Czyżby

Rodzimy się żeby umrzeć. Z tą myślą, wtedy jeszcze nieuświadomioną, zetknął się gdy miał osiem lat na pogrzebie stryja. Stryj zmarł młodo bo w wieku czterdziestusześciu lat ale wtedy dla niego, poza rówieśnikami, wszyscy byli starzy. Ta dziecięca perspektywa zmieniała się z wiekiem i gromadzonymi doświadczeniami. Granica starości systematycznie się przesuwała, przy niezmiennym przekonaniu o własnej nieśmiertelności. To przekonanie zweryfikował w rocznicę swoich pięćdziesiątych urodzin kiedy to jadąc samochodem postanowił, nie wiadomo po co, dojechać do ronda szybciej niż samochód na pasie obok. Dojechał. Przed wjazdem na rondo przy gwałtownym hamowaniu wyniosło go i zatrzymał się tuż przed nadjeżdżającym tramwajem. Szczęśliwie poza samochodem nikt nie ucierpiał. Zdobył doświadczenie, świadomość nieuchronności końca oraz wdrukowaną w pamięć pełną politowania minę motorniczego. Perspektywa nieuchronnego końca zmieniła też jego postrzeganie życia w ogóle.



Dziś w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat gdy patrzy wstecz inaczej postrzega sprawy kiedyś dla niego ważne i ekscytujące. Wiele ze zrealizowanych pomysłów wspomina miło, niektórych żałuje, a o niektórych stara się zapomnieć, ale paradoksalnie właśnie one mocniej trzymają się pamięci.

Ostatnie pięć lat to dla niego czas coraz trudniejszy. Świat który znał, w którym żył, w którym był potrzebny i czuł się pewnie, zmieniał się i znikał. Odchodzili bliscy, znajomi i znajomi z widzenia. Jedni ostatecznie, inni mentalnie przenosząc się do swoich niedostępnych postronnym światów. Coraz więcej kontaktów, adresów i telefonów było nieaktualnych. Pustka powiększała się. Był jak zawsze sprawny intelektualnie, pamięć mu dopisywała i ta dawna i ta codzienna, słów też nie brakowało. Sporadyczne zacięcia nie miały znaczenia. Gorzej z fizycznością. Coraz więcej czasu potrzebował na proste, kiedyś banalne czynności codzienne. Nasilały się ograniczenia. Spacery, jego codzienny rytuał od lat, stały się wyzwaniem. Dalsze wyjścia wymagały już samochodu. Na szczęście jeszcze czuł się pewnie za kierownicą. Pytanie jak długo? Nie znał odpowiedzi. Miał nadzieję że do końca.

Przed pięciu laty opracował plan odchodzenia. Zawsze w życiu dążył do realizacji swoich celów i tak miało być do końca. Nie chciał być zależnym od innych i obciążać ich sobą, zwłaszcza najbliższych. Sprawy najważniejsze miał już za sobą. Spisał testament, napisał scenariusz pogrzebu i omówił jego przebieg z wybranym mistrzem ceremonii. Uporządkował dokumenty zostawiając ważne, a pozostałe likwidując. Spisał hasła, informacje i dyspozycje odnośnie kont internetowych. Mieszkał sam więc zarejestrował się w Krajowym Sztabie Ratownictwa by w razie potrzeby łatwo wezwać pomoc. O tym wszystkim jak również o finansach powiadomił dzieci. Gdy zrobił zestaw dokumentów medycznych i plecak z rzeczami niezbędnymi na wypadek nagłego wyjazdu do szpitala był gotowy, ale niechętny. Zostało jeszcze mnóstwo do uporządkowania rzeczy codziennych towarzyszących mu przez lata, kiedyś wydawało się niezbędnych, a dziś będących balastem. Może zdąży, może nie. Czas pokaże.

Noc miał fatalną, budził się kilkakrotnie, jakoś dotrwał do świtu. Wstał. Włączył komputer i uruchomił film do codziennej gimnastyki. W trakcie ćwiczeń poczuł słabość jakąś, niemoc, pustkę, ciemność. Czyżby to dziś? Uruchomił alarm.

Antoni Niedziałkowski

Joomla Template - by Joomlage.com