znajdzie się pizza czy brokuł, jest to, czy przy stole toczy się rozmowa, podczas której dzieci i rodzice mają okazję opowiedzieć o tym, jak się mają, jak minął im dzień.

Inne badania udowodniły, że wspólne spożywanie posiłków obniża ryzyko wystąpienia zaburzeń odżywiania u nastolatek, nadużywania przez nie substancji psychoaktywnych, a nawet depresji.

To są niezwykle ważne odkrycia w czasach, kiedy prowadzimy coraz bardziej samotnicze życie, nawet gdy mamy rodzinę. W USA to zjawisko się nasila. Nasze domy są coraz większe, coraz rzadziej spotykamy się w jednym pomieszczeniu. Już nawet telewizję rzadko ogląda się wspólnie. Coraz częściej jest tak, że każdy udaje się do swojego pokoju i zalega przed własnym monitorem, a zamiast rozmawiać, wysyła SMS-y do członka rodziny w sypialni obok.
Może fizyczna bliskość drugiego człowieka staje się w tzw. rozwiniętym świecie coraz bardziej nie do zniesienia? W książce opisuje pani społeczność miasteczka Villagrande w górach Sardynii. Tamtejsi mieszkańcy żyją statystycznie o 20-30 lat dłużej niż Europejczycy czy Amerykanie. Wielu po przekroczeniu dziewięćdziesiątki jest nadal aktywnych, wielu dożywa setki. Ale ci seniorzy są włączeni w życie społeczności. Z badań wynika, że to właśnie ścisła tkanka społeczna decyduje o ich długowieczności. Wielu Amerykanów czy Europejczyków, w tym Polaków, nie jest już w stanie wyobrazić sobie życia w nieustannym kontakcie z rodziną.

Ale część mieszkańców Villagrande przyznaje, że życie w takiej bliskości ma swoją cenę, jak choćby brak prywatności, bo każdy wie wszystko o wszystkich. Kiedy mówię o wiosce, nie myślę o konkretnej wsi. Chodzi mi raczej o metaforę takiego typu kontaktów społecznych, do których powinniśmy dążyć. Każdy z nas może spróbować stworzyć swoją wioskę - otoczyć się ludźmi, z którymi zbuduje więź i na których wsparcie będzie mógł liczyć. To da się zrobić też w dużych miastach. W mojej "wiosce" mieszkają: mój mąż, dzieci, rodzeństwo, moja 81-letnia mama, przyjaciele, ale też członkowie mojej drużyny pływackiej, klubu książki

Jak trafiła pani do Villagrande?

Moja poprzednia książka "Paradoks płci", w której przyglądałam się różnicom między kobietami a mężczyznami, pozostawiła mnie z ważnym pytaniem: dlaczego jest tak, że kobiety na całym świecie żyją dłużej od mężczyzn? Nagle dotarło do mnie, że być może sekret tkwi w tym, iż kobiety z reguły więcej czasu i energii wkładają w to, żeby pielęgnować relacje - budują swoje "wioski" w pracy, w szkole swoich dzieci, w sąsiedztwie. A korzyści z takich inwestycji służą nie tylko im, ale również ich bliskim.
Komu na przykład?

Ich mężom. Słyszała pani o efekcie wdowieństwa? Polega on na tym, że jeśli mężczyzna w starszym wieku traci żonę, ryzyko, że umrze w czasie od sześciu miesięcy do roku po niej jest znacznie większe, niż jeśli to kobieta zostaje wdową. Ponieważ tracąc żonę, mężczyzna traci też tkankę społeczną, którą ona tkała przez całe życie - zapraszając przyjaciół na kolacje, organizując ich wspólne życie towarzyskie etc. Kiedy więc na jednej z konferencji naukowych usłyszałam, że w pewnej miejscowości na Sardynii mężczyźni oraz kobiety dożywają tak samo sędziwych lat, natychmiast tam pojechałam, żeby się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. A pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to to, że ci staruszkowie nigdy nie byli sami, zawsze był przy nich ktoś z rodziny, codziennie wpadał z wizytą ksiądz, sklepikarz albo ktoś z urzędu miasta.

Myśli pani, że tradycja traktowania ludzi starych jako skarbu przetrwa w tej społeczności?

Prawdopodobnie nie. Jeszcze ludzie z mojego pokolenia - w okolicach pięćdziesiątki - uważają to za naturalne, ale nie jest oczywiste, że ich dzieci i wnuki będą mieć takie same wartości. Coraz więcej mieszkańców opuszcza wyspę w poszukiwaniu pracy, więzy rodzinne się rozluźniają. Rozmawiając z tymi stulatkami, miałam poczucie, że rozmawiam z ostatnim takim pokoleniem. Kiedy zapytałam prawnuczkę jednego z nich, 16-latkę, czy zajmie się swoimi rodzicami, kiedy będą się starzeć i niedołężnieć, odpowiedziała bez ogródek: "Żartuje pani? Niech Rosjanki się tym zajmą".

W Polsce starzejącymi się rodzicami coraz częściej zajmują się opiekunki z Ukrainy

W Kanadzie to głównie imigrantki, np. Filipinki. To często nisko opłacana, ciężka i niepewna praca. Na świecie prowadzi się badania nad robotami, które mogłyby ją przejąć (szczególnie w Japonii, gdzie liczba starych ludzi stale rośnie, a młodych, którzy chcieliby się nimi zająć, jest coraz mniej). Mycie włosów, karmienie, podawanie lekarstw, nawet konwersacja będą mogły w niedalekiej przyszłości być wykonywane za nas przez maszyny.

Co pani o tym myśli?

Jako naukowiec? Uważam, że to interesujące zjawisko społeczne. Prywatnie myślę, że to oznaka braku szacunku. Gdyby starsze osoby były szanowane i zintegrowane ze społeczeństwem, nie wymyślalibyśmy takich maszyn. Specjaliści od robotyki nie tworzą tych robotów po to, żeby one obcinały im włosy albo podawały im posiłki, by nie musieli już chodzić do tych restauracji z modnymi kucharzami. Za to uważają, że te wszystkie rozwiązania są jak najbardziej odpowiednie dla seniorów! W ten sposób odcina się od społeczeństwa najbardziej kruche jego części, które są naszym dziedzictwem. Łączem z poprzednimi pokoleniami, które nas ukształtowały.

----------------------------------------

*Susan Pinker - kanadyjska psycholog rozwojowa, felietonistka prasowa i radiowa. Jej książka „Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą uczynić nas zdrowszymi, szczęśliwszymi i mądrzejszymi" wyszła niedawno w Polsce nakładem wydawnictwa Charaktery. Pinker mieszka w Montrealu. Jej dziadkowie pochodzą z Polski

Joomla Template - by Joomlage.com