Maj

Gdzieś w zakamarkach głowy kołatał mi się mój nienapisany, wybitny wiersz o maju. Wystarczyło zaczerpnąć wiosennego powietrza i napisać pierwsze słowo. Tyle tylko, że to pierwsze słowo nie chciało się pojawić. A to przecież maj, wiosna, zieleń, słońce i miłość.
Siedziałam na ławce pod kwitnącym kasztanem i czekałam na natchnienie. Może znienacka jakaś muza machnie skrzydłem i spłynie na mnie twórcza wena?


Gapiłam się na stokrotki, niezapominajki i tulipany. Kwitnący bez otulał mnie zniewalającym zapachem, rozamorzone ptaki śpiewały jak oszalałe, a ja? A ja tkwiłam pośród tego z pustką kartką i z jeszcze bardziej pustą głową.
Siedziałam, myślałam, obgryzałam pióro. Jeśli nie dziś to kiedy? Majowe wiersze trzeba pisać w maju. Maj - kraj, w maju jak w raju, majowy - stepowy – bazgrałam rymy i słowa. Niestety, sensu w nich w nich nie było żadnego, a tym bardziej poezji.
Odłożyłam kartkę, wystawiam twarz do słońca i przypatrywałam się odmotanej z grubych szali i wydobytej z puchowych kurtek młodzieży. Piękni oni, roześmiani, odświętni, majowi.
I nagle mam, mam moje pierwsze słowo, mój rym, mój noblowski wiersz. Zanim jednak zdążyłam go zapisać usłyszałam:
- Pani starsza się posunie.
To chyba nie do mnie – spojrzałam zaskoczona. Pani starsza? Że niby ja? Pani starsza? Ja mu dam panią starszą. Niedoczekanie. Nie posunę się.
- Nie ma innej ławki – fuknęłam – niech się nie nabzdycza i niech się trochę posunie. Tylko tu jest słońce. Zimnica mnie trzęsie, trza się wygrzać - rozkichał się i rozsmarkał.
- Niech nie ucieka, nie zarażam. Cholerny maj – zachrypiał – wszystko kwitnie jak porąbane, zdechnąć przyjdzie z tej alergii.
- Co tam nabazgrała? - bez pytania chwycił moja kartkę - w maju jak w raju? O kurcze, toż to jakieś rymy częstochowskie. Wiersze chce pisać? - popatrzył na mnie z jawnym obrzydzeniem. Jak nie ma talentu to niech ziemniaki sadzi. Z tej partaniny nic nie będzie. Leśmian to był poeta, niech posłucha.

Ty przychodzisz jak noc majowa…
Biała noc, noc uśpiona w jaśminie…
I jaśminem pachną twe słowa…
I księżycem sen srebrny płynie…
Kocham cię…
Nie obiecuję ci wiele…
Bo tyle co prawie nic…
Najwyżej wiosenną zieleń…
I pogodne dni…

- A bez lubi? - spytał znienacka. Wiadomo lubi. Każda baba lubi. A Osiecką lubi? To niech siedzi cicho i słucha:

Przy­nio­słeś mi bez pię­cio­list­ny 
w kla­pie od ma­ry­nar­ki. 
Świe­cił jak ab­surd czy­sty. 
Jak or­der. Albo jak an­tyk. 

Za­kwitł zwy­czaj­nie, jak wszy­scy, 
gdzieś na świę­te­go An­drze­ja... 
Tyl­ko od in­nych był tkliw­szy. 
Jak uśmiech. Albo na­dzie­ja. 

Bez pach­niał bzem naj­czę­ściej 
i prze­kwitł o swo­jej po­rze. 
Zo­sta­ło mi po nim szczę­ście 
w li­lio­wo bzo­wym ko­lo­rze. 
Przyniosłeś mi bez pięciolistny w klapie od marynarki.

- Słyszała? To jest prawdziwa poezja. Jedni się rodzą do poezji, a drudzy do sadzenia ziemniaków. Niech się zastanowi do czego się urodziła. Zgniótł kartkę i wyrzucił do kosza.

Jolanta Mirecka

Joomla Template - by Joomlage.com