Cipiura

Dywan równo przystrzyżonej trawy roznosił wonie. Czas zamarł. Myśli wolno przepływały.
Bezgłośne "chwilo trwaj" wyrywało się z piersi, gdy rozkoszowała się widokiem rozkwitłych kwiatów. Znieruchomiałe rozdęte głowy irysów wydzielały delikatny zapach. Wszelkie odmiany niebieskiego od lekko muśniętego niebem poprzez szafir, ultramarynę, do granatu trwały unieruchomione upałem. Żółć, pomarańcz, i mieszanka słodyczy z wnętrza cytryny z rozmytym bordem, to królowa Izabel jak ją nazywała rozpanoszyły się na rabacie szeroko rozkładając ramiona. Zmiksowana biel z ostrym fioletem, bordo i odmiany różu i biskupiego ostro odcinały się od tła zielonych szabel. Wiosna w pełni szaleje kolorami. Na łące przysiadły dwie sroki i para sójek, które szybko zerwały się do lotu. Któż to zawita przemknęło przez myśl, ale na krótko. Myślę schematami, nigdy się od nich uwolnię. Mały rudzik fruwał tam i z powrotem do rozłożystych płozińców. Czyżby miał tam gniazdo? Pochylona nad rozwartymi pyszczkami irysów liczyła ilość serc i języków zamkniętych w pachnących płatkach. Wszędzie po 3 razem 9, szczęśliwa cyfra. Chłonęła ich zapach przynosił wspomnienie dzieciństwa. Rozkładały się obficie w wysokiej trawie pod rozłożystą jabłonią dającą cień w upalne godziny południa.
Powiało z głębi ogrodu, dotarł słodki zapach jaśminu. Pyszne były irysy w porównaniu z niewielkimi płatkami jaśminu, ale to woń jaśminu rozchodziła się po całym ogrodzie.

Słońce pieściło plecy i ramiona. W oddali kukułka wybijała lata. Z przyzwyczajenia zawsze liczyła. Raz, dwa , trzy... Zawsze towarzyszyło temu młodzieńcze oczekiwanie. Gdyby sobie wziąć do serca ilość wysłuchanych kukań uzbierałoby się na całkiem pokaźny męski harem. Znów odpłynęła do dzieciństwa. Licytowały się której pierwszej zakuka. Wtedy wszystko wydawało się tak odległe, wszystko było zbyt późno. Miały kilka lub kilkanaście lat, były takie ciekawe świata. Sikorki na wyścigi wfruwały i wyfruwały spod okapu dachu skąd od kilku dni słychać było piski cieniutkich głosików. Podziwiała ich pośpiech , musiały zaspokoić głód ptasiej dzieciarni. Od zarośli niosły się trele, trile, lila, lele, kri, kwi, kru, gwizdy i przedrzeźnienia kosów dozowane w półtonach, łagodzone odległością . Nagle podniósł się wrzask. Niewidoczne dotychczas ptaki pokazały się nad łąką, kołując, wydawały wrzaski jak rozwścieczone lub przestraszone baby na targowisku. Wyczuwało się niepokój, strach w ich głosach. Nagle jakiś cień przeleciał nad łąką, jakby przykrył słońce. Co to mogło być? Czar prysnął. Przeszył ją złowieszczy niepokój. Łąka nie była już rozświetlona. Kołujące nad nią ptaki rzucały złowrogie cienie, wydawały wrzaski. Weszła do domu, tu było bezpiecznie. Rozbłysły ekran wyłączał myślenie, kto by się przyjmował ptakami. Bezmyślnie gapiła się na tańce i śpiewy uczestników, emitowane na wszystkich stacjach. Nagle usłyszała chodź szybko coś zobaczysz. Niektóre ptaki nadal wrzeszczały, inne kwiliły niespokojnie podlatując i uciekając do ogrodzenia z sąsiadem. Wskazał jej wielki jesion chyba stuletni, wysoki jak wieża kościelna. Patrz w górę szepnął. Nic nie dostrzegła, nie należała do bystrookich, a w dodatku brak okularów. Przesunął ją bezceremonialnie w prawo. Wśród listowia i konarów dostrzegła jakiś błysk. Wydawało się jej, że tkwiły tam znieruchomiałe, bezlitosne, zimne ślepia wielkie jak spodki. Wokół nich coś fruwało, unosiło się ? Były jak wyrok. Na kogo i za co ? Cipura usłyszała, skąd ta nazwa, ale nie zapytała. Zaczęła się i jej udzielać panika oszalałych ze strachu ptaków. Rano pies zaczął wściekle ujadać. Za ogrodzeniem na parceli sąsiada leżał we wspaniałym biało beżowym futrze borsuk z rozdętym brzuchem pod wielkim drzewem.

