Dorota Zańko
Zapach gołąbków
Sklep miał wąską staroświecką witrynę – w wilgotnej ciemności ulicy promieniowała ciepłym światłem, które prawie dawało się wziąć do ręki. Na pofałdowanym misternie welurze prężyły gorsy męskie koszule, ich oficjalna sztywność sąsiadowała z zalotną pianką koronek damskiej bielizny.
Wszedł. W twarz buchnęło mu gęste nagrzane powietrze, w nozdrza obiecujący zapach odgrzewanych gdzieś na zapleczu gołąbków, pomieszany z wonią kawy stygnącej na kontuarze. Wnętrze było staroświeckie i przyjemnie zagracone, urządzone trochę jak pokój w domu. Niska lampa wykreślała na kontuarze żółty krąg.
Wskazał koszulę z wystawy, choć nie miał nawet na bułkę. Stopy w przemoczonych butach były lodowate i zdrętwiałe, jakby nie jego.
Starsza sprzedawczyni, senna jak syta kotka, z godnością kołysząc obłym, przypominającym pocisk tułowiem, przecisnęła się między nim a nagim manekinem o szklistych oczach. Posapując, zdjęła koszulę z wystawy i położyła na ladzie. Dotknął śnieżnej bieli sinymi z zimna rękami i natychmiast schował je za siebie. Nie przyszedł przecież kupić, tylko się ogrzać i pobyć chwilę w tym niby-domu. Takim prawie jak tamten, przed którym dawno temu uciekł, a kiedy chciał wrócić, już nie było do czego.
Patrzył, jak jego mokra kurtka paruje w cieple kaflowego pieca.
Dorota Zańko