Biała dama i nieślubne dziecko


bialadama2 Noc była ciemna, bezgwiezdna, bezksiężycowa. W taką noc nie wyją wilki. W taką noc drżące ze strachu upiory i wampiry naciągają na siebie wieka trumien i udając całkowicie martwych pilnują aby macki ciemności nie miały do nich dostępu.
W Willi Decjusza już dawno pogasły wszystkie światła, a ślepe okna niczym oczodoły zombi wgapiały się w zamarły ze zgrozy park.


W chwili, kiedy zegar w holu wybijał północ, mężczyzna cicho i zwinnie pokonał prowadzące na piętro drewniane schody. Miał szczęście. Nikt go nie zauważył.

Uchylił drzwi do łazienki - nikogo. Wszedł. Przekręcił klucz i dopiero wtedy zapalił światło. Napuścił wody do śnieżnobiałej umywalki. Długo i dokładnie mył ręce. Krwawa czerwień wymieszana z mydłem tworzyła na wodzie różową, podobną do truskawkowego musu pianę.
Szczoteczką wydłubywał makabrycznie wyglądające resztki spod paznokci. Jeszcze trochę wysiłku, i wszelkie ślady spłyną do kanalizacji.
Z pozoru łatwe zadanie wykończenia nieślubnego dziecka sprawiło mu wiele kłopotów. Ale wreszcie miał to za sobą. Teraz należy mu się nagroda. Uśmiechał się lubieżnie. W sypialni czeka na niego „Biała Dama".
Pragnął jej każdym nerwem, całym sercem, każda komórką swojego ciała.
Rozejrzał się. Żadnych kompromitujących dowodów. Niczym duch przemknął do sypialni i z ulgą zatrzasnął drzwi.
Po chwili z pokoju zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Sapanie? Cmokanie? Westchnienia? Pożądanie? Skrzypienie łóżka? Coś - jakby – rozkosz? Cierpienie? Ekstaza?
I nagle krzyk przeciągły i stek przekleństw – do diabła! Cholera! Ty dziwko! Skończyłem z tobą! Już cię nie potrzebuję! Ty gnido przeklęta! Precz!!!
A potem wrzask przejmujący, brzęk tłuczonego szkła ... i nastała cisza straszliwa. Cisza złowroga. Cisza przerywana jedynie głośnym chrapaniem.

Świt wstawał niemrawy i mglisty. Dzień zapowiadał się durnie i chmurnie. Willa Decjusza powoli budziła się do życia.
Mężczyzna otworzył oczy. Miał na sobie koszule z zaschniętymi, czerwonymi plamami.
W kącie sypialni, pośród odłamków potłuczonego lustra leżała „Biała Dama". Wyglądała tak spokojnie, tak niewinnie. A przecież właśnie przez nią popadł w to całe szaleństwo. To ona wyzwalała w nim wszystkie dobre, wzniosłe jak również okrutne i podłe uczucia.
Podniósł ją i delikatnie położył na skołtunionym łóżku.
Włożył dres, pośpiesznie zbiegł ze schodów i zniknął w spowitym mgłą parku.

Na podjeździe zazgrzytał żwir. Przed główne wejście zajechało kilka czarnych, nieoznakowanych samochodów. Wysiedli z nich nijacy faceci i ze zblazowanymi minami weszli do środka. Usiedli w holu. Czekali.

