Urszula Torbiczuk

Pięć tekstów z letnio-wakacyjnych warsztatów SAGI

Opowiadanie z komodą, ogrodem i górą

Dom stoi w uroczym ogrodzie, gdzie spędzam dużo czasu. Był zaprojektowany według swojej funkcji.

Po prawej stronie znajdują się grządki warzywne. Dojrzałe, malinowe pomidory zwisają z pędów, przywiązanych do kołków drewnianych, olbrzymie, pomarańczowe dynie opalają się w słońcu na zielonych kocykach z liści.

Dalej spod krzaczków spoglądają czerwone truskawki w towarzystwie nagietek, wysianych przez wiatr. Ogórki w zielonych mundurkach, przystrojonych żółtą butonierką, ukrywają się przed słońcem, pod szorstką pierzynką.

Na całym obszarze warzywnym rozpanoszyły się baldachimy kopru, wysianego samoistnie, rosną różne zioła: mięta, bazylia, lubczyk.

Góra domu jest dla mnie oazą odpoczynku. Przy oknie stoi duża komoda, która jest zarzucona kolorowymi poduszkami i ....pewnego popołudnia usiadłam wygodnie na komodzie, obok mnie wyciągnęła się na swojej poduszce, ruda kotka Mańka.

Spoglądałam z góry na swój ogród, na kwiaty, które zadomowiły się po lewej stronie ogrodu, miały tam dużo słońca i cienia, w zależności od pory dnia.

Rosły tam liliowo-białe dziewanny, słoneczniki, wzdłuż ogrodzenia stały dumne malwy różowe, białe i bordowe. Róże herbaciane, białe, czerwone, rosły wzdłuż trawnika i dobrze się czuły w towarzystwie pachnącego groszku, który obrastał ogrodzenie. Kolorowe cynie oddzielały całe towarzystwo od pokrzywy, która wybrała miejsce w rogu i rosła tam dla celów zdrowotnych.

Nagle zobaczyłam jak jakiś wandal wyrywa moje ukochane róże, które płaczą, roniąc płatki po trawie.

Przez okno zaczęłam krzyczeć, Mańka spojrzała na mnie i dała susa z okna prosto na głowę chuligana, co tam się działo, intruz biegał jak poparzony z Mańką na głowie po całym ogrodzie. Ogród wyglądał tak, jak po trąbie powietrznej.

Otworzyłam oczy – na szczęście to tylko był sen, obok mnie leżała Mańka i swoimi szmaragdowymi oczami, mówiła: w nagrodę posadź mi kocimiętkę.

 

        Lato 2016

Będziemy dzisiaj mieć ognisko... ułożyłam stos drewna i pod nim drobne szczapki i gazetę na podpałkę. Pamiętam to z czasów obozów wędrownych.
Babciu, a ty potrafisz rozpalić ognisko, zapytał mój starszy wnuk Jasio, bo to wielka sztuka. Młodszy wnuk Franio powiedział, babcia wszystko potrafi.
Stół przygotowany do biesiady: kiełbaski i ziemniaki w łupinach do upieczenia w ognisku, chleb z masłem czosnkowym, ogórki małosolne, woda źródlana z sokiem malinowym, oscypki, żurawina, musztarda, ketchup, talerzyki, sztućce i wielkie apetyty szczęśliwych dzieci.
Byłam wielka, udało mi się rozpalić ogień jedną zapałką, płomienie trawiły powoli polana, trzaskało suche drewno, zapach roznosił się po całej okolicy.
Chłopcy nie mogli doczekać się, kiedy będą mogli trzymać kiełbasę nad ogniskiem, aby ją upiec.
Cisza, dookoła pasma górskie: Pieniny, Gorce i Beskid sądecki... Boże jak tutaj pięknie pomyślałam, mogłabym przesiedzieć tu już do końca swojego życia.
Chłopcy obudzili mnie z zadumy. Pozwoliłam już im na pieczenie kiełbasek, ogień żarzył się, dając przyjemne ciepło, włożyłam ziemniaki.
Śpiewałam wnukom piosenki, obozowe tango, płonie ognisko, ogniska już dogasa blask, stokrotka, opowiedziałam im parę wspomnień z moich wędrówek po górach.
Słuchali jak zaczarowani, młodszy zadawał pytania, które mnie wpędzały w zakłopotanie, ale jakoś wybrnęłam z odpowiedzią.
Powoli zapadał zmierzch, najedzeni, pachnący dymem chłopcy usnęli.
Wróciłam z butelką zimnego piwa do ogniska. Przypominałam sobie swoje beztroskie wyprawy i ogniska.
Rok 1974, lato nad Soliną w Bieszczadach, ciepła lipcowa noc, ognisko buzujące do nieba. Wkoło obóz, ja i obok on, Piotr najprzystojniejszy chłopiec na obozie. Śpiewaliśmy piosenki, on grał na gitarze, śmieliśmy się, było tak fajnie. Otuleni kocem nad brzegiem jeziora, patrzyliśmy na festyn spadających gwiazd, które na niebie pozapalał księżyc.
Rechot żab, zapach zielonych lasów, kukanie kukułek i śpiew czajek, lato koloru malin pachniało wtedy miętą i było tylko nasze, przez trzy tygodnie.
I nad brzegiem jeziora wszystko się skończyło, to tak jakby przyszła jesień i jutro już wyjazd do domu... ja do Jarosławia, a on do Poznania.
Szepty, pocałunki, słowa, łzy, będziemy pisać, spotkamy się za rok w tym samym miejscu. Jego smutne oczy i na koniec leśna serenada gitarowa.
Czas powoli rozmył obrazy, osuszył łzy i pozostały tylko wspomnienia i zapach lata, który powrócił po czterdziestu dwu latach. A gdybyśmy dzisiaj spotkali się tam nad jeziorem ...?
Wróciłam do pokoju, popatrzyłam na swoje kochane wnuki i doszłam do wniosku, że jednak wolę swoją przyjaciółkę, która mnie rozumie, a na imię ma „samotność”

