Otwieram drzwi i ...

Naciskam klamkę i otwieram pierwsze drzwi - ozdobne, ze szklaną szybką - wchodzę, a tam… następne drzwi, tyle że już zamknięte na klucz.
Nie mogę wejść, mimo że podano mi ten adres jako miejsce mojego zamieszkania w tym mieście. Może trzeba przyjść później, albo trochę poczekać ?
No trudno… Obchodzę dom naokoło, oglądam. Podoba mi się.

Z tyłu na mój widok pierzcha kilka kotów i długimi susami dopadają tylnego wejścia, gdzie tuż nad ziemią jest otwór z klapką specjalnie dla nich. Jeden zostaje i przygląda mi się; jest piękny, duży, beżowy, długowłosy. Ale po chwili i on dostojnie zmierza w stronę swoich drzwiczek. Z boku domu jest niska ławeczka zasypana żółtymi liśćmi. Jest ciepły początek października 1994 roku. Siadam na ławce i cierpliwie czekam rozglądając się wokół ciekawie.
Myślę trochę z niepokojem, co mnie tu czeka, w tym domu... i w tym kraju... Dzielnica willowa, bardzo spokojna. Z odległości obserwuję wąską osiedlową uliczkę, na której nie ma żadnego ruchu. Domy nie są ogrodzone, a więc widzę z daleka, jak przy sąsiedniej pięknej willi krzątają się dwie osoby grabiąc liście. Teraz dopiero zauważam duży napis na rogu posesji mojego domu: „No trespassing. Private property”. Podobne tablice są przy wszystkich sąsiednich domach.

Zastanawiam się, czy ja miałam prawo zajść za ten dom od tyłu i siąść na tej ławce ? Chyba nie. Wstaję więc i wracam na front domostwa, siadam na krawężniku, ale na szczęście za chwilę podjeżdża samochód, z którego wysiadają dwie kobiety. Młodsza zwraca się do mnie - Are you Roma ?
No i następuje powitanie, przeprosiny za spóźnienie, wstępne zapoznanie. Wchodzimy do środka.

Nareszcie przestępuję próg tych drugich drzwi, które stają się już dla mnie gościnne.
Za progiem uderza mnie lekki duszący zapach, jakiś orientalny, ale bardzo przyjemny aromat. Rozglądam się i mam wrażenie, że jestem w hinduskim muzeum. Meble, figurki, tkaniny - cały wystrój wnętrza w stylu indyjskim. Gospodyni, właścicielka domu jest Hinduską, ma na imię Kathy. Jeszcze dzisiaj wylatuje do Indii na miesiąc. Zapoznajemy się bardzo zdawkowo, nawet nie siadamy, ona się spieszy – jest już spakowana. Mnie rekomenduje zaprzyjaźniona organizacja kobieca, więc Kathy ma do mnie pełne zaufanie. Być może dodatkową, bardzo istotną rekomendacją jest fakt, że ja w Polsce, w Krakowie, pracuję w biurze amerykańskiego Korpusu Pokoju, a Kathy jest pracowniczką wyższej administracji Peace Corps w Indiach i Afganistanie. Szkoda, że nie mamy czasu o tym porozmawiać.
Gospodyni pokazuje mi szybko wszystkie pomieszczenia; parter, piętro, basement; zachęca do korzystania z urządzeń i zaprzyjaźnienia się z kotami. Mam spędzić w tym domu kilka tygodni i oczywiście… karmić koty, których jest aż pięć.

Będę tu mieszkać sama. Po chwili Kathy naprawdę się żegna i wychodzi z dwiema walizami na kółkach; dla mnie nowość !
Młodsza kobieta, przedstawicielka organizacji kobiecej, do której przyjechałam, zostaje ze mną jeszcze chwilę, wyciąga z wielkiej papierowej torby zakupy żywnościowe, potem instruuje  jak mam używać poszczególne urządzenia kuchenne, a zwłaszcza nowy dla mnie młynek w zlewozmywaku. Przekazuje mi klucze, życzy powodzenia i wychodzi. No..., będzie ciekawie. Przyjechałam do USA, a mieszkam w domu hinduskim !

Potem dowiaduję się, że właścicielką domu jest Kathy Sreedhar, znana w USA działaczka na rzecz praw człowieka, a zwłaszcza dzieci. W listopadzie będę musiała zmienić miejsce zamieszkania, bo Kathy wraca, szkoda… 

Ciekawe, jaki będzie klimat drugiego domu w Waszyngtonie ? 

Jakie będę mieć wrażenia po przestąpieniu progu kolejnego amerykańskiego domu ?

katsree

 

kasree

 

 

 

Joomla Template - by Joomlage.com