Angielscy dżentelmeni

Nigdy nie byłem na Wyspie. Nie było okazji, woli, możliwości. Dziś wiem, że wszystkiego po trochu. Od dziecka gdy słyszę Wielka Brytania myślę Londyn, a Londyn to Tower Bridge, Big Ben i gmachy Parlamentu. To Pałac Buckingham, siedziba monarchów brytyjskich, to Muzeum Brytyjskie i Hayde Park. To centrum światowego biznesu siedziba banków, towarzystw ubezpieczeniowych i wielu innych instytucji wpływających na funkcjonowanie świata. To demokratyczne rządy, to zmiany warty przed siedzibą Królowej, to tradycja i kultura obyczajów.

Zawsze interesował mnie status dżentelmena dostępny niektórym. To odpowiedni ubiór, to maniery, to poczucie własnej wartości, to umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji, to szanowanie innych, ich poglądów i potrzeb, to docenianie krytyki i wyciąganie z niej wniosków, to wyznaczanie granic i szanowanie granic innych. Dżentelmen ma swoje wartości i zasady i będzie ich bronił za wszelką cenę. Jego najbliżsi i przyjaciele zawsze mogą na niego liczyć. Dla mnie dżentelmen to kwintesencja człowieczeństwa.

To był upalny lipcowy piątek. Ważny dla nas dzień. Postanowiliśmy spędzić go w jednym ze znanych nam już lokali na krakowskim Kazimierzu. Zarezerwowaliśmy stolik. Jak zwykle wybraliśmy miejsce w rogu sali. Lubimy obserwować i cenimy ścianę za plecami. Nie nachalna muzyka i sympatyczna obsługa zapowiadały miły wieczór. I tak było do czasu. Gwałtownie otwarte drzwi i wtaczająca się przez nie grupa młodych mężczyzn zburzyła naszą sielankę. Po konsultacjach z kelnerem zajęli stolik we wnęce z oknem naprzeciw nas. Zamówili piwa, i jakieś drinki. Ubrani malowniczo, w kolorowe koszule flanelowe, podkoszulki z różnymi nadrukami, krótkie spodnie, adidasy i klapki. Dwóch kokietowało gołymi torsami. To znaczy jeden gołym, a drugi ofutrzonym. Nastrój diabli wzięli. Brytyjczycy zawładnęli lokalem. Głośne rozmowy, wrzaski, przekrzykiwania się, klimaty przeniesione ze stadionu piłkarskiego. Zmieniliśmy lokal by uratować resztę wieczoru.

W niedzielę spacerując po Rynku spotkaliśmy „naszych Brytyjczyków”. Wędrowali sobie w nastrojach radosnych, krzykliwi i nie przejmujący się otoczeniem. Niektórzy częściowo ubrani, dwóch gołych. Policja, ani straż miejska nie reagowały. Szkoda, że dżentelmeni zostali na Wyspie. A może ich już nie ma?

Antoni Niedziałkowski

Joomla Template - by Joomlage.com