MOJE NIEPOKOJE
Która to godzina? Dopiero po piątej. Cholera, obudził mnie!
„Zbieraj się, nie dosypiamy! Raz – dwa. Łazienka, kawa, długopis, papier i do roboty! Piszesz.” – słyszę mój głos wewnętrzny.
No tak. Wtorek, SAGA, zadanko, temat: NIEPOKÓJ. Ostatni dzwonek...
„To ja cię obudziłem, ja – twój niepokój. Masz o mnie pisać. Proste? Proste. Na co czekasz?!” – przywołuje mnie do porządku.
***
Niepokój. Jaki jest? Nie widać go, nie słychać, nie czuć (bezwonna bestia), a jednak obecny, w sposób boleśnie odczuwalny. Siedzi gdzieś we mnie głęboko, przyczajony, złośliwy, wkurzający, bezczelny, silny, obezwładniający, konsekwentny, duszny, przytłaczający, uporczywy jak ból zęba, opanowujący nie tylko myśli... Tego nie lubię, z takim trudno się zmagać. Siedzi w głowie i rozbija się – jak cymbalista. Tłucze coraz mocniej i szybciej. Głowa mu nie wystarcza, więc przenika głębiej, rozlewa się we mnie powodując wewnętrzne rozedrganie. To już nie tylko przyspieszone bicie serca, pulsowanie w skroniach, suchość w gardle. Opanowuje mnie coraz bardziej.
Widać to w drżeniu rąk, niespokojnym spojrzeniu, nieskoordynowanych ruchach. Jest coraz silniejszy. Bezwzględna bestia! Pojawiają się przywidzenia i omamy słuchowe... Kapituluję. Nie udało mi się opanować niepokoju. Władzę nade mną przejęły bliźnięta: lęk i panika.
***
Szklanka wody, głęboki oddech, jeszcze głębszy, powiew chłodnego powietrza przez uchylone drzwi balkonowe, pustka w głowie. To dobrze – łatwiej mi ją podnieść. Podnoszę zatem dumnie i wstępuje we mnie energia. Tak! Dam radę. Na wszelki wypadek, żeby się nie zniechęcać i nie zrezygnować z „dawania rady” przemykam boso do łazienki skupiając się, żeby pod żadnym pozorem nie spojrzeć w kierunku lustra. Dlaczego? Też pytanie! przecież zobaczyłabym swoje ciało w zmiętolonej piżamce „z nocy”, przymiętą twarz, szyję przypominającą spracowaną rurę od odkurzacza, rozwichrzone włosy przypominające... co przypominające? może podobnie zużytą szczotkę klozetową?... oczy podpuchnięte jakbym spała w pływackich okularkach. Lustrom mówimy NIE! Zdecydowanie! „Kąpiel poranna...” śpiewam sobie jak umiem i dość głośno, co mi tam! „Budzimy się do życia...” – dawniej piosenki były jakieś fajniejsze. Od razu lepiej. Już nie pamiętam o tym cholernym niepokoju i przeciągam się leniwie. Teraz kaweczka. No i może owsianeczka dla zdrowia? I nie myśleć o lękach. Chwila zamyślenia, rozmarzenia... I prawie olśnienie: przecież niepokój nie zawsze jest zły. Myśli wędrują do chwil sprzed lat. Czy laurka na Dzień Matki spodoba się mamie? czy klasa nie wyśmieje mojego referatu o pszczołach? czy na spotkanie z Maćkiem dobrze się ubrałam? czy będzie mnie chciał pocałować? A dziewczyńskie rywalizacje: która będzie lepiej wyglądać na prywatce? Coraz więcej wspomnień. Dzieciństwo, młodość. Te niepokoje, przeradzające się czasem w motyle w brzuchu, były takie ekscytujące, podniecające. Były dobre. Mobilizowały, inspirowały, dopingowały. Chciałoby się zaśpiewać „gdzie się podziały?” Przecież nie umarły. Są, tylko trzeba je reanimować albo tylko troszkę ożywić. Nie jest źle. Jest prawie dobrze. Dajemy radę, moja miła. „Zaszalej, miła zaszalej...”.
Ewa Zdziejowska
kwiecień/maj 2016