 
      W poczekalni...

Siedzę w poczekalni do psychologa, czytam książkę, „ Jeden z nas” autorstwa Asne Seierstad, opowieść o Norwegii, tragicznym dniu 22 lipca 2011 roku. I nagle słyszę rozmowę pary młodych ludzi...ja ją ku...a zabiję dzisiaj, mówi chłopak dwudziestoparoletni, cicho bądź mówi dziewczyna. Chłopiec ciągnie wątek dalej, myśli, że jak mnie wychowała to ma prawo do mnie, ja też mam swoje prawa, wiecznie gdera i gdera, nie może porozmawiać ze mną normalnie tylko krzyk, płacz I wypominanie...cały ojciec, dobrze, że odszedł, bo bym miała dwóch na utrzymaniu i tak człowieka wk...a, że kiedyś nie wytrzymam. Wiesz co mi wczoraj zrobiła, bylem już na ostatnim poziomie i już miałem zabić wampira, a ona wleciała do pokoju i wszystko wyłączyła. Wziąłem bluzę i wyszedłem, bo chyba bym ją zabił.

Przestań się nakręcać, szepnęła dziewczyna. On... na ch..j mi ten psycholog, całują się, chwila ciszy, wracam do lektury.

Utoya wyspa gdzie zginęło tak wielu młodych ludzi, takich samych jak tych dwojga obok, Anders Breivik, też młody, inteligentny, mający marzenia, kochany przez matkę miłością chyba toksyczną, bez ojca, nie utrzymywał z nim od pewnego czasu żadnego kontaktu.

Spojrzałam po ludziach na poczekalni, sama prawie młodzież, oprócz mnie są jeszcze starsi państwo, chyba są razem. Para wcześniej wymieniona, chłopak ze słuchawkami na uszach, trzęsący się jak by miał chorobę Parkinsona, dziewczyna czytająca Twój Styl i nerwowo chodząca pani około czterdziestki i koło schodów młodzieniec z telefonem w ręku.

Ile jeszcze czasu trzeba czekać na ten zasrany seans, zapytał chłopiec dziewczynę, niecałe dziesięć minut odrzekła. Dzisiaj jej powiem, żeby moją starą wezwała i jej zrobiła pranie mózgu. To dla twojego dobra, dziewczyna starała go uspokoić. Otworzyły się drzwi gabinetu numer 6 i wreszcie został poproszony do środka.

Pani chodząca przystanęła i rzuciła spojrzenie na mnie, mówiąc ale ta młodzież jest wulgarna, co takiemu pomoże pani doktor jak on ma swoją wizję. Dziewczyna wstała z krzesła i wyszła z oburzeniem.

Czytam dalej i myślę... jeden z nas to właśnie przynależność do wspólnoty i liczenie się z nią, chłopak nie może odnaleźć się w swoim życiu, nie może znieść gderliwej matki...kto popełnia błąd?