Skąd nagle pojawiło się w pamięci zdarzenie dawno zapomniane. Jechała po peryferyjnej ulicy niewielkiego miasteczka, którego centrum znała od lat. Nie używała mapy, więc jak zwykle krążyła . Wąska droga, po jednej stronie teren oddzielony fosą opadał bystro w kierunku południowych łąk. Niech pani zawróci - powiedziały życzliwe kobiety, za dwa kilometry skręt w lewo, a później w prawo i znów w lewo. Zobaczyła nagle zjazd. Błyskawiczna myśl - zawrócę przez wąski mostek ulokowany nad fosą. Skręciła w prawo lokując samochód równolegle do jezdni z niewielkim cofnięciem tyłu w głąb mostku. A może jestem niewidoczna, wycofam tył głębiej w kierunku obniżenia, pomyślała. Manewrując intuicyjnie spojrzała na spacerujące kobiety, które nieoczekiwanie pojawiły się na poziomie samochodu. Jedna z nich nagle wyrzuciła ręce w górę i krzyczała niech pani nie cofa. Instynktownie zaciągnęła hamulec wciskając nogą pedał .
Niech się pani nie rusza. Podszedł młody człowiek, za nim pojawił się starszy pan. Ci idioci nie zrobili barierek na mostku, stale są tu jakieś problemy, grzmiał wściekle staruszek. Młody podłożył kamień po przednie lewe koło. Nie ruszała się. Sami nie damy rady usłyszała. Niech pani tak trzyma. Poprosimy, innych. Pięciu chłopów usiłowało ją wypchnąć. Nie oglądała się, był w niej spokój. Nie widziała jak ułożony był tył samochodu. Wypchali ją. Zatrzymała się pani na podwoziu dotarło do niej. Milimetry, i zjechała by pani w przepaść... Pewne dachowanie i szpital usłyszała z ust staruszka. Chciała się im zrewanżować. Niech pani jedzie szczęśliwie. Wpadła pani w poślizg ? Nie znała odpowiedzi.
Chciała zracjonalizować zdarzenia by być uczciwą względem siebie. Obce peryferia, upał, żwir, mostek bez zabezpieczeń, poślizg na żwirze były dobrym wytłumaczeniem dla innych ale nie dla niej. Nigdy nie była mistrzem kierownicy, zawsze mąż obejmował prowadzenie samochodu, więc w terenie nie miała dużego doświadczenia. Ale w tym zdarzeniu nie było jednego dna. Myśli prowokowały nowe byty. Czy byty ostrzegały ?
Czy to doświadczenie miało ją coś nauczyć?
Była pewna, że ktoś nad nią czuwał. Zobaczyła wieże Bazyliki mniejszej. W głowie były same dobre myśli.
Cipiura, cipiura, cipiura właściwie co to znaczy?

Dywan  równo przystrzyżonej trawy roznosił wonie. Czas zamarł . Myśli wolno przepływały  .Bezgłośne "chwilo trwaj" wyrywało się z piersi gdy rozkoszowała się widokiem rozkwitłych kwiatów. Znieruchomiałe rozdęte głowy irysów wydzielały delikatny zapach. Wszelkie odmiany niebieskiego od lekko muśniętego niebem poprzez szafir, ultramarynę, do granatu trwały unieruchomione upałem.  Żółć , pomarańcz, i mieszanka słodyczy z wnętrza cytryny z rozmytym bordem, to  królowa Izabel jak ją nazywała rozpanoszyły  się na rabacie szeroko rozkładając ramiona. Zmiksowana biel z ostrym fioletem, bordo i odmiany różu i biskupiego ostro odcinały się od tła zielonych szabel. Wiosna w pełni szaleje kolorami  Na łące przysiadły  dwie sroki i para sójek  które szybko zerwały się do lotu. Któż to zawita przemknęło przez myśl ale na krótko. Myślę schematami, nigdy się od nich  uwolnię. Mały rudzik fruwał tam i z powrotem  do rozłożystych płozińców. Czyżby miał tam gniazdo?. Pochylona nad rozwartymi pyszczkami irysów liczyła ilość serc i języków zamkniętych w pachnących płatkach. Wszędzie po 3 razem 9 , szczęśliwa cyfra .Chłonęła ich zapach przynosił wspomnienie dzieciństwa. Rozkładały się obficie  w wysokiej trawie pod rozłożystą jabłonią dającą cień w upalne godziny południa. 

 