Tymczasem tylnym wejściem do kuchni wślizgnął się mężczyzna w dresie. Szybko założył bieluchne ubranie, zamotał w pasie zieloną szmatę i otworzył drzwi ogromnej lodówki. Wyjął miedziany rondel, w którym chlupotało coś średnio gęstego i aksamitnego. Coś w konsystencji i w kolorze krwi. Postawił na ogniu i powoli podgrzewał. Doprawiał najlepszym koniakiem, bakaliami, imbirem i szafranem. Posypał jakimś bliżej nieokreślonym, białym proszkiem. Po kuchni rozszedł się ulotny zapach gorzkich migdałów. Nalał do kryształowych kokilek.
Adaś! Podawaj - zawołał do kelnera. Założył kucharską czapkę i stanął przy drzwiach.
Sie robi szefie! Odpowiedział Adaś i pomknął z tacą.
Niezwykle profesjonalnie zaserwował danie nijakim facetom w holu.
Jedli w milczeniu. Smakowali, cmokali, siorbali, wąchali, kręcili głowami, a kiedy skończyli bez słowa pozamykali oczy i trwali w bezruchu.
Zawołaj kucharza – wychrypiał jeden z nich
Mężczyzna w kucharskiej czapce nieśmiało stanął przed stolikami.
Nagle zblazowani faceci zerwali się z krzeseł. Mistrzu! To było świetne. Małmazja, eliksir, cudo - przekrzykiwali się nawzajem. I ten kolor! Ten zapach! Ta konsystencja! Jak to zrobiłeś? Co dodałeś? Jak nazwałeś?
To, to mój autorski przepis. Podobnie gotowała moja babcia - nieślubna córka księcia D.
Na jej cześć nazwałem to danie „Nieślubne dziecko". Połączyłem smak buraków, malin i granatów. Cieszę się że wam smakowało, panowie - powiedział skromnie.
Mistrzu, smakowało? Co znaczy smakowało? Jesteśmy oczarowani!
My, to znaczy „Najważniejsza Komisja Odkrywców Nowych Smaków" przyznajemy ci tytuł „Kucharza Roku", zaś „Nieślubne Dziecko" będzie serwowane na najważniejszych przyjęciach w całej Unii, a Willa Decjusza wygrywa główną nagrodę „Za całokształt" w wysokości miliona euro.
Co powiedziawszy, wsiedli do samochodów i odjechali.
Mężczyzna pośpiesznie pobiegł do sypialni. Na łóżku, w rozgrzebanej pościeli leżała Biała Dama. Delikatnie wziął ja w ramiona, tulił do piersi i całował jej zimne krągłości. Potem odstawił na półkę.
Wykonana z hartowanego szkła, poobijana, zmasakrowana butelka zachybotała się niebezpiecznie. Promień słońca zatańczył w złocistym płynie uwięzionym w środku. Na poobdzieranej etykiecie ledwie można było odczytać zacierające się litery: Koniak - Biała Dama. Pancerne wydanie limitowane.
No widzisz maleńka – kucharz przemawiał do niej jak do kochanki – to już trzy lata jak patrze tak na ciebie i choć czasami dobrze dajesz mi popalić, jeszcze cię nie odkręciłem, nie wypiłem. A Bóg mi świadkiem, że wielokrotnie targały mną żądze mordu i pragnienia. Trzy lata abstynencji. Trzy lata z tobą w jednym pokoju. To jak wyrok. Jak dożywocie. Ale wytrzymałem i nie jesteś mi już potrzebna. Teraz mam swoje „Nieślubne dziecko" i na nim się będę wyżywał.
Zerwał się z łóżka. Chwycił butelkę za szyjkę, ucałował po raz ostatni i wyrzucił przez okno.
Ratunku! Zabił mnie! Morderca! – rozległ się przeraźliwy krzyki spod okna - ale to już temat na zupełnie inną historia.

 

Romans

Rozdział pierwszy. Przed.
Jego dłonie – delikatne, drżące, biorące,
jego usta – gorące, namiętne, szukające,
jego głos – szepczący, proszący, obiecujący,
jego oczy – błyszczące, lśniące, pragnące,
jego lędźwie – twarde, napięte, pożądające.

Jej serce – ufne, niewinne, kochające,
jej oczy – zmrużone, zamglone, rozmarzone,
jej włosy – rozwiane, pachnące, nęcące,
jej usta – namiętne, czerwone, rozchylone,
jej piersi – nabrzmiałe, falujące, kuszący,
jej łono –czekające, wilgotne, rozpalone.

Rozdział drugi. W trakcie.
Jej ciało - jego ciało, jej brzuch - jego ręce, jej piersi - jego usta, jego uda - jej łono. Splątani, stopieni, złączeni, spoceni, szczęśliwi. Spełnieni.

