Jak dobrze rano wstać Poranki Franka
- Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić...
Łup, łup, łup – ciężkie, podkute buciory lecą w stronę okratowanego głośnika. Łup – kolejny kawał tynku odpada i rozbija się o podłogę.
Franek chowa głowę pod wyleniały koc i próbuje ocalić ostatnie okruchy snu.
Głowa Zosi na poduszce, cień rzęs na policzkach, rozrzucone jasne włosy. Przez szparę w firance wślizgują się pierwsze promienie słońca, śpiewają ptaki. On, oparty na łokciu, patrzył jak Zosia otwiera oczy, przeciąga się jak kociak i uśmiecha. Za ten uśmiech oddałby życie. Zosia zabawnie mruży oczy, wyciąga ręce, zarzuca mu je na szyję i …
- Nim w górze tam skowronek zacznie tryl, jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil...
- A niech to szlag. Franek zrywa się z łóżka. Sięga po przepocone onuce i ubłocone buciska. Wczoraj cały dzień ten padalec, ten skunks, to diabelskie pomiotło tarzało ich w podmarzniętym błocie. Czołgali się, padali, zakopywali po szyję w lepkiej mazi. To śmierdzące gówno mieli wszędzie. We włosach, w uszach, w nosie, a nawet w d.
Kiedy w końcu ściorani i brudni wrócili do koszar w prysznicach nie było wody. Tak jak stali rzucili się na łóżka i w momencie zasnęli. Po dwóch godzinach ten kretyn zrobił im alarm.
- Wojsko brudne! Wojsko wygląda jak stado świń! Wojsko zapamięta na całe życie! Wojsko nie śmierdzi, wojsko pachnie! - wydzierał się i pienił.
Za karę, jak idioci, w pełnym rynsztunku i w maskach gazowych, latali po placu apelowym. Potem kazał im myć się w zamarzniętych kałużach. O czwartej nad ranem, odurzeni smrodem spoconych ciał i mokrych ubrań, w zaduchu niewietrzonej sali padli jak nieżywi.
- Obiecuje nam ranek wszystko, co chcemy mieć, miłość ludziom, deszcze listkom, słowom sens...
Franek sznuruje ciężkie buciska i przywołuje tamte poranki - obejmujące go ręce Zosi, pieszczoty, śmiechy, wspólne śniadania pachnące świeżo zmieloną kawą – tylko to pozwala mu przetrwać ten horror.
- Nie zmąci mej radości żaden cień, wschodzące słońce śmieje się co za dzień...
Byle do wieczora. Wtedy znowu przez chwilę będzie mógł pomyśleć o Zosi. O obejmujących go małych rączkach, o mokrych całusach i o szeptanych do ucha słowach - kocham cię tatku.
- Budzimy się do życia naiwni tak, jak czasami porankiem bywa piękny świat
Nadzieja i jutrzenka siostry dwie, trzeba wiedzieć, że są wierzyć w nie.
Byle do wieczora.