Z tematu o PRZODKACH.
Wspomnienie napisane
w 1998 roku przez moją Mamusię (rocznik 1922)
Tekst na zamówienie kościelnej gazetki parafialnej.

Janina z Orłowskich Cieśla
CUDOWNA OPIEKA
      Jest grudzień 1939 roku, Brześć nad Bugiem. Wśród ludzi panuje przygnębienie. U nas trwają przygotowania do wyjazdu, mama ciągle coś z domu wyprzedaje, zbiera pieniądze na wyjazd. Ja nie mogę pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Gdzie nasz rząd ? Gdzie nasze wspaniałe wojsko ? Boże mój, jak mi smutno, ogarnia mnie złość i wielki żal. Na ulicach - obcy żołnierze, najpierw niemieccy, teraz sowieccy. Moja młodsza siostra Halina przychodzi ze szkoły zapłakana i mówi do mamy: - ja już nie nazywam się Halina Orłowska, tylko Gala Antonowna Orłowskaja. Mama pociesza, że to już niedługo... - Wyjedziemy do centralnej Polski. A ta wojna wkrótce się skończy i Polska znów odzyska wolność, cierpliwości.
      Wreszcie nadchodzi ten dzień. Jest umówiony przewodnik, który przeprowadzi nas przez graniczną teraz rzekę Bug. Wychodzimy nocą, ale dzielimy się na dwie grupy. Mama na razie zostaje z dwiema najmłodszymi siostrami, żeby w razie wpadki mogła nas ratować. Idziemy: starsza siostra Zosia z trzymiesięcznym synkiem i mężem, brat Adam, Halina i ja.

Ja zabrałam ze sobą mój ukochany obrazek Matki Bożej z rączkami złożonymi do modlitwy i oczyma wzniesionymi do nieba. Wycięłam go z Rycerza Niepokalanej w dzieciństwie, bo mi się bardzo podobał. Mam go przy sobie dotychczas - jest już oprawiony w ramkę, mimo że zniszczony i pożółkły.
     
      Dochodzimy do Bugu, po drodze dołącza do nas duża grupa ludzi z różnych stron Polski. Jesteśmy już nad rzeką. Przewodnik pokazuje nam druciki alarmowe, żeby nie zawadzić o nie nogą. W tym momencie rozlega się głos strażnika - stoj, kto id'iot !?  Przewodnik pokazuje ręką, aby paść na ziemię. Leżymy dość długo; zaczyna mi marznąć
boleśnie prawa noga. Mówię cicho: - ja dłużej nie wytrzymam, wstaję.
Gdy się podnoszę, widzę że oprócz nas nie ma nikogo. Ani strażnika, ani przewodnika, ani całej tej grupy ludzi. Natomiast rzeka, przez którą mieliśmy się rzekomo przeprawić łodzią, jest pokryta śniegiem. Mówię do rodzeństwa: - jesteśmy sami. Wstają wszyscy, a Adam uderza obcasem w lód na rzece i oznajmia z radością: - mocno zamarznięte !
Przechodzimy na drugą stronę Bugu. Gdy jesteśmy już prawie przy drugim brzegu, zrywa się stamtąd duża grupa ludzi; to Żydzi przechodzący na przeciwną stronę granicznej rzeki. Mówię cicho do nich: - lećcie do tego raju, ale oni nie zwracają na to uwagi. Ja nie wiedziałam wtedy, że oni ratują życie; nie znaliśmy jeszcze straszliwych planów Hitlera.
Przy samym brzegu wpadam jedną nogą w wodę, Halina też. Ale tutaj już Adam pomaga nam wyjść na dość wysoki brzeg.