Anders szukał przynależności i nie mógł jej osiągnąć, dlatego stała się rzecz najgorsza, wystąpił i uderzył w nią w najbardziej brutalny sposób. Ofiarami są zaatakowani i ten który atakuje.

Czy obrazek z poczekalni nie daje okazji do zastanowienia się nad dzisiejszym światem, gdzie rządzi pieniądz i siła. Tak jak Breivik pałał fanatyczną nienawiścią do demokracji, tak ten chłopiec był uprzedzony do matki, która nie była gotowa do porozmawiania normalnie ze swoim synem. Może praca, brak czasu i niemoc sprawiały jej trudność w nawiązaniu kontaktu z dorastającym synem.

Może warto wziąć szkło powiększające i zobaczyć swoje wady, by móc spokojnie rozmawiać !!!


     Lalka
Poszliśmy na tę imprezę, chociaż nie miałam ochoty. Bałam się spojrzeń i zawoalowanych pytań ze strony moich znajomych a zupełnie obcych mi ludzi. Kornel bardzo chciał iść, wielu przyjechało z daleka, nawet z zagranicy.
Dwadzieścia pięć lat po maturze, a wcześniej młodość, studniówka i matura wśród kwitnących kasztanów, papier w kieszeni i wkroczenie w dorosłość.
Nasza sześcioosobowa paczka rozstała się: Michał z Renatą wyjechali do Niemiec na zbiór truskawek i stamtąd przedostali się do stanów, Olka dostała się na medycynę w Bydgoszczy, tam poznała przyszłego męża i została, Adam zakochany w Oli wyjechał do Wrocławia, skończył mikrobiologię, ja zdałam na ASP razem z moim Staszkiem.
Zostaliśmy w Krakowie, plany, cudowne marzenia i miłość do grobowej deski. Po drugim roku dostaliśmy propozycję wyjazdu na stypendium do Paryża na rok. Wielka radość, szczęście jak dotąd nam sprzyjało, do momentu, kiedy w czasie przedwyjazdowych badań lekarskich, u Staszka wykryto w płacie czołowym glejaka z przerzutami do rdzenia kręgowego.
Zostaliśmy, aby walczyć z tym cichym zabójcą. Nie udało się, za niecałe pięć miesięcy Staszek odszedł na zawsze. Nic już nie było takie samo, bajka skończyła się, autor „ŻYCIE” nie zdążył napisać zakończenia. Nie było miodu i wina, był ogromny żal i smutek.
Mozaika rozpadła się, bo nie było jednego elementu - Staszka wesołego blondyna, śmiech miał w każdej części ciała. Chciał żyć!!!
Ja nie potrafiłam już być, nie umiałam, nie chciałam, byłam zepsuta, jak lalka której wydłubano oczy. Nikt nie potrafił mnie naprawić, a ja nie chciałam innych oczu, zostałam niewidoma.
Poszłam w tango, smutek topiłam w alkoholu, zdarzały się też narkotyki, ale w tamtych czasach były drogie i na ogół nieosiągalne. Miałam dwadzieścia trzy lata i żadnych marzeń, szłam po cienkiej tafli życia i powoli topiłam się. Byłam alkoholiczką.
Mieszkałam w swoim mieszkaniu, w którym już prawie nic nie było, ale to nie było najgorsze, najgorsze było to, że nie chciałam żadnej pomocy, chciałam umrzeć.
Byłam głodna i samotna, opuszczona jak pies z podkulonym ogonem, szukający budy i miski. Co było do sprzedania, spieniężyłam na alkohol. Pozostały dwa obrazy Staszka; autoportret i mój portret namalowany miłością do mnie. Obrazy, które są dla mnie bezcenne, są cząstką naszego szczęścia.
W przetartych dżinsach i czarnym wyblakłym swetrze malowałam przy Floriańskiej obrazy, ludzkie twarze i ludzkie myśli, czarna abstrakcja, czarna jak noc bez gwiazd. Zarabiałam w ten sposób na alkohol i nędzne życie.
Pewnego ranka stworzyłam jak Pan Bóg, swój świat na płótnie, biel i czerń połączyła się; połączyły się anioły z diabłami i powstała szarość. Z tej szarości wyłonił się on, ten chłopiec z równoległej klasy, chłopiec w czasach szkolnych nic nie znaczący dla mnie. Był z innej bajki. Jedynie co, to miał oryginalne imię, Kornel.
Zosia, czy to ty zapytał? Zawstydziłam się po raz pierwszy od śmierci Staszka, chciałam się zapaść pod ziemię. Sama nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Aż do dzisiaj miałam, wszystko i wszystkich jak to się mówi w d...e.
Widział moje trzęsące ręce, moją twarz szarą, moje oczy bez blasku i mój obraz...brudny jak moje życie. Widział to co artysta chciałby, aby odbiorcy widzieli. Zawsze malowałaś siebie, swój świat, kiedyś był w innych kolorach, a dzisiaj? Zagadnął. Jak dobrze mnie znał, pomyślałam...skąd to wie?
Zaprosił mnie na kawę, pomógł mi nieść sztalugi i obrazy. Zjadłam porządny obiad i wypiłam trochę alkoholu, nic nie mówił o piciu i nie protestował, zamawiał i płacił. Wiedział o Staszku, mojej wielkiej miłości do niego. Powiedział, że jego wielką miłością zawsze byłam i jestem ja.
Powiedziałam głośno i pewnie, że jestem alkoholiczką. Po raz pierwszy nie zaprzeczyłam . Nie wiem jak on to zrobił, że chciałam jego pomocy. Kornel zaopiekował się i zamieszkał ze mną.
Wyszłam z nałogu, od szesnastu lat nie piję. Kornel czuwał, ale niczego nie zabraniał, naprawiał tę zepsutą lalkę bardzo powoli i bardzo dokładnie, był z wykształcenia psychologiem i pracował z trudną młodzieżą w ośrodku.
Rozsypana mozaika poukładała nowe życie i stworzyła z nowym elementem całość. Wróciły marzenia i inna miłość, dojrzalsza i mądrzejsza od tamtej.
Idziemy, na ten zjazd, nie będę szukać usprawiedliwienia i zmyślać o tym że nie piję alkoholu. Jeśli ktoś zapyta, powiem otwarcie, że jestem alkoholiczką. Koniec bajek o lekach, operacjach, o zatruciu. Będę dobrze się bawić na trzeźwo z moim partnerem. A inni niech rzucają ukradkowe spojrzenia i udają, że ich to wcale nie interesuje. Mam nowe oczy i widzę świat w nowych kolorach i nie wstydzę się że jestem inna.
Mądra moja Zosia, powiedział Kornel i zabrał mnie na zakupy - przecież musisz być najładniejsza na tym balu.


