Małe ojczyzny

Moja Polska to małe ojczyzny. Mikrokosmosy emocji, zdarzeń, zapachów, kolorów, odcieni. Takich miejsc noszę w sobie wiele.
Są też ojczyzny niechciane, związane z traumami. Te schowałam głęboko, aby nie bolały i nie wywoływały złych uczuć.
W tych dobrych toczyło się moje dzieciństwo u boku opiekuńczych, kochających rodziców, których już ze mną nie ma.
Dzieciństwo ciekawe bo rozpięte pomiędzy dwoma krańcowo różnymi światami.
Urodzona w Warszawie, tam spędziłam pierwsze lata życia, po czym rodzice osiedli w małym miasteczku nieopodal Śląska. Wciąż wracałam z mamą do stolicy pachnącej luksusem. Dziecięce zmysły zapamiętały konglomerat palonej kawy, cytrusów, jedyny w swoim rodzaju luksusowy zapach salonów „Pewexu" a wszystko to wymieszane z wonią kurzu i spalin wielkiej metropolii.

W stolicy pokochałam wycieczki do Teatru Narodowego, opery, muzeów, galerii. Tam, w wieku 5 lat wciśnięta ze strachu w fotel, obejrzałam i wysłuchałam operę „Straszny dwór" Stanisława Moniuszki. W Muzeum Narodowym poznałam zabalsamowane mumie egipskie. Dziecięca wyobraźnia rozbudzona tymi doświadczeniami ukształtowała mnie na całe dorosłe życie.

Były też inne doznania. Opowieści mamy o Powstaniu Warszawskim, przeżytym obozie w Pruszkowie. Jako mała dziewczynka zwiedziłam z nią więzienie na Pawiaku. Oglądałam ruiny kamienic po bombardowaniu ze śladami pocisków. Opowieści zbyt straszne dla dziecka. Dziś wiem, że miała potrzebę mówienia o swoich przeżyciach z tamtych czasów. Chciała, żebym pamiętała i nosiła w sobie tę pamięć. Po takich pobytach wracałyśmy do małego miasteczka, gdzie byłam dziwolągiem, odmieńcem. Choć bardzo pragnęłam przyjaźni tamtejszych dzieci, traktowały mnie zawsze z rezerwą. Byłam dla nich inna. To bolało. Miasto dzieciństwa i młodości kocham do dziś. Średniowieczny kościół na wzgórzu ze starym cmentarzem, na którym jesienią zbierałam kasztany. Zimą, oszalała ze szczęścia pędziłam na sankach z kościelnej góry. Tam każdy kamień i drzewo coś znaczą, tam pozostali na zawsze rodzice.

Wakacje co roku w innym miejscu. Spacery wzdłuż morza o zachodzie słońca, podczas których wpatrywałam się w linię horyzontu i marzyłam, marzyłam... Nagrzany słońcem piasek na plaży przesypywałam przez palce. Krzyk kormoranów nad jeziorami mazurskimi i monumentalne szczyty Tatr, latem pokryte śniegiem.

W dorosłym już życiu zaproszona przez znajomych do Szwajcarii, miałam szansę pozostać tam. Piękny, bogaty kraj, gdzie wszystko ma sens matematycznej dokładności, jakby perfekcyjnie uczesany.

Odwiedzam Muzeum Polskie w Rapperswilu. Nagromadzenie pamiątek patriotycznych: obrazy z okresu powstań narodowych, mundur generała Andersa, sala pamięci Jana Nowaka-Jeziorańskiego, fotel z gabinetu Marii Skłodowskiej-Curie; przysiadam w nim, czuję się dumna, że jestem Polką. Dopada mnie tęsknota, niemożliwość życia na obczyźnie. Wracam.

Po latach wyjeżdża do Niemiec moja córka, ukochana jedynaczka, zmuszona koniecznością życiową. Mieszka tam kilka lat. Jestem smutna, tęsknię. Dni są szaro-szare, bywa, że szaro-czarne i wtedy najtrudniej nadać im sens.  Po jakimś czasie zaczynają przychodzić doniesienia. „Mamo - tu nawet las pachnie inaczej. Tęsknię za noworocznym indykiem z konfiturą żurawinową" - (to specyfik wytwarzany i podawany przez nestorkę rodziny).

Moje dni nabierają kolorów. Już wiem...

Dziękuję Polsko, że jesteś jednocześnie ukochanym krajem mojej córki. Wróciła. Mam ją blisko. Nie wyobrażam sobie inaczej.

To wszystko układa się w mozaikę wspomnień. Bardzo intymną, polską, moją.

Joomla Template - by Joomlage.com