Turcja - Kapadocja
O Kapadocji słów kilka
Kapadocja - słowo tajemnicę. Kiedy je wymawiam słyszę dźwięk spadających kamieni, krople deszczu, tętent galopujących koni...
Kapadocja leży w środkowej części Anatolii i zajmuje około 600 kilometrów kwadratowych. Jej granice bardziej wytycza tradycja i odmienności krajobrazowej niż podział administracyjny. Nazwa prawdopodobnie wywodzi się z języka perskiego i oznacza krainę pięknych koni. Dziś po koniach pozostało tylko wspomnienie, za to niezwykłe ukształtowania terenu i przedziwne formy skalne przyciągają turystów z całego świata.
Wszystko zaczęło się 60 milionów lat temu, kiedy na tym terenie doszło do erupcji trzech potężnych wulkanów - Erciyes, Hasan i Göllü. Wyrzucona przez nie lawa, popioły wulkaniczne, piaski i głazy pokryły kilkusetmetrową warstwą cały otaczający je teren.
W końcu wulkany wygasły a stygnąca powulkaniczna materia połączyła się ze sobą. Tak powstała miękka skała osadowa zwana tufem. Przez kolejne miliony lat wiatry, deszcze, mrozy i słońce bezustannie przetwarzały stwardniałą materię, rzeźbiąc w niej niepowtarzalne arcydzieła. Wulkaniczna pustynia powoli wracała do życia.
Na pozór tuf wydaję się bardzo twardą skałą, wystarczy jednak skuć wierzchnią warstwę, żeby dostać się do miękkiego materiału, który z łatwością poddaje się obróbce. Świeży tuf po ponownym zetknięciu się z powietrzem w krótkim czasie twardnieje.
Dwa tysiące lat przed naszą erą w Kapadocji osiedlili się pierwsi ludzie. Szybko odkryli, że plastyczne i kruche skał tufowe doskonale nadają się do wykucia bezpiecznego schronienia. Wkrótce cały teren pokrył się niezliczoną ilością wydrążonych jaskiń. Zapewniały one bezpieczeństwo, a równocześnie doskonale chroniły przed upałem i zimnem.
W IV wieku do Kapadocji zaczęli napływać chrześcijanie. Oni również docenili tufowe skały i zaanektowali je do budowy kościołów, kaplic i klasztorów. Niektóre z nich, niczym ptasie gniazda, zawieszone są nad przepaściami, do innych trzeba trzeba wspinać się po stromych schodach, po drabinach lub pokonywać wąskie, ciemne i kręte korytarze.
W niespokojnych czasach, gdy Kapadocja stała się terenem wojen i najazdów, mieszkańcy wydrążali w skałach niedostępne kryjówki. Z czasem połączyli je korytarzami i w efekcie powstały wielopoziomowe, położone nawet 50 metrów pod ziemią miasta. Do dziś odkryto 36 takich labiryntów, ale przypuszcza się, że jest ich znacznie więcej.
Kapadocja to również loty balonem. Tylko z patrząc z góry można w pełni docenić niezwykłość tej krainy. To przeżycie prawie mistyczne, kiedy absolutnej ciszy, w zawieszeniu, w zadziwieniu ogląda się to niesamowite dzieło natury.
Kapadocja to wciąż nie do końca odkryta kraina, którą koniecznie trzeba zobaczyć.
Tureckie opowieści Ibo
- No to juś. Jestem Ibrahim, ale mówcie mi Ibo – powiedział na przywitanie nasz przewodnik.
Ibo jest Turkiem. Po polsku mówi prawie dobrze, prawie poprawnie i prawie wszystko to co chcemy wiedzieć. Jeśli zadajemy mu pytania zahaczające o współczesną politykę, Ibo słucha uważnie, kiwa głową i odpowiada:
- Ociwiście zie opowiem. Opowiem potem.
Tyle tylko, że to "ociwiście" - potem” znaczy nigdy, bo przewodnikom w Turcji nie wolno mówić na niewygodne tematy. Dlatego Ibo „ociwiście” nie opowie.
