Poranki czy Wieczory
Wracałam popołudniowym Polskim Busem z Rzeszowa do domu na wieś. Następnie małym busem na Wyźrał (mój przystanek)
Słońce zachodziło pomarańczowo. Zbliżał się wieczór.
Idąc przez wieś czułam zapachy rumianku, mięty, grzegrzółki, nawłoci, koniczyny, dzięcieliny, kocimiętki, gryki jak śnieg białej, traw, polnych kwiatów, maków, bławatków, oczarów i innych... srarów.
Już zmrok zapadał. Ale gdzie jest klucz ?! Nie ma go w torebce. Nie wejdę?
Wszystko pozamykane! W domu tylko pies szczeka. Kot spaceruje na zewnątrz.
Około 20-tej podjęłam decyzję, że nie pójdę na noc do sąsiadów. W końcu na tarasie da się wytrzymać. Położyłam się na drewnianym leżaku, kot wskoczył mi na brzuch. I tak we dwójkę się ogrzewaliśmy.
Niestety robiło się coraz chłodniej. Córka będzie dopiero rano po praktyce w szpitalu.
Około trzeciej w nocy, żeby nie dygotać z zimna i nie dzwonić zębami, wybrałam się na spacer. Ruch mnie rozgrzeje.
Wracając po godzinie, zahaczyłam stopą o krawężnik i jak długa upadłam na chodnik. Uderzyłam kolanami i łokciem o betonowe płyty. Łzy mi stanęły w oczach. Poleżałam, porozmyślałam.
Utykając na nogę wróciłam na leżak, okryłam się kotem.
Zaczęło świtać. Wschodzące słońce zaczęło mnie przytulać, głaskać po twarzy.
Miłe ciepło uśpiło mnie natychmiast.