Urszula Jaksik - "Dwadzieścia dziewięć guzików"
Nie wiedziałam, że galowy mundur górnika ma dwadzieścia dziewięć guzików. To na pamiątkę świętej Barbary, ich patronki, która zginęła mając 29 lat. Nie wiedziałam, że skrzyżowany młot i kilof widniejący na czapce górniczej mojego ojca nazywa się kupla. Tyle rzeczy nie wiedziałam, dlaczego? A powinnam. Barburka była zawsze wielkim świętem w naszej rodzinie. Mój ojciec całe swoje zawodowe życie pracował w kopalni, codziennie zjeżdżał szolą pięćset metrów pod ziemię, nawet w niedziele i święta.
Dziś przekonałam się, że nie jest to przyjemny zjazd. Ciasna, metalowa klatka trzęsie się, głośno skrzypi opadając w dół w całkowitych ciemnościach. Z każdym metrem robi się chłodniej.
Z grupą znajomych zwiedzaliśmy kopalnię Guido w Zabrzu. Na własne oczy przekonaliśmy się jak ciężka jest praca górnika i jak odpowiedzialna, bo nieprzewidywalna, niebezpieczna. To nieustająca walka z Matką Naturą.
Szliśmy chodnikami na kilku poziomach przenosząc się w czasie. Przewodnik pan Mirosław Żur bardzo obrazowo wprowadzał nas w tajniki pracy pod ziemią. Byliśmy świadkami zmian wprowadzanych wraz z rozwojem techniki. Na szczęście dawno minęły czasy gdy wykorzystywano zwierzęta: kanarki, które swoim życiem płaciły, informując o obecności zabójczych gazów, konie, które ciągnęły wagony z urobkiem, szczury, które swoją ucieczką alarmowały o niebezpieczeństwie zalania wodą. Prąd elektryczny wyparł oliwne karbitki, taśmy - drewniane taczki i wanny. Do dzisiaj górnicy używają łopat i kilofów, chociaż ze ścianami rozprawiają się kombajny.
Przekonaliśmy się że tam, trzysta, pięćset czy tysiąc metrów pod ziemią potworny hałas uszkadza słuch, pył dostaje się do płuc i uszkadza wzrok, są miejsca, gdzie temperatura jest bardzo wysoka i chodniki gdzie silne przeciągi wywołują dreszcze. Ale to nic, najgorsze jest to poczucie nieustannego zagrożenia, każdy odwiert, wybuch dynamitu, każde niezaplanowane pękniecie ściany może sprawić, że dla górnika będzie to ostatni zjazd, ostatni dzień życia, bo możliwości ucieczki są niewielkie. Ludzie tam pracujący muszą być nie tylko sprawni fizycznie, ale przede wszystkim silni psychicznie i wyjątkowo odpowiedzialni. Muszą ufać sobie wzajemnie, bo błąd, niefrasobliwość jednego, może zabić wielu.
Z wielką ulgą wyszłam z ciemnej szoli na świat zalany słońcem, wciągnęłam ożywcze powietrze i przywitałam śpiew ptaków. Z wielkim wzruszeniem pomyślałam o swoim ojcu, zrozumiałam jego pasję uprawiania ogródka. Nas dzieci nie wtajemniczano w te sprawy, my byłyśmy świadkami wielkiego lęku, paniki mamy, gdy ojciec nie wracał o określonej porze do domu. Najważniejsza była wtedy informacja, że wyjechał na powierzchnię, a telefony w domach były rzadkością. Nas obowiązywała cisza, gdy ojciec spał w pokoju po nocnej zmianie. Życiem codziennym kierowała mama, ale najważniejsze decyzje trzeba było konsultować z ojcem, to on miał decydujący głos w rodzinie.
Po tej wycieczce uświadomiłam sobie jak wspaniałym człowiekiem był mój skromny, małomówny ojciec, jak bardzo musiał nas kochać, chociaż nie potrafił okazywać swoich uczuć, udowadniał to każdym dniem pracy.
Mój ojciec zginął tam, na dole.