Jadąc słuchamy barwnych opowieści o historii, zabytkach, zwyczajach, ludziach, religii, meczetach, ślubach i dzieciach. Ibo przedstawia obraz dawnego i współczesnego społeczeństwa, jakiego siedzący w luksusowych kurortach turyści nigdy nie poznają. Pewnie nigdy nie dowiedzą się dlaczego na dachach niektórych wiejskich domów stają puste butelki. Gdyby nie Ibo ja również nie domyśliłabym się, że to ogłoszenie:
Uwaga, uwaga! W tym domy jest panna na wydaniu
Podobno dopiero wtedy kiedy zalotnik zestrzeli butelkę, może ubiegać się o rękę dziewczyny.
W ostatnich czasach dodaje się jeszcze butelką po fancie lub coca-coli. Ta po fancie to znak, że dziewczyna ma jasne włosy, coca-cola reprezentuje brunetki. I wcale nie jest ważne, że wszyscy we wsi się znają. Jest butelka – jest zabawa – będzie wesele.
- A dlaciego? - pyta w tym miejscu Ibo i nie czekając na odpowiedź kontynuuje – bo w Turcji żonę trzeba mieć. Bo u nas liczy rodzina. I to duża rodzina. I jeszcze najlepiej żeby wszyscy mieszkali razem. Bo wtedy Turek jest „ociwiście” szczęśliwy.
Ale żeby zdobyć dziewczynę nie wystarczy celny strzał do butelki. Większość małżeństw w Turcji jest aranżowana. Miłość oczywiście tak, ale po ślubie. Najpierw ojcowie młodych spotykają się i przy herbacie i omawiają warunki kontraktu ślubnego. Matka, przyszła teściowa i dziewczyna na pierwsze spotkanie udają się do łaźni. Tam przy wspólnej masażach i zabiegach upiększających przyszłą synową poddawana jest dyskretnej ocenie.
Kiedy formalna część się zakończy, przychodzi czas na zaloty. Randkowanie nie jest zbyt długie, raptem kilka spotkania i to zawsze pod okiem przyzwoitki. Na pierwsze spotkanie chłopak obowiązkowo przynosi kwiaty i czekoladki. Szczytem elegancji są sztuczne kwiaty w żywych kolorach, posypane brokatem i spryskane perfumami. Druga randka to już większy wydatek. Mile widziana jest markowa torebka, telefon lub inny kosztowny drobiazg. Jeśli dochodzi do trzeciego spotkania dziewczyna dostaje coś ze złota.
Kolejna krok to spotkanie obu rodzin. Nareszcie dziewczyna ma coś do powiedzenia, a właściwie do pokazania. Po posiłku kandydatka na żonę parzy kawę. Jeśli poda chłopakowi słodką jak miód, to znak, że oddaje mu swoje serce. Gorzka oznacza, że jeszcze się zastanawia. Słona sygnalizuje, że go nie kocha ale i tak za niego wyjdzie. Jest jeszcze jedna wersja kawy, która zapiecze każdego kandydata. Kawa z pieprzem, z ostrą papryką, z octem lub z każdym innym paskudztwem, które dziewczyna znajdzie w kuchni. Taka kawa to krzyk rozpaczy – nie chcę go, nie kocham, nie zgadzam się na ten ślub.
- I ociwiście – wyjaśnia Ibo – potem jest ślub. Narzeczona obowiązkowo w białej sukni typu beza, przewiązanej czerwonym paskiem. Ten czerwony pasek obwieszcza wszystkim, że do ślubu idzie dziewica.
- I ociwiście każda dziewczyna przepasuje się czerwonym paskiem.
Wesela w Turcji bywają różne. W centralnej i zachodniej Turcji przeważnie trwają 3 – 4 godziny. Nie ma jedzeni, alkoholu i tańców, najwyżej ciasteczka, herbata lub kawa. Bo na weselu najważniejsze są prezenty. W Turcji młodych obdarowuje się pieniądzmi lub złotem.
- I ociwiście filmuje się co kto daje – dodaje Ibo.
Na wschodzie wesela trwają nawet cały miesiąc i bawi się na nich setki ludzi. W dużych miastach coraz częściej wesela przypominają te z amerykańskich filmów. Jest wspaniała oprawa, jest muzyka i wielopiętrowy tort.
- I ociwiście - kończy swą opowieść Ibo – wszystko może wyglądać zupełnie inaczej.
- A dlaciego?- bo przecież każdy jest inny i każdy chce aby ten dzień, był najpiękniejszym dniem w jego życiu.
Tekst i zdjęcia - Jolanta Mirecka
20 kwietnia 2019