Jesteś piękna
Jesteś piękna. Lena wielokrotnie w dzieciństwie słyszała te słowa od ojca i jako dziecko, zapewne w to wierzyła. Szkoła szybko pozbawiła ją złudzeń, a niewybredne żarty kolegów wpędziły w ciężką depresję. Nie posyłało się wtedy dzieci na terapię, więc Lena sama musiała stawić czoło koszmarom i odbiciu lustrze. Niezliczone przezwiska i docinki z czasem pozbawiły ją ducha walki. Przestała już nawet zwracać na nie uwagę, pogodzona z losem, jaki przypada osobom pozbawionym urody, lub choćby wdzięku. Zaniedbywała naukę, koleżanek nie miała bo się jej wstydziły, o chłopakach nawet nie odważyła się marzyć.
Jeden z subtelniejszych kolegów opowiedział jej kiedyś dowcip, jak to Pan Bóg stwarzając świat, zrobił najpierw kota. Bardzo był z niego zadowolony. Mięciutki, powabny, pełen gracji, sprawił, że Bóg się uśmiechnął i z uznaniem obwieścił – tak, udało mi się to stworzenie. Jest piękne. Kot jednakże nie miał wszystkich cech, które chciał Bóg zobaczyć u zwierzęcia i stworzył psa. O, tak – powiedział zachwycony. Jesteś odważny, silny i wierny. Bardzo mi się udałeś.. Coraz lepiej mi to wychodzi, stworzę więc istotę idealną, na swoje podobieństwo – i stworzył Adama. Adam był naprawdę piękny. W pełni zasługiwał na bożą aprobatę. Tyle, że był samotny, więc Bóg w prezencie sprawił mu Ewę. Oglądał ją dłuższą chwilę, trochę się marszczył, drapał po brodzie, a w końcu stwierdził – no cóż, a ty będziesz się musiała malować. No to Lena zaczęła się malować. Z początku leciutko, delikatnie, potem poszła na całość. Wyzywający makijaż, po nim przyszły ubrania, krótkie spódniczki i długie dekolty też nie pomogły. Pod grubą maską kolorowych kosmetyków ukrywała swój smutek i wielkie rozczarowanie. Szminki nie przydały wymarzonej urody, więc z jednej skrajności popadła w drugą. Obcięła włosy na jeża, założyła bojówki, glany i tak wyposażona w barwy ochronne postanowiła zmierzyć się ze światem. Skończyła studia, wyjechała do Włoch i tam ją właśnie poznałam. W holu ambasady norweskiej siedziałyśmy obie prawie dwie godziny. Ja, czekałam na ambasadora, który lada moment miał wrócić ze spotkania, ona, na swojego przyszłego męża. Jeszcze nie nadeszła doba Internetu, randkowych serwisów i znajomości zawieranych na odległość. Zdesperowana Lena pisała listy matrymonialne za pośrednictwem ambasad. W Rzymie było ich sporo, więc przez rok pobytu miała co robić. Wyczekiwana odpowiedź przyszła w końcu z ambasady norweskiej. Po paru miesiącach poznawania się za pomocą listów i telefonów, ustaliła ze swoim narzeczonym – tak, tak, przysłał pierścionek, a jakże - termin ślubu w Norwegii. Kiedy tak w tym ambasadzkim holu opowiadała mi swoje życie, bardzo jej współczułam . Teraz w końcu miały się spełnić Leny marzenia. Cieszyłam się jej szczęściem, czując jak bardzo na nie w końcu zasługuje. Czekałyśmy tam obie, ja, z trochę błahszą sprawą, ona na swojego rycerza – wybawiciela. I wtedy podjechał samochód. Limuzyna. Długa na pół ulicy, czarna i lśniąca. Patrzyłam na Lenę, a zachwyt w jej oczach, kiedy wyglądała przez okno na ulicę, był zachwytem nad przyszłością, nad spełnieniem, nad pożegnaniem z latami upokorzeń. Z limuzyny najpierw wysiadł szofer. Później jakiś młody mężczyzna w sportowym ubraniu. Otworzyli bagażnik, wyjęli z niego i rozłożyli inwalidzki wózek, a później ostrożnie i delikatnie posadzili w nim narzeczonego Leny. Był niewidomy, z otwartymi w dziwnym grymasie ustami i głową w bok nienaturalnie przekrzywioną. Maleńkie nóżki zwisały mu z tego fotela cienkie i poskręcane. Spojrzałam na Lenę, jej papierowo białą twarz i nigdy nie zapomnę wyrazu tych przerażonych oczu. Po policzku toczyła się jedna, samotna łza. Kiedy weszli do holu, postać na wózku przemówiła skrzecząc po angielsku – Hello, Lena. I am sure, you are beautiful - Witaj Leno, Jestem pewien, że jesteś piękna. W tym dziwnym momencie nadszedł również mój ambasador. Kiedy od niego wychodziłam, nie było Leny i nie było też limuzyny. Czy odjechali razem, czy ona uciekła? Czy może żyją gdzieś szczęśliwie w tej Norwegii? Całe życie zastanawiam się, jak skończyła się ta historia i wyobrażam sobie jej niezliczone zakończenia.