A MOŻE BY TAK NA WAGARY...
Pierwsze, typowe skojarzenia z tematem. Szkoła, ucieczki z lekcji, klasówek, meta u koleżanki lub kolegi, kłęby zakazanego dymu z papierosów, może cierpki smak „ jabola". Przyznam się od razu. Na takich wagarach nie byłam.
Podczas ostatnich odwiedzin rodzinnych Kielc postanowiłam pójść tropem mojego „wagarowego szlaku". Przeszłam codzienną drogę do szkoły przez cudownie złoto- brązowy o tej porze roku stary park St. Żeromskiego, ulicą Ściegiennego w stronę Katedry mijając Miejską Bibliotekę Publiczną, potem w dół na ul. Staszica, gdzie mieści się dalej małe kino Moskwa, oczywiście z porankami. Odżyły dawne, samą mnie zaskakujące wspomnienia. Wracały natrętnie. Przecież nie o tym miałam pisać!!! Więc wybaczcie, Kochani, tę bardzo osobistą wycieczkę.
Moje szkolne wagarowanie zaczęło się i zakończyło III klasie Liceum. Był to zdecydowanie przełomowy czas w moim życiu, 17 wiosen - jak to dawniej mawiano.
Chodziłam do cieszącego się dobrą opinią , z dużymi tradycjami, Liceum im. Stefana Żeromskiego.
Przez pierwsze dwa lata nauki zachwycona byłam klasą ,nauczycielami i wszystkim co z tzw. szkolnym życiem się wiązało. Bardzo starałam się i z powodzeniem udawało mi się być , tzw. wzorową uczennicą. O żadnych wagarach nawet nie myślałam. Ponieważ klasa była o profilu matematyczno-fizycznym, z niewielka przewagą chłopców, zainteresowania damsko - męskie odgrywały w naszej małej społeczności ogromną rolę . Dziewczyny coraz częściej opowiadały ekscytujące erotyczne przeżycia , nie tylko już na poziomie" spojrzał-nie spojrzał"..
I właśnie w owej III klasie okazało się, ze muszę na stałe już nosić okulary, następowały zmiany w ciele, nabrałam tzw. pełnych kształtów. Zaczęła panować wtedy moda na modelkę Twiggy, bardzo szczupłe dziewczyny o chłopięcej budowie.
Było to w porze jesiennej. Koledzy urządzili konkurs na tzw. „atrakcyjność koleżanek". Po przerwie zobaczyłam narysowaną na tablicy postać kobiety w okularach, z długimi włosami, z ogromnym biustem, wąską talią i dużymi gabarytami dolnej części ciała. To dzieło sztuki było podpisane .
„ Przedostatnie miejsce- Ania". Byłam jedyną Anią w klasie.
Nie pamiętam już, jak to załatwiłam, ale wyszłam ze szkoły z przeświadczeniem, ze już nigdy tam nie wrócę. Spędziłam ten dzień włócząc się po parku.
Następne dni spędziłam właśnie w czytelni Biblioteki Publicznej. Czułam się tam bezpiecznie. Miłe panie o nic nie pytały. Szukałam intuicyjnie czegoś, co pozwoli mi przetrwać. .Pamiętam, ze pierwszy raz w życiu zaczęłam przyglądać się i szukać książek z dziedziny psychologii. Panie podpowiedziały mi „Rytm życia" prof. Antoniego Kępińskiego. Szukałam odpowiedzi „ dlaczego". W któryś dzień poszłam po raz koleiny na „Kabaret" z uwielbianą Liza Minneli. .
Po kilu dniach mojego wagarowania postanowiłam jednak wrócić. Odpowiednio się przygotowałam. Całodzienna głodówka, biust ujarzmiłam obwiązując bandażem elastycznym.
Wychowawczyni, nauczycielce fizyki powiedziałam, że nie mam usprawiedliwienia. Nie spytała dlaczego. A kontakty w klasie? Pozornie poprawne. Ale już nie pojechałam na wycieczkę szkolną, nie chodziłam na prywatki, wycofałam się z Kabaretu. Owszem, na klasówkach z matematyki, która stała się w tym czasie moja pasją, podawałam ściągi. Przetrwałam.
Na szczęście miałam siostrę i wspaniałą, radosną przyjaciółkę Gochę, z którymi spędzałam wszystkie wakacje. Były to prawdziwe wagary od szkolnej codzienności. Mazury, Bieszczady...
Z plecakami, nieodłączną gitarą i poczuciem wolności, że wszystko się może zdarzyć. Wędrowanie, pływanie, wylegiwanie w słońcu ,a wieczorami, przy cieple i blasku ogniska, wraz z balladami Bułata Okudżawy ,Joan Baez, Boba Dylana, odpływały wszystkie demony. Nowi znajomi, szybko stawali się przyjaciółmi ,a czasem wśród nich pojawiało się wakacyjne zapatrzenie.
A teraz? Nie potrzebuje już „ wagarów". Cieszy mnie codzienność z jej wszystkimi odcieniami. Zwykły i ten bardziej niezwykły czas. A że czasem przychodzi lęk. No cóż. Jest on nieodłącznym towarzyszem naszej ludzkiej egzystencji. A zresztą ... Zawsze można go wysłać na wagary...