Migawki z PRL-u
Sklepy puste. Ale kuzyn w Peweksie, pacjentka męża w mięsnym, sąsiadka w spożywczym. Wymieniamy się przysługami, więzi rodzinno-towarzyskie zacieśniają się. Są kartki-nie palimy papierosów, pijemy tylko okazjonalnie, ale skrzętnie wykupujemy kartkowe przydziały. Papierosy przydają się na przykład za pozwolenie na odwiedziny w szpitalu poza oficjalnymi godzinami, czy inną niewielką przysługę. Alkohol- uniwersalny, niezbędny dla fachowców: mechaników samochodowych, hydraulików, malarzy itp.
Niepijący byli narażeni na różne niezbyt miłe przygody, bo picie oznaczało bliskość, zaufanie, było wyrazem sympatii i wspólnoty.
Pamiętam jak po latach oczekiwań i wymiany usług z wierchuszką Spółdzielni Mieszkaniowej zapadła decyzja o przyznaniu mieszkania. Kierownik budowy o dziwo okazał się przyjazny, zlecił różne poprawki na mą prośbę więc pomyślałam o rewanżu. Butelkę przyjął, ale pod warunkiem, że z nim wypiję. Nie miałam wyjścia, ale poczułam się fatalnie. W dodatku miałam od teściowej odebrać syna i zdawałam sobie sprawę z tego, że ten stan nie będzie pozytywnie wpływał na mój wizerunek. Dlatego odcinek drogi od budującego się mieszkania do domu teściowej pokonałam pieszo w rozpiętym kożuchu. Wytrzeźwiałam, ale dopadła mnie niestety grypa.
Z kożuchem było tak: pacjent męża, dyrektor zakładów futrzarskich zaoferował eleganckie futro lub kożuch, z tych na eksport. Aby sfinalizować zakup
zjawiliśmy się w biurze pana dyrektora. Oczywiście obowiązkowo "woda życia". Tłumaczyłam że nie piję, bez skutku. Więc gdy panowie wznosili toasty, ja
"podlewałam" w kącie gabinetu stojącą palmę. Niedługo później ta piękna roślina uschła, niestety!
Gdy padały hasła : będzie chleb, papier toaletowy, lodówki itp ustawiały się tasiemcowe kolejki. A tam nerwowość, kłótnie, ale czasem obronnie żarty,anegdoty i okazja do zbliżeń, nawet przyjaźni i nie tylko. Moja mama, wdowa w wiele razy zbierających się kolejkach po telewizor spędzała kolejkowy czas w towarzystwie licealnego kolegi. Znajomość pogłębiła się na tyle, że przerodziła się w małżeństwo.
Życie szare,zakłamane, oszukane trzeba było jakoś ubarwiać. Najskuteczniej robiły to nasze ciuchy. Tu pomysłowość, kreatywność była zupełnie niezwykła.Ze starych czy przysyłanych z Zachodu ubrań powstawały modne cudeńka. Szycie, dzierganie, chałupniczo robiona oryginalna biżuteria.
Gdy w końcu lat 70-tych znalazłam się w Amsterdamie Holendrzy nie mogli uwierzyć, że tak wyglądać może dziewczyna zza żelaznej kurtyny.