MÓJ MAGICZY KRAKÓW
Czy Kraków to moje miejsce na ziemi?
Mieszkam tu ( z roczną przerwą na Warszawę) prawie od 30 lat. Tak jak w wieloletnich związkach przystało, bywa różnie. Nie ma już tej fascynacji jak w pierwszych latach, ale spokojne przywiązanie i coraz większe poczucie odpowiedzialności. Czy Kraków jest magiczny? Poza niezaprzeczalnym urokiem i znanymi miejscami szczególnie „ dobrej energii" jak choćby „czakram wawelski", miasto boryka się z bardzo przyziemnymi problemami, o których wszyscy wiemy i które odczuwamy na własnej skórze. Mnie, urodzonej kielczance, wychowanej na zacisznej ulicy, w domku z ogródkiem, bardzo bliska i już wreszcie rozwiązywana jest sprawa ochrony środowiska, ratowania ginących zielonych przestrzeni.
Od 1989 roku jestem mieszkanką jednej z kamienic przy Alejach Krasińskiego, więc te tematy są mi dobrze znane.
Ale „mój" Kraków to przede wszystkim miejsca i ludzie, których miałam szczęście poznać i których wspomnienie sprawia, że cieplej robi się na sercu.
Kilka dni temu przechodząc ulicą Gołębią, zobaczyłam „ rozkopy" i niebieskie rury. Okazało się ,ze ulica podłączana jest do MPC. „ Ale Krysia by się cieszyła" – pomyślałam. Przypomniał mi się obraz, chyba sprzed 15 lat, jak właśnie w tym miejscu , inna ekipa dzielnie doprowadzała ogrzewanie gazowe do jednej z kamienic.
Kawiarnie krakowskie to już miejsca mityczne. Wielokroć opisywane, będące tematem wierszy, anegdot, piosenek.
O jednej z nich mogę powiedzieć, że było to miejsce" szczególnej mocy". Właśnie przy ulicy Gołębiej 5 malutka kawiarenka o nazwie „ Mozaika", której właścicielką była rodowita krakowianka, Krysia Stiasny, Wysokie, okrągłe stoliki, przy dużym oknie wygodne siedzenia z podłużną ławą. Często właśnie tam klienci przy kawie czytali, pisali, załatwiali różne, nawet biznesowe sprawy. Na ścianach często zmieniające się obrazy, grafiki. Miejsce to poznałam w czasie przerw pracy w Filharmonii, gdzie koło godz. 11 rozpoczynał się szczególny wyścig, kto pierwszy do Mozaiki i zajmie kolejkę. Zajmowanie kolejki było naprawdę bez sensu, bo i tak zawsze wszyscy byliśmy obsłużeni. Jak na prawdziwa Mozaikę przystało, była to ulubiona przystań muzyków z różnych przestrzeni, którzy na co dzień popatrywali na siebie" z góry". Byłym mężem Krysi był trębacz z zespołu jazzu tradycyjnego, który spotykał się tam z przyjaciółmi. Bywali tez muzycy z Capelli Cracoviensis ze Stanisławem Gałońskim na czele. Często słychać było przezabawne rozmowy jazzmanów, którzy przekomarzając się z „ nutowymi", usiłowali dowieść, że tylko oni czują i rozumieją prawdziwą muzykę.
Z czasem wraz z rodziną zostałam „przyjęta" do grona przyjaciół Mozaiki. Pełne uroku i ciepła były wernisaże przyjaciół i znajomych Krysi, zawsze z oprawą muzyczną. Na stoliku klawisze, coraz to zjawiali się następni muzycy, przeważnie" dęciaki". Tradycyjnie wernisaże zaczynały się od standardów jazzowych, poprzez pieśni legionowe, aż do biesiadnych. Pamiętam jeden z pierwszych, mikołajowy, Adama Macedońskiego. Córka otrzymała od niego charakterystyczny, kwadratowy mikołajowy rysunek, który przechowuje do dziś. Opowieści, piosenki wtedy lwowskie, rozbrzmiewały na ulicy Gołębiej do późnej nocy. Przechodnie , słysząc i widząc przez szybę ten szczególny koncert, uśmiechali się do nas . Niektórzy wchodzili pytając, czy mogą dołączyć. Oczywiście mogli. O znakomitych trunkach ,które popijaliśmy nie ma co pisać, bo to zrozumiane „ samo przez się". Powstał nawet hymn Mozaiki, napisany przez koleżankę Krysi z ławy szkolnej ,też Krystynę-Jezierską.
Oto fragment.
„ Muzyk w Krakowie nocą
Rozkołysał wernisaż,
Pośród kwiatów malowanych
Malarz z gośćmi przysiadł.
Z filiżanki czar –kawy
Kobrą uniósł się dym
W tajnikach oczu Krystyny
Znowu czai się splin...."
Około 2010 roku wiadomości zaczęły spadać na nas jak grom z jasnego nieba. Pierwsza, że Krysia sprzedaje Mozaikę, wyprowadzając się na wieś. Następna trzy lata temu. Pewnego wieczoru zasnęła i rano ...okazało się ,że już nigdy się nie obudzi. Już była po „tamtej stronie."
Natomiast magia Mozaiki trwa dalej.
Po wielu latach walk w naszej kamienicy o właściwie wybudowane kominy, wentylację, okazało się ,że jednak Kraków to „ miasto spełnionych życzeń".
Udało się w listopadzie ubiegłego roku zrobić u mnie i sąsiadów ogrzewanie gazowe z likwidacją węglowego. Wykonawcą i doradcą, była oczywiście firma polecona przez Krysię.
Teraz tylko czasem w zamurowanym kominie, po zburzeniu pieca słyszę dziwne, nostalgiczne dźwięki. To pewnie spaliny, którym trudno przyzwyczaić się do nowej sytuacji, nucą rzewnie.
„Zegnaj mi, Krakowie, bywaj że mi zdrów,
Pod mym domem furka czeka już.
Tu z mojego miasta gnają mnie jak psa
Jakże pusta dziś uliczka ma."
Tekst: Mordechaj Gebirtig w tłumaczeniu Agnieszki Osieckiej.
Trzeba tylko odpukać w nie malowane drzewo, splunąć za siebie i obrócić się trzy razy, aby pan Putin nie sprawił, abyśmy zamiast ogrzewania gazowego nie byli zmuszeni kupować tzw. kozy i znowu uruchomić kominy, Na wszelki wypadek, zostawiłam trochę drewna w piwnicy. Ale w końcu Kraków to magiczne, chronione miejsce ,więc w zasadzie nie ma co martwić się na zapas.