Otwieram drzwi i …..
Już niedaleko. Za chwilę otworzę drzwi i … Boję się, choć to nie ma sensu, bo przecież mój strach nic nie zmieni – nie poprawi, ani nie pogorszy. Za drzwiami, drzwiami do mojego mieszkania, będzie to samo, niezależnie od moich obaw. Jak długo mnie tam nie było? Tydzień, miesiąc? Dłużej? Pamiętam... Co pamiętam? Tak... Próbowałam uporządkować „swoje sprawy”: dokumenty, notatki, rozmaite zapiski. Oczywiście powinno się na bieżąco segregować, ktoś mądry wymyślił segregatory, właśnie dla ułatwienia utrzymania porządku. Segregatory są, a jakże, nawet częściowo zapełnione: sprawy mieszkaniowe, PIT-y, przebieg pracy zawodowej (po co mi to teraz?) i dalej ZUS i emerytura, samochód, płatności czyli rachunki: czynsz, gaz, prąd...
Ostatnio zaglądałam do zbioru z tytułem „zdrowie”, bo sprawdzałam kolejkę oczekujących na sanatorium. Numerek 1313, czyli wg moich obliczeń powinnam dostać skierowanie za pół roku! Ale kiedy będzie to „za pół roku” skoro nie wiem kiedy jest dziś?! Zabawne... Jak sprawdzić datę? No cóż, jakoś będzie.
Pamiętam, że prostowałam plecy uśmiechając się w duchu, że przynajmniej korespondencję i młodzieńcze notatki udało mi się utylizować. Kawał roboty. Są sprawy i rzeczy, których nie powinno się zostawiać do wglądu innym, kimkolwiek by nie byli. Co moje – to moje, i już! Nie powinno się wplątywać innych osób w swoje sprawy i narażać ich na ujawnianie spraw z nimi związanych. W każdym razie ja bym nie chciała, żeby moje listy, czy zdjęcia będące w posiadaniu bliskich mi osób, były jakimś - można się domyślić jakim - zrządzeniem losu oglądane, komentowane, niszczone, czy ja wiem co jeszcze, przez obce mi osoby. Siedziałam przy swoich notatkach i układałam sobie w myślach harmonogram działań. W moim ambitnym planie porządkowania swojego świata w następnej kolejności po zapiskach miały być ubrania. Tak. Zostawić „bazę” jesienno-zimową i wiosenno-letnią i parę sztuk bielizny. Zostawić torebki i buty, tylko te niezniszczone, ewentualnie ukochane choć nadużyte. A całą resztę, łącznie z niedokończonymi robótkami ręcznymi, motki włóczek, nici, kawałki materiałów, i jeszcze wiele innych szpargałów, tak: to wszystko gdzieś, jakoś, bez żalu, poza. Tak. Na zewnątrz. Nie widzieć, nie obiecywać sobie, że się przyda, że jakiś szalik może, albo rękawiczki, albo czyjś kot mógłby się bawić... Zostały jeszcze książki, albumy, jakieś stare pisma, miesięczniki. Pamiętam jak kiedyś ambitnie w ramach jakichś przedświątecznych porządków bezradnie przekładałam odkurzane serie polskiej, i nie tylko, klasyki, cenne zbiory, wręcz zdobywane kiedyś, wystane w kolejkach, książki – prezenty, z dedykacjami, pamiątki ze spotkań z autorami. Co teraz z nimi mam zrobić? Na wspomnienie szyderczego uśmiechu cwaniaczka skupującego książki i jego od niechcenia rzuconej w moją stronę propozycji „mogę wziąć wszystko jak leci po złotówce od sztuki, będzie pani miała z głowy problem” aż krew mi zawrzała i łzy bezsilności napłynęły do oczu. Uśmiech tego cholernego pseudobukinisty ukazujący braki w uzębieniu i przeżuwana guma i jego lekceważący ton i refleksja mojej przyjaciółki, że jesteśmy stare, choć się tak nie czujemy, choć próbujemy to wypierać, i że będziemy starsze i starsze z każdym dniem, i jakoś przy tych wspomnieniach zrobiło mi się dziwnie słabo i ciemno. I nic.
A potem było zimno i jakby z innego świata, odbijane echem o ten chłód, dochodziły mnie męskie głosy nie mam pojęcia do kogo adresowane: „trzeba ją podłączyć, na razie trudno cokolwiek powiedzieć, trzeba czekać, czas pokaże...”.
Czasowi jakoś niespiesznie było do pokazywania...
Postanowiłam wziąć się w garść! Muszę się wyzbierać! Bezczynność do niczego dobrego nie prowadzi...
Hmm, kwiatki to pewnie uschły. A śmieci? Czy wyrzuciłam śmieci? Czy na wierzchu nie zostały jakieś niedojedzone resztki, fusy po herbacie? Co w lodówce? Zaraz, zaraz, gdzież ja mam klucze? Klucze?! Całkiem mi rozum odebrało! Po co mi klucze skoro mnie nie ma, nikt mnie nie widzi, nic nie czuję, przenikam przez przeszkody... Phi, to i drzwi pokonam. Bez otwierania.
Boję się tylko, czy po tym co zastanę, nie spanikuję i czy będzie mi się chciało wracać do rurek, kroplówek, czujników, monitorów?
Czy mam dawać szansę czasowi, żeby „pokazał”? Jak długo? Czy chce mi się otworzyć drzwi i...
I co dalej?
Ewa Zdziejowska, w październiku 2018