Taka sąsiadka to skarb
Pani Terenia wiedziała wszystko. Wszystko i o wszystkich. Aż dziw, że jej gumowe ucho zachowało normalne rozmiary, a oczy nie rozbiegły się w zezie rozbieżnym.
Prawdopodobnie nie spała nigdy, bo doskonale wiedziała, o której w nocy i w jakim stanie wrócił każdy sąsiad. Jej super nos wywąchiwał, co kto gotuje i jakimś szóstym zmysłem odgadywała nasze szkolne oceny.
My, blokowe dzieci, trochę baliśmy się pani Tereni i jej przenikliwych oczu, które bezustannie śledziły nasze nie zawsze grzeczne zabawy. Kiedy tylko dostrzegliśmy ruch firanki w tereniowym oknie, uciekaliśmy „za winkiel, tam gdzie wzrok nie sięgał”, bo pani Terenia nie dość, że patrzyła i donosiła, to jeszcze śledziła. Tak było z piwnicą. Piwnica była zakazana.
Ale to właśnie w niej najlepiej bawiliśmy się w chowanego i w strachy. Podkradaliśmy klucz, całą hałastrą przepadaliśmy w jej tajemniczych zakamarkach. Przede wszystkim gasiło się wszystkie dwie żarówki, bo tylko w zupełnych ciemnościach strach były prawdziwym strachem, a bać lubiliśmy się okrutnie. Rozsiadaliśmy się w najciemniejszym kącie i opowiadaliśmy horrory. Po niedługim czasie do akcji wkraczała pani Terenia – strażniczka moralności. Pomimo, że piwnicy bała się jak diabeł święconej wody, to ciekawość co ośmio czy dziesięciolatkowie robią w ciemnościach, gnała ją w piwniczne otchłanie. Krzykiem i groźbami psuła zabawę i odbierała klucz.
Ale do czasu. Kiedy podsłuchaliśmy, że to myszy są przyczyną jej piwnicofobii wymyśliliśmy zemstę. Polowanie trwało chyba ze dwa tygodnie, aż w kiedy w końcu staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami pożądanego narzędzia zemsty. Na długim sznurku przywiązaliśmy nysz za ogon i zawiesiliśmy tuż nad wyłącznikiem światła. Schowaliśmy się za rogiem i narobiliśmy hałasu. Pani Terenia nie zawiodła. W chwili kiedy zapalała światło puściliśmy sznurek. Mysz spadł prosto na nią. Od tamtego dnia piwnica była nasza.
Schowek pod balkonami nazywaliśmy szulernią.To tam graliśmy w tysiąca, w oczko i w pokera. Pani Terenia jakoś długo nie wpadła na trop tego gniazda hazardu.
Aż w końcu zdradziła nas babcia Tomka, która na pytanie:
- Tomcia nie ma w domu? Wyjechał?
Babcia zamiast dać nam alibi stwierdziła:
- a gdzie tam wyjechał, pewnie znowu siedzą pod balkonami i grają w karty.
I tak nasza szulernia padła.
Kiedy przyszedł czas randkowania bystre oko pani Tereni wypatrywało i oceniało naszych chłopaków.
Całowanie tylko „za winklem gdzie wzrok nie sięgał”.
Odprowadzanie w zależności od zaawansowanie związku, pod klatkę albo do połowy ulicy.
Taksówki – blok wcześniej bo: no, no taksóweczką się w nocy wróciło, a jeśli się nie wróciło to:
no, no no, a gdzie to się balowało całą noc?
Z czasem opracowaliśmy metodę przyklejania się do muru i dyskretnego przemykania do domu.
A potem - potem pozakładaliśmy rodziny i rozjechaliśmy się po całym świecie.
W sumie dzieciństwo i młodość z panią Terenią nie było aż takie złe. Dostarczała nam sporo adrenaliny i przygód. Pilnowała wszystkich dzieciaków z bloku, uczyła grzeczności, nie pozwalała na przemoc i znęcanie się nad słabszymi. Piekła dla nas ciasto i gotowała kompot, a niektórych systematycznie dokarmiała. W naszym bloku nie było kradzieży, nikt nie śmiecił, nie niszczył, bo za firanką zawsze czuwało bystre tereniowe oko.
Dziś pani Terenia pamięta niewiele, sąsiedzi opiekują się nią i pilnują każdego jej kroku. Na szczęście blok jest ogrodzony, a ona nie potrafi zapamiętać kodu do bramki. Jej posterunek w kuchennym oknie opustoszał i zapomniała do czego służy w wizjer w drzwiach. Sąsiadki robią jej zakupy, przynoszą obiady, podają leki i opowiadają o blokowym życiu.
Tacy sąsiedzi to skarb.
Jolanta Mirecka