Wakacyjna miłość


Przeżyłam ją kilka lat temu nad morzem, w Trzęsaczu, w XVIII-wiecznym pałacyku. W obecności mojej córki. Wiedziałam, że kiedyś się przydarzy, bo tę miłość nosiłam w sobie od szczenięcych lat.

Trafiłam do jej domostwa świadomie, gotowa na przyjęcie przygody. Znalazłam ją wśród wielu innych, podobnych. Podeszłam i zajrzałyśmy sobie w oczy. Moje zielone spotkały się z jej orzechowymi, wielkimi, łagodnymi. Już wiedziałam, że przeżyję z nią szczęśliwe chwile.

Pogłaskałam ją delikatnie po jedwabistych chrapach, jak zwykłam robić w dzieciństwie. Powąchała mnie i zarżała cichutko. Jesteś wspaniała, pomyślałam. Doznawałyśmy wspólnych popołudni przez dwa tygodnie. Ona od niechcenia, ja z dużym wysiłkiem. Najpierw spacerowałyśmy z lonżą, potem kłusowałysmy intensywnie. Wieczorami dokarmiałam ją marchewką, jabłkami, kostkami cukru, a ona wyjadała smakołyki, muskając wnętrze mojej dłoni ciepłymi, aksamitnymi chrapami.

Czekała na nas jeszcze wspólna przygoda; kłus po plaży o wschodzie słońca. Tylko ja, ona, szum morza i moje silne doznawanie chwili.

Niestety. Jak to nad Bałtykiem bywa, pogoda zgotowała przykrą niespodziankę. Zaczęło padać.

WENECJA. Pozostało mi po niej zdjęcie i piękne wspomnienie. Jak to zwykle z wakacyjnymi miłościami bywa.
HORSE

Joomla Template - by Joomlage.com