Słowo
Słowo wypadło mu z ust i potoczyło się po płycie Rynku, omijając metalowe nóżki stolików, a on dalej patrzył w zachwycie na gibką postać dziewczyny przeciskającą się między fotelami i słyszał podniecający szelest spódnicy.
Schylił się jednak , żeby je podnieść i jeszcze przez chwilę posmakować na języku. Pamiętał, że było soczyste. Opadł więc na kolana. Pod sztywną serwetą panował półmrok.
- Jak je poznam ? Gdybym chociaż pamiętał jego barwę, nie mówiąc już o dźwięku, no ale ten nie został wyartykułowany.
Wydawało mu się, że coś delikatnie zahaczyło o krawędź chodnika.
- Dziwne.
Sądził, że było potoczyste, okrągłe, jak czarne koła na rozhuśtanej spódnicy.
- A nie!
Raczej stukało, jak obcasiki eleganckich szpilek. To znaczy, że głoski były otwarte i najeżone wypustkami. Czołgając się między butami nasłuchiwał i drżał, że je ktoś rozdepcze. Pomyślał, że może też stać się łupem nachalnych gołębi. Właśnie zobaczył, jak między nimi pojawiła się wrona. Dziobnęła z impetem w coś co mogło być jego słowem i zakrakała donośnie.
- Kra!
- Zgubiła dwie głoski –wykrzyknął – I zawstydził się swojego słowa.