Przyjaciółki
Poznały się w czasie egzaminu na studia do jednej z krakowskich uczelni. Może widziały się wcześniej w którejś z egzaminacyjnych sal, lub na korytarzu, ale na pewno nie stąd brało się uczucie bliskości, już przy pierwszym spotkaniu.
Klara i Aga wyszły z budynku biblioteki. Idąc chodnikiem, w rozświetlonych słońcem powietrzu, nagle dostrzegły siebie nawzajem. Klara bez zastanowienia wyciągnęła rękę i to samo zrobiła Aga, obie równocześnie powiedziały swoje imiona i radośnie się roześmiały, a wtedy z tyłu usłyszały wołanie
-Poczekajcie na mnie, ja też chcę być z wami ! Biegła ku nim wysoka blondynka, potykając się o rzemyki swoich sandałów.
-To gdzie idziemy -wysapała Danusia – Już wcześniej zwróciłam na was uwagę.

Stanowiły na roku nierozłączną trójcę. Były w tej samej grupie a nawet w tych samych zespołach, na zajęciach w laboratoriach. Wszystko robiły razem, uwielbiały poznawać nowych ludzi, bawić się, ryzykować, udawać i kusić. Sobota dla nich była cudownym dniem, wieczorem szły na tańce. Już późnym popołudniem przed bramą Jaszczurów na krakowskim Rynku kłębił się tłum. Wcale nie było łatwo się tam dostać. Zmieniało się to w okresie postu, wtedy w klubie szaleli przybysze. Miejscowym nie wypadało, to był w końcu Kraków. Szaleć, to określenie doskonale pasowało do Danusi.