Rozdział trzeci. Po.
Ona – zhańbiona, nieszczęśliwa, brzemienna,
On – okrutny, nieczuły, wyniosły.
Ona – wyklęta, zaszczuta, rodząca.
On – zepsuty, pogardliwy, obojętny.
Ona – zimna, cicha, nieżywa.
On - hrabia.

Rozdział czwarty. Konsekwencje.
Niechciane, porzucone, samotne, osierocone, nieszczęśliwe – nieślubne dziecko – sierota
Rozdział piąty. Codzienność
W kącie kuchni, w brudnych łachmanach siedział wrzeszczący bachor. Wołali na niego Stasiek. Nikt go nie chciał, nikt nie wiedział kim jest, nikt nie pamiętał, kto przyniósł go do kuchni. Mały szybko zadomowił się i głośnymi krzykami terroryzował wszystkich dookoła. Powiadają, że jego matką była sprowadzona na złą drogę dziewka kuchenna. Kiedy okazało się, że jest brzemienna, bezlitośnie wygnano ją z willi. Podobno mieszkała w parku w norze pod drzewem, gdzie urodziła nieślubne dziecko i oszalała z rozpaczy. Podobno, zaraz po porodzie, zakradła się nocą do willi i powiesiła w holu. Rano znalazł ją kucharz, ale sprawę szybko zatuszowano. Od tej pory każdej nocy snuję się po pokojach Białą Damę, szepcząca złowieszczo: Synu! Pomścij swoja matkę! Synu! Pomścij mnie! Synu! Ale kto tam wie, czy znajda Stasiek to jej syn? Na wszelki wypadek, nikt nie śmie zrobić mu krzywdy i litościwie dają mu resztki ze stołu. Kto ma interes zadzierać z duchami? Ślubny? Nieślubny? W kuchni każda para rąk się przyda. A zresztą, dziecko to dziecko.

Rozdział piąty. Po latach.
Kucharz Stanisław miesza zupę. Jakoś nie potrafi się dzisiaj skupić. Jego myśli ciągle powracają do nawiedzającego go każdej nocy snu. W tym śnie widzi ogromne łoże, a w nim wijące się, splątane w ekstazie nagie ciał. Słyszy obietnice szeptane ochrypłym męskim głosem. Głosem hrabiego. Moja. Na zawsze. Po grób. Ożenię się z tobą. Moja, moja.
I jej jęki, jej rozkosz, jej wiara. Jeszcze, jeszcze, kochany, mój kochany! I spazmatyczny krótki oddechy, i wygięcie ciał...
A potem ... a potem jej szalony bieg przez ciemny park i jego śmiech – drwiący, okrutny, bezlitosny.
Sen kończy się szeptem przejmującym, straszliwym: Synu! Pomścij mnie! Synu!
Czemu ten koszmar prześladuje go od dziecka? Czemu nie może śnic własnych, cudownych snów?
Stanisław nalewa zupę do talerza. Hrabia ma wzdęcia i żąda, aby każda jego potrawa posypana była mielonym kminkiem. Zatopiony w ponurych rozmyślaniach kucharz, po omacku sięga na półkę i obficie doprawia zupę kminkiem. Potem niesie posiłek do jadalni.
Po zjedzonym obiedzie Hrabia padł jak mucha. Jego nagła i niespodziewana śmierć zaskoczyła wszystkich. W czasie pogrzebu, najmłodszy pomocnik kuchenny Benio, nieślubny syn pomywaczki, zacierał ręce z zadowolenia. Udał mu się psikus. W ramach eksperymentu wymieszał kminek z suszonym muchomorem sromotnikowym. Kucharz Stanisław nic nie zauważył. Ale było zamieszanie! To była zabawa.

Rozdział szósty. Zakończenie
Od tragicznej śmierci hrabiego, Biała Dama nie łazikuje po willi. Kucharz Stanisław śpi spokojnie i śni erotyczne, wyuzdane sny o własnych, a nie cudzych kochankach. Nieślubny syn pomywaczki Benio, terminuje u krakowskie aptekarza, a w Willi Decjusza, pomimo iż hrabiostwo bardzo często cierpią na wzdęcia, zakazano używać kminku.

 

Joomla Template - by Joomlage.com