Wtem wzlatuje w górę seledynowa raca, w świetle której widzimy dwóch Niemców z psami. Idą jakieś sto metrów od nas wzdłuż brzegu, nie widzą nas. I nagle zrywa się wielka zadymka; płaty śniegu ogromne, nic nie widać. Kręcimy się w kółko nie wiedząc, że to dla nas ratunek. Zosia mówi ze strachem: - zasypie nas,  ja mówię z wiarą: - nie zasypie i dostrzegam szeroką miedzę, a z dwóch stron drut kolczasty. Wysuwam się na czoło i prowadzę. Mówię do rodzeństwa: - widzę światełko. Adam pyta: - gdzie ty tu widzisz światło ?  a ja mówię dalej: - teraz widzę tabliczkę z napisem: SOŁTYS, WIES BŁOTKÓW.
      O Boże, jaka ulga. Wtedy Adam szybko wysuwa się na czoło, dopada do okna pierwszej chaty i puka. Otwiera się lufcik i wysuwa się głowa mężczyzny w średnim wieku, który nas pyta:  - uciekinierzy z Brześcia, tak? Już otwieram !

Boże, co za cudowny, dobry człowiek. Żona jego piecze chleb i suszy nasze mokre pończochy i buty. Maleństwo Zosi teraz dopiero kwili. Rozkładamy nasze prowianty. Gospodyni daje świeży pachnący chleb i tak czekamy do rana rozmawiając o naszej polskiej sytuacji. Po południu gospodarz odwozi nas końmi do Terespola, na stację kolejową.
      Jesteśmy w pociągu, który wiezie nas
w głąb Polski będącej pod niemiecką okupacją.
Nawet nie zastanawiamy się nad naszym cudownym ocaleniem. Śpiewamy wesoło:  - Hen w dal... i cieszymy się z udanej przeprawy przez Bug. W pociągu nie ma szyb w oknach i jest straszny przeciąg. Na pierwszym przystanku wysiadamy i szukamy lepszego wagonu nie wiedząc, że cały skład pociągu jest bez szyb. W końcu widzimy, że dyżurny ruchu, Niemiec, daje znak do odjazdu. Szybko wsiadamy, ale najmłodsza z naszej grupki Halinka nie zdążyła już wsiąść. Chciałam jej pomóc i wciągnąć ją, ale Niemiec dyżurny ruchu złapał Halinę, a mnie pokazał znak ręka, że pociąg utnie jej nogi. Czternastoletnia dziewczynka została sama na małej, rozbitej przez bomby stacyjce Chotyłów. Rozpacz..., Zosia mdleje, ale Adam mówi:  - gdy tylko pociąg stanie, ja wrócę po Halinkę. Następna stacja: Biała Podlaska. Adam wraca, idzie torami pieszo szesnaście kilometrów. Spotkali się szczęśliwie następnego dnia w sklepiku w Chotyłowie, gdzie Halinkę przenocowała właścicielka sklepu i właśnie tam trafił Adam. Dołączyli do nas na dworcu w Łukowie, gdzie zatrzymaliśmy się czekając na nich, a potem już razem - na następny pociąg.

      Podróż trwała kilka dni. W końcu, w samą Wigilię Bożego Narodzenia, o północy, przyjechaliśmy do Ostrowca Świętokrzyskiego - do celu naszej podróży. Następnego dnia, w pierwszy dzień świąt przyjechała nasza Mama z dwiema najmłodszymi siostrami. Spotkaliśmy się wszyscy u cioci Palińskiej przy wspólnym świątecznym śniadaniu.
     
Teraz wiem, że była to cudowna opieka Matki Najświętszej. Dopiero po latach rozmyślając nad naszym cudownym ocaleniem, doceniam - jakiej doznałam łaski Matki Bożej. Ja i cała moja rodzina.
    PS.
Opisałam tę historię z mojego życia, ponieważ nie daje mi spokoju, że nie podziękowałam należycie Panu Bogu.
Wysyłam również te wspomnienia do Niepokalanowa - z moim serdecznym podziękowaniem dla Matki Boskiej, którą tak pokochałam już
w dzieciństwie czytając "Rycerza Niepokalanej".

        Janina Cieśla, z domu Orłowska
        Kraków, dnia 6 listopada 1998
   

 

Joomla Template - by Joomlage.com