Porywał ją rytm nie potrzebowała partnera. Upojona tańcem mogła wirować jak derwisze, sama. Ale naprawdę chłopców pociągała Klara, ciemnowłosa o greckim profilu, z rozpuszczonymi włosami, zamyślona, trochę nieobecna. Intrygowała a równocześnie podniecała kształtnymi rozkołysanymi biodrami. Aga drobna o wąskiej talii i chłopięcej fryzurze, poruszała się jak hurysa w rytmach kultowej płyty przekazywanej wtedy z rąk do rąk „Batucada Fantastica". Jej prawie nieruchome ciało emanowało seksem. Tańczyły stopy i dłonie. Jakże nieprawdziwie brzmiały dla nich opinie mamy Klary, że nasz klimat i koloryt przyrody skłaniają do stonowanego zachowania i strojów w zgaszonych kolorach. To właśnie w mieszkaniu rodziców Klary, podczas ich nieobecności, zrzucały ubrania i stojąc w rządku oglądały w wielkim biedermeierowskim lustrze swoje ciała. Uważnie oceniały wysoko osadzone, drobniutkie piersi Agi, długie smukłe nogi Danusi i pięknie sklepiony brzuch Klary. Czuły, że uzupełniają się i tworzą cudowną ,pełną życia całość. Ten ich stan ducha mógłby trwać i trwać jeszcze długo. Tańce –laboratoria, laboratoria – tańce, przecież dopiero zaczęły studiowanie, ale był rok 1968. W Krakowie później niż w Warszawie, zaczęły się studenckie protesty. Przerwano zajęcia na uczelniach. Nie wiedziały o co w tym wszystkim chodzi, dodatkowo komplikowały to sprzeczne informacje i insynuacje prasy oraz telewizji. Na murach pokazały się dziwaczne napisy i plakaty pisane bełkotliwym językiem, ze słowami Polska i syjoniści we wszystkich przypadkach i rozmiarach czcionki Spokojni chłopcy z małych miasteczek, których znały ze wspólnych zajęć, organizowali na uczelni wiece poparcia lub protestu, nie zawsze zgodnie ze swoimi przekonaniami. Szare miasto stało się jeszcze bardziej ponure. Śnieg na Rynku mieszali swoimi buciorami zomowcy To oni stworzyli kordony zamykające po kolei Grodzką, Poselską, Wiślną, Anny, Szewską, Szczepańską, Sławkowską, Jana, Floriańską i Mały Rynek. Nie wpuszczali nikogo, poza mieszkańcami , do najważniejszego dla każdego krakowianina miejsca, Rynku. Klara często zostawała teraz w domu, rodzice bali się o nią. Aga i Danusia, wolne w swoim wynajętym pokoju robiły co chciały, a to oznaczało uczestniczenie w tym całym zamieszaniu. Chociaż i tu nie obyło się bez nacisków ze strony bliskich. Do Danusi przyjechał skłopotany tato. Nie całkiem pewny swoich racji i tego co mówił, prosił o nie mieszanie się w tę jak ją nazwał, polityczną awanturę. Agę wzywano do powrotu do domu i przeczekania. Tymczasem dziewczyny codziennie, jak kiedyś sprawności harcerskie, teraz kolekcjonowały wejścia na Rynek - nie były w tym odosobnione. Umawiano się w Jaszczurach, a dostać się tam było naprawdę trudno. Poznały przechodnie bramy, podwórka na które wychodziły kuchenne drzwi restauracji i jadłodajni z Rynku, zakrystie kościołów prowadzące na drugą stronę. Wieczorami siedziały w klubie. Przez duże okna zaglądały w czarną pustkę, którą brnęły skulone postacie, okutane szalami, z nasuniętymi na oczy czapkami. Właśnie wtedy poznały studenta grafiki, krakowskiej akademii. Przyszedł ze szkicownikiem, w dniu planowanej na rynku studenckiej demonstracji. Miejsca przy oknach były już dawno zajęte, przysiadł się do nich obu. Obu, bo Klara unikała takich „zabaw". Wydawało im się, że jej rodzice związani byli z rządzącym establishmentem , może kiedyś, a może jeszcze teraz, nie bardzo wiedziały. Chłopak miał na imię Oskar i był rosłym, przystojnym facetem o zaskakującej twarzy cherubina i mrocznych oczach. Chciał relacjonować to, co będzie się działo, jak rysownik, na sali sądowej. Oczekiwał sensacji. Ale nie zdarzyło się nic, a wtedy zaczął je podrywać, obie. Rozmawiali i pili wino. Przyglądał im się coraz bezczelniej, patrzył prosto w twarze. Nagle wyciągnął dłonie i zaczął jednostajnym ruchem wodzić nimi po ich udach w kolorowych rajstopach.
- Dziewczyny jesteście cudowne. Cholernie mnie podniecacie. Marzę o tym żeby iść z wam do łóżka. Co wy na to?
Patrzył na nie chłodnym, taksującym wzrokiem. Odsunęły się gwałtownie.
- Nie róbcie takich wielkich oczu. Mieszkam niedaleko stąd, na Retoryka. Tutaj już nic się nie zdarzy, Rynek pustoszeje, chodźmy do mnie.
- Ubawiłeś nas, nie jesteśmy takie - spokojnie odparła Aga.
- Takie, to znaczy jakie? Zaatakował - Nie bądź taka pruderyjna.
- Nawet jeżeli to będzie wasz pierwszy raz, może być pięknie.
Roześmiały się, a on wstał od stolika i szybko odszedł. Od tej pory, podczas przelotnych spotkań w klubie, ich rozmowy prawie zawsze oscylowały wokół seksu, Danusia chętnie to podchwyciła. Witał je kpiąco pytaniem.
– Czy któraś z was się zdecydowała wreszcie i chce być pierwsza?
To były żarty, ale mówione z zaciętą twarzą. Kiedyś Aga odparowała te zaczepki.
– Tylko we trzy stanowimy pełnię, a ty nie znasz najcudniejszej z nas, Klary.
Zaskoczony i podekscytowany namawiał je na wspólne spotkanie. W końcu mu uległy, umówili się w Krzysztoforach, to były Klary klimaty. Jak wszyscy wcześniej, był od pierwszej chwili pod jej urokiem.
- Pora się wycofać - skwitowała Danusia. Widziały to obie, zazdrościły im tego olśnienia. Odtąd Klara, jak woda w strumieniu, która odbija niebo, ciągle zmieniała swoje nastroje. Radosna, to znowu cicha i łagodna, a potem wściekła, przerażona, nieszczęśliwa. Był koniec roku akademickiego, Aga i Danusia wyjechały do domu na wakacje.
Jesienią przed rozpoczęciem zajęć, dostały list od Klary, oschły, jakby pisany przez nieznaną im osobę. Zawiadamiała, że emigruje razem z rodzicami, więc nie pokaże się już na uczelni, bo niby po co. A jednak chciała się z nimi pożegnać. Podała dzień i godzinę odjazdu pociągu do Warszawy. Ubrane elegancko, jakby wybierały się na szkolną akademię, zjawiły się na peronie. Ze strachu, że ją przegapią biegały wzdłuż wagonów, wreszcie zobaczyły Klarę w oknie. Stała wychudzona i blada, mimo lata. Opuszczona, a to przecież ona wyjeżdżała. Nagle ukryła twarz za brudną wagonową zasłonką. Na peronie pojawił się Oskar, ale to był już czas odjazdu i pociąg ruszył, Dziewczęta zażenowane uciekły stamtąd.

