Sabi 99Moja Afryka - zapiski z podróży
Wschodnia Mpumalanga – część druga

Deszczowy las i Boże Okno
Żeby wyjrzeć przez Boże Okna trzeba przejść przez Deszczowy las. W całym Wschodniej Mpumaladze tylko tu można spacerować wśród tropikalnej roślinności. Skąd w suchej, stepowej okolicy wziął się tropikalny las? Dlaczego akurat na tej niewielkiej przestrzeni, rosną rośliny potrzebujące dużej ilości wody?


Przyczyną tego jest ukształtowanie terenu. Deszczowy las leży na brzegu stromego klifu o wysokości około siedmiuset metrów. las desz1Wilgotne masy powietrza niesione z nad Oceanu Indyjskiego natrafiając na klif, wędrują do góry, skraplają się i nawadniają rośliny na szczycie.
W Deszczowym lesie jest parno i gorąco. Już po kilku metrach ubranie lepi mi się do skóry. Jeszcze kilka chwil temu szukałam schronienia przed słońcem pod niedającymi cienia akacjami, a tu - tropiki. W las deszczowylesie chodzi się wyznaczonymi ścieżkami. Wszędzie jest mokro i ślisko. Aby chronić roślinność i ułatwić chodzenie, w niektórych miejscach położono drewniane pomosty. Splątane lianami, porosłe mchem drzewa tworzą zieloną ścianę. Co chwilę zatrzymuję się i oglądam rośliny, które teoretycznie nie mają prawa rosnąć w tym rejonie Afryki – a tu rosną.
Niestety, las nie jest duży i już po chwili otwiera się przede mną Boże Okno.
Stoję na skraju siedemset metrowej przepaści. Od upadku dzieli mnie jedynie mizerna barierka. Nie mam lęku wysokości. Opieram się o ten chwiejny boży parapet i nic nie przeszkadza mi cieszyć się widokiem – a widok jest naprawdę boski.
Dziś jest bezchmurna pogoda i daleko na horyzoncie widoczne są leżące po drugiej stronie Parku Krugera, przy granicy z Mozambikiem Góry Lebombo. Z tej wysokości – a jestem na wysokości chmur – Afryka wygląda jak morze zieleni, jak raj na ziemi. Gdybym coś miała tu zmienić - nie zmieniłabym nic.
Obok mnie w cichej zadumie stoi Ania. Zapatrzona, zamyślona, zapomniała o drzemiących w plecaku kanapkach. Dziwne.

 okno boga

 

Bourke’s Potholes
Za każdym razem kiedy stoję na kładce spinającej oba brzegi kanionu Bourke’s Potholes trudno uwierzyć mi, że wyżłobiła go woda z dwóch małych rzek Treur (Smutek) i Blyde (Radość). Dla mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc w Mpumalandze.
Pothols czyli Kociołki zawdzięczają swą nazwę dziewiętnastowiecznemu poszukiwaczowi złota Tomowi Bourke’owi, który kupił tą działkę z nadzieją, że na dnie tak głębokich dziur musi znajdować się złoto. Niestety, okazało się, że złoto owszem było, ale na sąsiedniej działce. Na poszukiwaniach stracił cały majątek i wiele lat życia. Są pechowcy na tej ziemi
Spaceruję po systemie mostków i platform widokowych. Patrząc z góry na głębokie leje wypełnione wirującą wodą, zastanawiam się w jaki sposób przeszukiwano ich zakamarki. Jakie szczęście, że nic nie znaleziona i nie zniszczono tego co przyroda tworzyła przez miliony lat.
W kawiarence na parkingu sprzedają lody. A Ania ….wiadomo.

  9204ETrvl09

 

GARY

 

 Kanion rzeki Blyde i Three Rondavels
Kanion rzeki Blayde (Radość) jest trzecim najgłębszym i najbardziej zielonym kanionem na świecie. Ma około osiemdziesięciu kilometrów długości.
Kanion można oglądać z kilku punktów widokowych. Ja najbardziej lubię ten, naprzeciwko trzech cylindrycznych skał zakończonych stożkami. Skały do złudzenia przypominają murzyńskie chatki, dlatego nadano im nazwę Three Rondavels.
Siedzę na wystającej skale i patrzę na płynącą w kanionie rzekę. Po środku rzeki jest zieloną wyspę. Tam właśnie spędzimy dzisiejszą noc. Ale najpierw jaskinie Echo.

9204ETrvl12

 

9204ETrvl14


Echo Cave
EchoJaskinia Eche to nie jakaś tam niewielka dziura w skale. To ogromne połączone ze sobą komory, pełne niesamowitych skał, stalaktytów i stalagmitów. Jest ona jedną z najstarszych wapiennych jaskiń na świecie. Odkryta została w 1923 roku przez miejscowego rolnika, który natknął się na nią podczas poszukiwania bydła. Jej długość oszczędnie szacuje się na czterdzieści kilometrów. Może okazać się że jest dużo, dużo większa. Nikt do tej pory nie dotarł do jej końca.
Jaskinię zwiedzamy z przewodnikiem. Najkrótsza trasa trwa około godziny. Wędrujemy po oświetlonych korytarzach, po wysokich salach, oglądamy przepiękne formacje naciekowe – po prostu bajkowy świat.
A wieczorem jedziemy na wyspę. Tym razem śpimy w domku. Wieczorem szykujemy prawdziwą ucztę. Na stół wjeżdżają wszystkie niedojedzone pasztety, mięsa i ryby. Mam jeszcze pół worka soczystych pomarańczy „prosto z drzewa”. Do tego wino z winnicy Constantia w Kapsztadzie. Podróżować z Anią jest fajnie.

 


Lasy i grzyby

Wszystkie lasy wokół Sabie to lasy sadzone. Głównie są to eukaliptusy, sosny i dęby. Lasy zaczęto sadzić gdy w okolicy odkryto rudę złota. Kiedy powstały pierwsze kopalnie okazało się, że sprowadzanie dużej ilości drewna potrzebnego na obudowy korytarzy jest zbyt drogie. Najlepszym wyjściem był posadzenie szybko rosnących drzew. Tak powstały lasy Sabie.
   Ostatni dzień przeznaczamy na leniuchowanie. Rozkładamy się w lesie i nie robimy nic. No, może nie tak dokładnie nic, bo w przerwach „nicnierobienia” zbieramy grzyby. A grzybów jest tu masa – prawdziwki, kozaczki i podgrzybki i nikt ich nie zbiera. Siedzimy sobie w cieniu rozmawiamy, obieramy stosy grzybów i bardzo nie chce nam się wracać do domu. Odkładamy wyjazd do późnego popołudnia - bo przecież to tylko trzysta kilometrów. Po co się śpieszyć.
Dziś Ania nie ma apetytu. Nie będzie „popasów” po drodze. Przez następny tydzień będzie znowu domowym niejadkiem. Ale już niebawem piątek. W piątek znowu gdzieś pojedziemy. Może do Sabie? Bo Sabie nigdy dość.

 

9302Sabi24

 

I jeszcze kilka zdlęć z Sabie

 

F1000032

Ja i Ania

 

9204ETrvl03

Kupujemy pamiątki

 

Sabil45

 

Bo Sabie nigdy dość...

Joomla Template - by Joomlage.com