plaza2O w mordę jeża 

      W południe poszliśmy się poopalać. Już z daleka zobaczyłam pusty, starannie ufortyfikowany grajdołek. Pomknęłam przez wydmy jak strzała i dopadłam do niego jako pierwsza. Rozłożyłam koc, zdjęłam nowiutką, kolorową sukienkę i pomachałam do wlokącego noga za nogą „mężczyzny mojego życia".
Przyszedł, popatrzył i ze znudzoną miną raczył wyciągnąć się obok mnie. Nie pytając o pozwolenie sięgnął po sukienkę i przykrył nią spoconą głowę.


- Ostre to słońce, nasypałaś piasku na koc, posuń się trochę – wymruczał i zapadł w letarg. Byłam bezgranicznie szczęśliwa.

– Plaża, dzika plaża, morze dookoła – zanuciłam cichutko i wtedy zza starannie osłoniętego parawanem grajdołka obok, usłyszałam męski baryton – kochanie, wygodnie ci? A może chcesz poduszeczkę? Ależ Krępuszko, jaki kłopot.
Dyskretnie spojrzałam w ich stronę. Zza parawanu wychyliła się męski tors.
- Matko ty moja! Co to był za tors. Po raz pierwszy w życiu zatkało mnie od nadmiaru męskiej urody. To było uosobienie bohatera, kochanka, bezwzględnego przestępcy, zdobywcy, boga seksu i dżentelmena.
Oniemiała, wgapiałam się w ten szlachetny nadmiar męskości. A on:
- Ależ najdroższa, nie krępuj się, zdejmij staniczek, jesteś taka piękna, posmaruję ci plecki.
- Kurcze – pomyślałam - ależ to baba ma szczęście.
Szturchnęłam pochrapujące obok „moje szczęście" - posmaruj mi plecy – poprosiłam.
- Daj mi spokój, nie lubię mieć tłustych rąk. Posmaruj się sama i pamiętaj o moim brzuch – wymamrotał i wrócił do chrapania.
Wyszperałam nędzne resztki kremu i dalej podglądałam „teatr jednej głowy".
On wachlował ją japońskim wachlarzem, a ja patrzyłam zafascynowana na jego twarz i nie miałam wątpliwości, że z tym mężczyzną każda kobieta musi być bezgranicznie szczęśliwa.
- Oj, nie kuś mnie, nie kuś Krępuszeczko- szeptał do niej - jesteś dla mnie największym skarbem. A może, maje kochanie, ma ochotę popływać? Wiesz co, zaniosę cię do wody, to nie zniszczysz sobie lakieru na paznokietkach – roześmiał się radośnie, porwał ją na ręce i jak gdyby nic nie ważyła pobiegł do morza. Otrząsnęłam się z zauroczenia i zaproponowałam „mojemu kochaniu" wspólne pływanie.
- Eeee, woda pewnie zimna, nie przeszkadzaj mi – obrócił się na bok i przykrył sukienką. Popatrzyłam na niego rozżalona – spod wymiętolonej, kwiecistej szmatki wystawały owłosione łydki i brudne pięty, w niedogolonej brodzie zaplatały się kłaczki z koca, a na czole miał pryszcze – wyglądał nieszczególnie.
Straciłam ochotę na kąpiel i zazdrośnie spoglądałam na pływającą parę. On nie odstępował jej na krok, ona wdzięcznie unosiła się na falach.
- Co za babsztyl! Jak ona go zdobyła, a gdyby to ja była na jej miejscu - rozmarzyłam się, chyba nawet trochę przysnęłam, bo kiedy otworzyłam oczy, on już owijał ja mięciutkim, brzoskwiniowym ręcznikiem
– Leż Krępuszko, leż. Wytrę ci plecki i nóżki. A teraz niespodzianka! Po kryjomu zabrałem twój kaszmirowy szal, zaraz ci go dam to nie zmarzniesz. Uśmiechał się jak mały łobuziak.
- Jeszcze ci tego nie mówiłem, ale udało mi się zamówić ten sam pokój w leśniczówce w Bieszczadach. Pamiętasz tamte spacery, cieniste polany, zachody słońca, dalekie piesze wycieczki. Kupimy ci nowe buciki i będziemy sobie wędrować. A teraz odpoczywaj, bo zaraz wracamy do hotelu.
Nie zwracał na mnie uwagi, więc już otwarcie gapiłam się na niego. Ta pełna szczerości twarz mówiła sama za siebie. Przeuroczy, wymarzony facet.
Zrobiło się chłodno, słońce schowało się za chmury i wszyscy powoli zaczęli zbierać się do domów. Mój wymarzony mężczyzna mruknął - zbieraj łachy, wracamy. Obok on złożył parawan i uwijał się jak w ukropie. Ona okryta szalem leżała na poduszeczce i miała wszystko w nosie.
I wtedy zdarzyło się coś, co na zawsze wyleczyło mnie z osadzaniu ludzi po wyglądzie. Bo oto on troskliwie pochylił się nad nią, delikatnie pocałował ją w usta i zręcznym ruchem przeturlał na brzuch. Spod lewej łopatki wydłubał korek i ze świstem wypuścił z niej powietrze.
- Wracamy do domu Krępuszko. Nie krępuj się, wskakuj do swojej puszki – szepnął aksamitnym barytonem.
Z plecaka wyjął średniej wielkości puszkę, do której wsunął swoje zrolowane kochanie.
Kaszmirowy szal przewiesił przez ramię i poszedł w kierunku wydm.
O w mordę jeża! Dmuchana lalka. Krępuszka.

 

Joomla Template - by Joomlage.com