To była już ich kolejna wiosna w Krakowie. Wracały z zajęć, Plantami. Przepychały się przez kolorowy tłumek przed BWA Wszyscy tam z zapamiętaniem rysowali na asfaltowych alejkach sceny komiksu .
- Czy ty też uważasz, że kolory i zapachy przywiał do nas zachodni wiatr? - zapytała ze śmiechem Danusia.
- Razem z fantazją i tupetem – dodała z ironicznym uśmiechem Aga.
- Ależ zrzędzisz - Danusia leciutko dotknęła policzkiem jej czubka głowy. Ona kochała rytmy wybijane na bębnach, zapach paczuli i snujący się dymek trawki, ale nie Aga, którą irytowały komunały o wolności, równości, sztuce życia i ta teatralność w wyrażaniu emocji. Nie potrafiła śmiać się, oglądając w sali wystawowej Krzysztoforów, siedzących na posadzce udomowionych hipisów.
- Popatrz na nich, pastelowych w kolorze, wiotkich jak anioły z tymi włosami do ramion – drażniła ją Danusia.
Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami, tak jak ci na rozgrzanych płytach Rynku  czy ratuszowych schodach, grający na kongach i tamburynach.
- Hej, która będzie pierwsza? Zawołał do nich opalony chłopak z włosami do ramion.
- Oskar ! Danusi rzuciła mu się na szyję.
- Złagodniały ci oczy - zauważyła poważnie Aga
A on już po chwili namawiał je na tańce.
- Dzisiaj jest bal Piwnicy w Lasku Wolskim, na Polance Lea przyjdziecie ? Zapytał.
Nie myślały, że się tam wybiorą, ale wieczór był taki piękny. Odprowadzał je potem nocą na przystanek autobusowy. W poświacie księżyca, drzewa ogromniały i słychać było w leśnej ciszy upiorne odgłosy zwierząt z zoo.
- Macie kontakt z Klarą? - zapytał.
Nie miały, on też nie. A potem w powiedział im, że Klara była z nim w ciąży i ją usunęła. To ona zdecydowała, tak samo jak zmusiła rodziców do wyjazdu, chociaż nie chcieli tego.
- Nie mogę sobie darować. Zachowałem się jak gówniarz. Jakby to nie dotyczyło mnie - powiedział. Słuchały oszołomione. Na szczęście przyjechał nocny autobus, wsiadły bez pożegnania i zniknęły w ciemności.

A więc tak wygląda ten dzień. Szły trzymając się za ręce. Ubrane w granatowe eleganckie sukienki i machały energicznie wizytowymi torebeczkami.
- Uwierzysz, że to koniec, mamy dyplomy! A to ten sam chodnik i ta sama biblioteka – powiedziała Danusia.
- Ale czas inny, bez Klary - dodała Aga
- Jak myślisz, zdążymy jeszcze na FAMę? - zastanawiała się głośno Danusia – ale jak my wsiądziemy do pociągu, bez biletów i miejscówek?
No to jutro na peronie o 17-tej – zdecydowała Aga. Dzisiaj żadnych szaleństw, tylko pakowanie, a ja muszę się wreszcie wyspać.
Na dworcu były tłumy. Na peronie, przy drzwiach pociągu kłębili się ludzi, przerzucano walizki, deptano po sobie nawzajem. Stały bezradne.

- Danusia, tutaj! – krzyczał facet, który żeby zwrócić na siebie uwagę o mało co nie wypadł przez okno wagonu.
- Oskar! To Oskar, jesteśmy uratowane – piszczała Danusia. Tym samym oknem przerzucono do środka najpierw plecaki, namiot, a potem przy pomocy dwóch zaśmiewających się z tego chłopaków, obie dziewczyny. Pociąg powoli ruszał, a oni zziajani sadowili się na bagażach w korytarzu II klasy. Zaczynała się długa podróż. Gadając i drzemiąc na przemian podjęli decyzję, żeby zamiast na festiwal do Szczecina, jechać w okolice Pobierowa albo Trzęsacza i zaszyć się w lasku na wydmach. Chcieli być razem.
Mieli rację, to były wspaniałe tygodnie wylegiwania się na słońcu, pływania w morzu. Na ognisku gotowali zupy i piekli ryby kupione od miejscowych. Wieczorem słuchali jednostajnego szumu fal i kochali się pod gwiazdami. Jak dzieci poznawali swoje ciała i czerpali z tego radość. Bali się tylko mówić o uczuciach. Któregoś wieczoru przyszedł sztorm. Spakowani spędzili całą noc w ortalionowym kokonie wtuleni w siebie, szepcąc nawzajem słowa otuchy. Czuli łomot wichru, chciał zniszczyć ich schronienie i rozdzielić. Od plaży szedł ku nim raz za razem grzmot żywiołu. Nad ranem wszystko ucichło. Pachniało jodem kiedy szli przedzierając się przez połamane gałęzie sosenek do miasteczka. Na dworcu kolejowym nie rozmawiali już ze sobą. Byli prawie pewni, że się więcej nie spotkają. I tak się stało, pochłonął ich czas.

Joomla Template - by Joomlage.com