O wystawie Olgi Boznańskiej - Ania Marek
Po przeczytaniu notki Ani Pawlus nie mogłam się oprzeć, żeby nie wtrącić swoich trzech groszy. Wystawa, a właściwie jej aranżacja, nie podobała mi się - nie budziła mojego zaciekawienia. Od białych, chłodnych ścian wiało nudą. Rzędy portretów szacownych mężczyzn i kobiet oglądałam z dystansem. Koloryt ich był smutny i jesienny, w zgodzie z tym co za oknem, chociaż przyznaję, że oczarowało mnie parę obrazów. Nie wiem, czy pamiętacie tytuły ? Pewnie nie, więc pokrótce spróbuję te obrazy opisać. Mam nadzieję, że ci, którzy byli na wystawie, bez trudu je sobie przypomną. Przede wszystkim te niewielkie :
- „Japonka", przedstawiający młodą ciemnowłosą kobietę w białym kimonie i te z pejzażami widzianymi przez okna w ich tle, a więc: „Kwiaciarki" - dziewczynki przy kuchennym stole układające kwiaty - i „Bretonka" - kobieta siedząca na parapecie okna. Dalej piękny obraz „Kobieta z tulipanami" sportretowanej tyłem do widza z pękiem tulipanów na kolanach i „Marzenie" - portret kobiety w zielonkawym kimonie, która wygląda jak zanurzona w migocącej wodzie rusałka. A jeszcze dalej, intrygujący obraz nazwany omyłkowo „Portretem panny Pearson" - postaci w czarnej sukni na złocistym tle, przywołującej na myśl mrocznego motyla - ćmę.
Wśród portretów dzieci jest wytworna „Zadumana dziewczynka" - w strojnej sukni. Ten portret, nazywałam szylkretowym, bo jest tak połyskliwy i przeźroczysty. A na koniec, „Portret malarza Hirszenberga" - piękna męska głowa, która przygląda się nam w skupieniu.
Ale najbardziej zagadkowe są dla mnie autoportrety; przenikliwe, ciemne oczy malarki i jej trochę drwiący uśmiech. Malowany przez lata, prawie dokumentalny zapis jej twarzy, bez minoderii, czasami paroma pociągnięciami pędzla.
Anna Marek