        Koneserzy chmielu
Codzienny obrazek osiedlowo – chmielowy. Stoi budka w kolorze zieleni pod drzewem, może kasztanem, lipą lub innym. Oblężona przez oddział osiedlowych piwoszy, czasem jakiś wczorajszy kompan z innej dzielnicy zaplącze się na dzień następny.
Ugoszczą pewnie, ale niech lepiej się tutaj nie plącze za często, bo to jest teren zaznaczony i nikt z zewnątrz się nie wśliźnie.
Stoją od godzin rannych, czekają na otwarcie. W gębie Sahara, chce się złocistego płynu jak jasna cholera. Język stoi kołkiem, w kąciku ust przyklejony, ledwo dymiący pet znaleziony na chodniku lub skręcony w maszynce.
Edek, Marian, Józek, Zośka i Helka stoją, i prowadzą ciekawe konwersacje; o polityce, ekonomii, o życiu... ku...a, jak mi się chce pić, gdzie ta ku...a, nie przychodzi.
Nagle zjawia się pani Gienia jak zbawienie i otwiera zasuwę ryglującą drzwi, - całuję cudne rączki i do pięknych nóżek się kłaniam, mówi Edek. Oddział piwoszy spieszy z pomocą, ściągają kraty, zmiatają liście i śmieci, zimą odśnieżają. Co jeszcze pani kierowniczko do zrobienia, może przynieść świeżej wody na kawusię, tak... to już lecę.
A potem już rozkoszne upajanie się na zeszyt, bo to już koniec miesiąca; będzie zasiłek, to się ureguluje, tylko pani Gienia człowieka rozumie, anioł nie człowiek.
Pęcherz moczowy nabrzmiewa i obszczymurki szukają ulżenia sobie. Leje się złocisty płyn jak wodospad Niagara poprzez otwór gębowy, by spłynąć do nerek, a potem już prosta droga przez cewkę na murek, na kiosk, w spodnie, po nogach.
Azotany z pomocą słońca spalają trawę wokół budki z piwem, pozostawiając krajobraz po piwie: stalaktyty, zapach i zmęczone twarze spoglądające wstecz na swoje życie ..., oddział niepokonany. Muszą odpocząć, bo jutro znowu ich czeka od nowa uczta chmielowa.

Joomla Template - by Joomlage.com