Powiało  z głębi ogrodu, dotarł  słodki zapach jaśminu. Pyszne były irysy w porównaniu z niewielkimi płatkami jaśminu ale to woń jaśminu rozchodziła się po całym ogrodzie. Słońce pieściło plecy i ramiona. W oddali kukułka wybijała lata. Z przyzwyczajenia zawsze liczyła. Raz, dwa , trzy......Zawsze towarzyszyło temu młodzieńcze  oczekiwanie . Gdyby  sobie wziąć  do serca ilość wysłuchanych kukań uzbierałoby się na całkiem pokaźny męski harem. Znów odpłynęła do dzieciństwa. Licytowały się której pierwszej zakuka. Wtedy wszystko wydawało się tak odległe, wszystko było zbyt późno. Miały kilka lub kilkanaście lat,  były takie ciekawe świata. Sikorki na wyścigi wfruwały i wyfruwały spod okapu dachu skąd od kilku dni słychać było piski cieniutkich głosików. Podziwiała ich pośpiech , musiały zaspokoić głód ptasiej dzieciarni. Od zarośli niosły się trele, trile, lila, lele, kri, kwi, kru, gwizdy i przedrzeźnienia kosów  dozowane w półtonach, łagodzone odległością . Nagle podniósł się wrzask. Niewidoczne dotychczas ptaki pokazały się nad łąką, kołując , wydawały wrzaski jak rozwścieczone  lub przestraszone baby na targowisku. Wyczuwało się niepokój, strach w ich głosach. Nagle jakiś cień przeleciał nad łąką, jakby przykrył słońce. Co to mogło być? Czar prysnął. Przeszył  ją złowieszczy niepokój. Łąka nie była już rozświetlona. Kołujące nad nią ptaki rzucały złowrogie cienie , wydawały  wrzaski. Weszła do domu, tu było bezpiecznie. Rozbłysły ekran wyłączał myślenie, kto by się przyjmował ptakami. Bezmyślnie gapiła się na tańce i śpiewy uczestników,  emitowane na wszystkich stacjach. Nagle usłyszała chodź szybko coś zobaczysz.  Niektóre ptaki nadal wrzeszczały, inne kwiliły niespokojnie podlatując i uciekając do  ogrodzenia z  sąsiadem. Wskazał jej wielki jesion chyba stuletni, wysoki jak wieża kościelna. Patrz w górę szepnął .Nic nie dostrzegła , nie należała do bystrookich a w dodatku brak okularów. Przesunął ją bezceremonialnie  w prawo. Wśród listowia i konarów dostrzegła jakiś błysk. Wydawało się jej że tkwiły tam  znieruchomiałe,  bezlitośne , zimne ślepia wielkie jak spodki. Wokół nich coś fruwało , unosiło się ?. Były jak wyrok .Na kogo i za co ?Czipura usłyszała , skąd ta nazwa, ale nie zapytała.  Zaczęła się i jej udzielać  panika   oszalałych  ze strachu ptaków.  Rano pies zaczął wściekle ujadać.  Za ogrodzeniem na parceli  sąsiada leżał we wspaniałym biało beżowym futrze borsuk z rozdętym brzuchem pod wielkim drzewem.

 

Skąd nagle pojawiło się w pamięci  zdarzenie dawno zapomniane . Jechała po  peryferyjnej ulicy niewielkiego miasteczka którego  centrum znała od lat .  Nie używała mapy więc jak zwykle krążyła .  Wąska  droga,   po jednej stronie teren oddzielony fosą opadał bystro  w kierunku południowych łąk . Nie pani zawróci powiedziały życzliwe kobiety, za dwa  kilometry skręt w lewo a później w prawo i znów w lewo.  Zobaczyła nagle zjazd . Błyskawiczna myśl, zawrócę przez wąski mostek  ulokowany nad fosą . Skręciła  w prawo lokując  samochód równolegle do jezdni z niewielkim cofnięciem tyłu w głąb mostku. A może jestem niewidoczna, wycofam tył  głębiej w kierunku obniżenia,  pomyślała. Manewrując intuicyjnie spojrzała na spacerujące kobiety które nieoczekiwanie pojawiły się na poziomie samochodu.  Jedna z nich nagle wyrzuciła ręce  w górę i krzyczała niech pani nie cofa. Instynktownie zaciągnęła  hamulec wciskając nogą pedał . 

 

Niech się pani nie rusza . Podszedł młody człowiek za nim pojawił się starszy pan. Ci idioci  nie zrobili barierek  na mostku , stale są tu jakieś problemy, grzmiał wściekle staruszek . Młody podłożył kamień po przednie lewe koło. Nie ruszała się . Sami nie damy radę usłyszała. Niech  pani tak trzyma.  Poprosimy, innych. Pięć chłopów usiłowało ją wypchnąć. Nie oglądała  się , był w niej spokój. Nie widziała  jak ułożony był  tył samochodu. Wypchali ją.  Zatrzymała się pani na podwoziu dotarło do niej . Milimetry i zjechała by pani w przepaść.. Pewne dachowanie i szpital usłyszała z ust staruszka. Chciała się im zrewanżować. Niech pani jedzie szczęśliwie.  Wpadła pani w poślizg ?

 

Nie znała odpowiedzi.

 

Chciała zracjonalizować zdarzenia by być uczciwą względem siebie. Obce peryferia, upał, żwir , mostek bez zabezpieczeń, poślizg na żwirze były dobrym wytłumaczeniem dla innych ale nie dla niej . Nigdy nie była mistrzem kierownicy, zawsze mąż  obejmował prowadzenie samochodu, więc w terenie nie miała dużego doświadczenia.  Ale w tym zdarzeniu nie było  jednego dna. Myśli prowokowały  nowe byty. Czy byty ostrzegały ?.

 

Czy to doświadczenie miało ją   coś nauczyć.

 

Była pewna że ktoś  nad nią czuwał. Zobaczyła wieże Bazyliki mniejszej . W głowie były same dobre myśli.

 

Cipiura, cipiura , cipiura  właściwie co to znaczy.? 

Joomla Template - by Joomlage.com